Kownacki od pierwszej rundy musiał się zmagać z bólem, spowodowanym kontuzją nosa. Łukasz Lichota, który wspiera karierę "Baby Face’a" szybko poinformował za pośrednictwem mediów społecznościowych, że Polak nabawił się złamania nosa. Mimo krwawienia, którego w narożniku nie udawało się zatamować, pięściarz rodem spod Łomży nie tracił impetu i coraz skuteczniej nacierał na Kiładze. W efekcie już w czwartej rundzie miał rywala na widelcu, a dzieła zniszczenia dopełnił w szóstym starciu. Po mocnym prawym podbródkowym głowa rywala aż odskoczyła do tyłu, a bolesnego nokdaunu dopełnił prawy prosty Polaka. Sędzia może i zdecydowałby się dopuścić lekko zamroczonego pięściarza do kontynuowania walki, ale przytomnie zareagował jego wybitny trener Freddie Roach, który szybko ocenił, że podopiecznemu grozi ciężki nokaut. Ciekawie zrobiło się po zejściu z ringu, gdy opadła kurtyna, a pięściarze opuścili halę. Okazało się, że obaj wylądowali w szpitalu, dzieląc tę samą salę na sąsiadujących łóżkach. - Walka dżentelmenów. Szacunek - napisał branżowy portal hitfirstboxing.com, publikując dwa bardzo wymowne zdjęcia na swoim profilu na Twitterze. - Piękno boksu... po ciężkiej walce i ciężkich ciosach. Pokój i szacunek! - skomentował promotor Andrzej Wasilewski, którego podopieczny Artur Szpilka został w lipcu ubiegłego roku mocno rozbity właśnie przez Kownackiego. AG