Bukowiecki szybko wyjaśnił sprawę w Chinach. Wystarczyły mu trzy serie
Konrad Bukowiecki jeszcze pod koniec lutego imponował formą, pchnął kulę na ponad 21 metrów. Dał sygnał, że w mistrzostwach Europy jest w stanie po latach znów walczyć o medal. Tyle że w Apeldoorn zawalił sprawę, nie przeszedł eliminacji. Zdecydował się jednak na start w Nankinie, w mistrzostwach świata, chciał się odegrać za tę wpadkę. A tu eliminacji nie było. I jak wyszło? Ani razu kula nie doleciała do 20. metra, wszystkie pchnięcia były niemierzone. Skończył ostatni. A złoto dla Toma Walsha z Nowej Zelandii.

Dość nieoczekiwanie to Konrad Bukowiecki jako pierwszy z Polaków mógł przełamać medalową niemoc naszej kadry, bo przecież na starcie ostatniej z sześciu sesji halowych mistrzostw świata po stronie polskich zdobyczy wciąż było zero.
O ile w wielu konkurencjach frekwencja nie dopisała, to właśnie w tej specjalności rywalizacja zapowiadała się fenomenalnie. Tytułu mistrza świata nie bronił co prawda Ryan Crouser, ale z szóstki najlepszych kulomiotów rok temu w Glasgow, do Chin przyleciało czterech. A do grona faworytów, które tworzyli Włosi (Leonardo Fabbri, Zane Weir), Amerykanie (Roger Steen i Adrian Piperi) czy Nowozelandczyk Tom Walsh, dołączyli także zaskakujący bohaterowi niedawnych mistrzostw Europy: złoty w Apeldoorn Rumun Andrei Toader oraz Szwed Wictor Petersson.
A jak w tym wszystkim odnajdywał się nasz Konrad Bukowiecki?
Halowe mistrzostwa świata. Nowe reguły w rywaliacji w Nankinie. Cel Bukowieckiego: najpierw dziesiątka, później ósemka
28-latek ze Szczytna koncertowo zawalił dwa tygodnie temu zmagania w Apeldoorn, podobnie zresztą jak największy przegrany w Holandii Leonardo Fabbri. Obaj nie weszli do finałowej ósemki, przepadli w eliminacjach. Podkreślał jednak wtedy, że formę wciąż ma znakomitą, a przecież w mistrzostwach Polski w Toruniu uzyskał 21.32 m, wynik pozwalający myśleć o czołówce.
Tu eliminacje się nie odbywały, do finału przystąpiło więc 15 zawodników. Po trzech seriach zawody kontynuowało 10 najlepszych, po czterech - już tylko ośmiu. A do ostatniej miała przystąpić szóstka. Najlepszym rozwiązaniem było więc zacząć od mocnego uderzenia, uniknąć stresu.
Polak był 15. w kolejce, pchał jako ostatni. Znał już wyniki rywali. Fabbri czy Weir zaczęli tak sobie, rzutami w okolice 20,50-20,60 m. A Tom Walsh postawił sprawę jasno, były mistrz świata w tym roku startował tylko trzykrotnie, ani razu w hali, bo nie ruszał się z Antypodów. A tu od razu uzyskał 21.65 m, to już mogło dać mu medal.
Bukowiecki zaś spisał się kiepsko, bo nie dość, że pchnął pod 20. metr, to jeszcze wypadł z koła. Jako jedyny nie miał mierzonego rzutu.
I po dwóch kolejkach tak pozostało, Polak znów pchnął blisko i jeszcze nadepnął na próg. Została mu jeszcze tylko jedna szansa, a 10. w tym momencie Brazylijczyk Wellington Morais miał zapisane 20.13 m. Wciąż była więc szansa.
Ale tej szansy nie wykorzystał, po raz trzeci uczynił to samo.
Złoto wywalczył Walsh - 21.65 m z pierwszej kolejki załatwiło sprawę. Srebro dla Amerykanina Rogera Steene'a - on z kolei uzyskał 21.62 m w ostatniej serii i namieszał w czołówce, awansował z piątej pozycji. A brąz dla drugiego Amerykanina Adriana Piperiego. W tej ostatniej kolejce z podium "spadł" z kolei Fabbri.
Wyniki finału kulomiotów w HMŚ:
- 1. Tom Walsh (Nowa Zelandia) - 21.65 m
- 2. Roger Steen (USA) - 21.62 m
- 3. Adrian Piperi (USA) - 21.48 m
- 4. Leonardo Fabbri (Włochy) - 21.36 m
- 5. Chukwuebuka Enekwechi (Nigeria) - 21.25 m
- 6. Wictor Pettersson (Szwecja) - 20.87 m
- 7. Andrei Toader (Rumunia) - 20.64 m
- 8. Zane Weir (Włochy) - 20.63 m
- --
- -. Konrad Bukowiecki (bez mierzonej próby)
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje