PKO BP Ekstraklasa. Janusz Stawarz: bramkarska szkoła życia
Wieloletni bramkarz Stali Mielec i Lechii Gdańsk Janusz Stawarz przewiduje zacięty mecz między tymi drużynami w sobotę.

Maciej Słomiński, Interia: Pana kariera zaczęła się od mocnego akcentu, bo w 1979 r. grał pan w mistrzostwach świata U-20 w Japonii. Polska zmierzyła się m.in. z Argentyną z Diego Maradoną w składzie.
Janusz Stawarz, były bramkarz Stali Mielec, Lechii Gdańsk: - W 27. minucie tego spotkania zmieniłem Jacka Kazimierskiego w bramce. Maradona strzelił Jackowi jednego gola. Mecz przegraliśmy 1-4. Drużyna rywali była świetnie wyszkolona technicznie, już wtedy Diego był zawodnikiem kompletnym. Oprócz niego grali jeszcze król strzelców tego turnieju Ramon Diaz, Gabriel Calderon i inni. Argentyna wygrała ten turniej mistrzowski.
W Ekstraklasie debiutował pan w wieku 19 lat w barwach Stali Mielec. To już nie była Stal mistrzowska sprzed kilku lat, ale wciąż grała w czołówce ligi.
- Miałem to szczęście, że wszedłem do szatni, gdzie byli bohaterowie, których wcześniej widziałem tylko w TV. Grzegorz Lato, Henryk Kasperczak, Andrzej Szarmach, Zygmunt Kukla, Włodzimierz Ciołek. Każdy z nich to historia polskiej piłki nożnej.
Musiał pan na początku przebierać się na gaśnicy?
- Nie da się ukryć, że frycowe musiałem zapłacić. Nosiłem sprzęt, robiłem to co każdy młody w piłkarskiej szatni musi przejść. Istniała hierarchia, nie była to jednak żadna ujma. Wręcz przeciwnie, uważam że taka szkoła życia każdemu się przyda.
Jak się pan zwracał do Grzegorza Lato?
- Na początku na "pan". Stopniowo przełamywaliśmy lody. Na początku na boisku: "Grzesiek graj, Grzesiek podaj, uważaj, plecy!". Taka jest naturalna kolej rzeczy. Widocznie zasłużyłem grą, że przeszliśmy na "ty".
W sezonie 1982/83 rozegrał pan komplet 30 meczów, ale to nie pomogło. Stal Mielec spadła z I ligi. Półtora sezonu później przeszedł pan do Lechii Gdańsk. Co to za historia?
- To żadna tajemnica. Lechia była wówczas zespołem I-ligowym, świeżo po zdobyciu Pucharu Polski i meczach z Juventusem Turyn. Trenerem został Wojciech Łazarek, nie ukrywam, że jego osoba również zachęciła mnie do przenosin nad morze. To nie był byle kto, krótko potem został selekcjonerem.
Mówiło się czasem złośliwie o jakimś klubie, że to "organizacyjna Stal Mielec". Ale ówczesna Lechia też nie była klubem idealnie funkcjonującym, co niebawem pośrednio udowodnił Łazarek, wyjeżdżając do drugoligowego klubu w Szwecji.
- Nigdy, ani przez moment nie żałowałem przejścia do Lechii. Miałem okazję grać w Ekstraklasie, na pełnym stadionie przy Traugutta. Gazety pisały o 30 tysiącach widzów, chociaż Bóg raczy wiedzieć, ile tam kibiców było naprawdę. Moimi kolegami z szatni byli świetni piłkarze jak Mirek Pękala, Jarek Nowicki, Jacek Grembocki, Zdzisław Puszkarz, Janusz Kupcewicz, Rysiek Polak, Leszek Kulwicki.
Pana debiut przypadł na mecz z Górnikiem Wałbrzych. 0-0 na wyjeździe, a pan od razu trafił do "11" kolejki.
- Gdy byłem w Lechii, ona przeważnie broniła się przed spadkiem. Pamięć ludzka płata figle, akurat doskonale pamiętam mój początek w Gdańsku. Po powrocie z Wałbrzycha, zwycięskie derby z Bałtykiem Gdynia, kilka rzędów ludzi stało na koronie stadionie, szpilki nie można było wetknąć. To było to, po co się gra w piłkę. Takie wspomnienia zostają na zawsze.
Rozegrał pan wiele spotkań w kadrach juniorskich, ale w dorosłej nie zagościł na dłużej.
- Grałem na wszystkich szczeblach reprezentacji juniorskich. Na początku 1981 r. pojechaliśmy z kadrą młodzieżową na tournée do Japonii, trenerem był śp. trener Waldemar Obrębski. Rozegraliśmy tam cztery mecze, w trzech bronił mój odwieczny konkurent Jacek Kazimierski, w jednym ja. Były wątpliwości, ostatecznie te mecze zostały uznane za oficjalne. Miałem wszelkie szanse pojechać na mistrzostwa świata do Hiszpanii w 1982 r. Zdecydowanym numerem 1 był Józef Młynarczyk, rezerwowym Jacek Kazimierski. Trener Antoni Piechniczek jako trzeciego zdecydował się zabrać doświadczonego Piotra Mowlika, chociaż często na tę pozycję bierze się młodego, by jechał po naukę. Wtedy to byłem ja. Po udanym mundialu, pierwszy mecz rozegraliśmy na stadionie Paris Saint-Germain, był to rewanż za mecz o brązowy medal, wygraliśmy 4-0 z Francją. Janusz Kupcewicz dwa razy trafił do siatki, ja zasiadłem na ławce, pierwszym był oczywiście Kazimierski. Sytuacja powtórzyła się w kolejnym meczu eliminacji mistrzostw Europy z Finlandią. Więcej do kadry się nie zbliżyłem.
Wracając na ligowe podwórko, w 1988 r. Lechia Gdańsk opuściła szeregi Ekstraklasy. Dało się tego uniknąć?
- Wie pan, jakby człowiek wiedział że się przewróci, to by się położył. W czasie mojego pobytu w Gdańsku nie graliśmy o tytuł mistrza Polski, ale śmiem twierdzić, że mecze o utrzymanie w lidze mają wyższy ciężar gatunkowy. Takie spotkania są o wiele bardziej obciążające dla psychiki sportowca. Czy mogliśmy wygrać baraże z Olimpią Poznań? Na pewno tak. Rok wcześniej urwaliśmy się ze stryczka, bijąc Ruch Chorzów, klub znacznie od Lechii bogatszy i hołubiony przez ówczesne władze. Nie chcę powiedzieć za dużo, ale pewne rzeczy działy się wtedy poza piłkarzami.
Wspomniał pan baraże z Ruchem Chorzów. Najsłynniejszą bramkę samobójczą w historii polskiej ligi widział pan z drugiej strony boiska. Mówię oczywiście o golu Janusza Jojki.
- Jestem przekonany, że to był czysty przypadek. Nie zmieniam zdania mimo upływu lat. Bramkarz podjął decyzję, gdy zobaczył, że Maciek Kamiński podbiega do obrońcy "Niebieskich" było już za późno, by ją cofnąć. Polecenie z mózgu zostało wydane. To co się stało potem, porównałbym do wypadku samochodowego. Poszkodowany ma połamane ręce i nogi, mimo tego wychodzi o własnych siłach z samochodu. Dlatego, że jest w szoku. Analogicznie - Jojko nie wiedział, co się dzieje. Podbiegł do sędziego i prosił o zmianę decyzji. To był czysty przypadek. Albo inaczej: bramkarska nieudolność.
Czyli pan jako bramkarz go rozumie.
- Nie, nie rozumiem go. Zwyczajnie wiem, że nie zrobił tego specjalnie.
Który z meczów w Lechii był najbardziej pamiętny?
- Tu pana zaskoczę. Wiele lat później, w 2011 r., gdy byłem trenerem bramkarzy Cracovii, prowadził ją Jurij Szatałow, przyjechaliśmy na mecz na lśniący nowością stadion w Gdańsku. Inauguracja obiektu, zapełnionego po brzegi, było tylu ludzi, co wtedy gdy ja grałem. Dla mnie podróż sentymentalna. Los fajnie to poukładał, że mogłem przyjechać na pierwszy mecz na nowym stadionie do Gdańska, miasta gdzie spędziłem fantastyczny czas. Warto dla takich chwil pracować.
Po spadku Lechii z ligi w 1988 r. wciąż działo się dużo i ciekawie. Był taki mecz...
- O rękawice chce pan pytać?
Tak! Wiele lat czekałem na możliwość zapytania u źródła. Mecz z Motorem Lublin, w pierwszej połowie rzut karny dla gości. Janusz Dec strzela, piłka przełamuje palce bramkarza Lechii, Janusza Stawarza, i wpada do siatki. Może byłoby inaczej, gdyby miał pan rękawice.
- Nigdy nie narzekałem na biedę panującą w Lechii. A że w tym momencie nie było rękawic? Każdy klub ma swoje niepowtarzalne historię. Jak słyszę, to zdarzenie przeszło do legendy Lechii Gdańsk.
To był pana wybór, żeby bronić bez nich, czy w klubie nie było rękawic?
- Nie było rękawic.
Rezerwowy bramkarz nie mógł pożyczyć?
- Też nie miał.
Nie wiem co powiedzieć.
- Dziś mam 24 pary rękawic. I 18 par rękawic dla dzieci. Dziś świat jest zupełnie inny, dzwonią do nas, byśmy coś kupili. Wtedy wiele lat czekało się na telefon, na mieszkanie, na auto, na wszystko. Chcieliśmy coś kupić, ale nie było. Dziś świat jest inny, co nie znaczy że lepszy.
Po bogatej karierze bramkarskiej zajął się pan szkoleniem następców.
- W kadrach młodzieżowych pracowałem z takimi bramkarzami jak Wojciech Szczęsny, Łukasz Skorupski, Bartoszem Białkowskim, Przemysławem Tytoniem. Jestem dumny, że mogłem z nimi pracować. Historia zatoczyła koło, zaczynałem stając przeciw Maradonie, potem moi podopieczni grali przeciw Sergio Aguero, który był partnerem córki Boskiego Diego. Dobrze, że ja wciąż młody (śmiech).
Czym się pan dziś zajmuje?
- Żyję normalnie, jak każdy jeden człowiek w Polsce. Rano wstaję do pracy, staram się ją wykonywać jak najlepiej. Mam to szczęście, że wciąż jestem przy sporcie. Mam rodzinę, trzech synów, żonę, wnuki, dom, dach nad głową. Jest w porządku.
Czeka nas mecz Stali Mielec z Lechią Gdańsk. Jakie spotkanie zobaczymy w sobotę?
- Cele obu klubów są rozbieżne. Lechia walczy o udział w pucharach, Stal desperacko broni się przed degradacją. Na papierze faworytem są goście, boiskowe i kadrowe argumenty są po stronie Lechii, ale to tylko teoria. W naszej lidze wszystko jest możliwe, będzie to zacięty mecz. Stal Mielec ma problemy, jest na ostatnim miejscu w tabeli. Drużyna trenera Leszka Ojrzyńskiego wygrała z Legią Warszawa, ale w bieżącym roku zawodzi. Pozostali beniaminkowie nie strzelają wiele goli, ale punktują. Uważam, że Stal nie ma gorszej drużyny od Warty Poznań i Podbeskidzie Bielsko-Biała - innych beniaminków, ale na dziś ma mniej punktów.
Rozmawiał Maciej Słomiński
Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje