Maciej Słomiński, Interia: Zastałem pana w Wałbrzychu, ale miejsce urodzenia to Lidzbark Warmiński. Krzysztof Truszczyński, były zawodnik Górnika Wałbrzych: - Moja sytuacja była podobna jak trenera Michniewicza. Mama wybrała się w wakacyjną podróż, dlatego urodziłem się na Warmii. Gdy miałem miesiąc wróciłem do Wałbrzycha. Jaki był Wałbrzych pana młodości? Skupialiście się na szukania słynnego złotego pociągu? - Moim zdaniem to bzdury. Po zajęciu Dolnego Śląska Armia Czerwona torturowała pojmanych Niemców, by coś z nich wyciągnąć. Szukali wszędzie, z okien Zamku Książ leciały książki, meble, wszystko. Gdyby ktoś coś wiedział, powiedziałby wtedy. Nie wszyscy byli mieszkańcy wyjechali od razu z tzw. "ziem odzyskanych". - Jeszcze kilkanaście lat po wojnie zdarzało się spotykać Niemców. Kopalnie musiały pracować, a Polacy początkowo nie mieli kompetencji, by nimi kierować. Zostało wielu dotychczasowych zarządców. Ostatnio robiłem wywiad o spadku z ligi warszawskiej Gwardii w 1983 roku (więcej TUTAJ!). Jej miejsce w I lidze zajął Górnik Wałbrzych. - Gdy wróciłem do Wałbrzycha z gdańskiego Stoczniowca (więcej TUTAJ!) w 1980 roku nie było tu niczego. Włodek Ciołek i Henryk Janikowski (ojciec znanego zawodnika futbolu amerykańskiego, Sebastiana) poszli do Stali Mielec, Marek Pięta do Widzewa. Zaczynał dopiero młodziutki Leszek Kosowski. Z sezonu na sezon szło nam lepiej, wreszcie nasze pukanie do bram Ekstraklasy w 1983 roku zostało wysłuchane. Czy awans do I ligi przełożyło się to na grubość portfela? - Po awansie dostaliśmy wreszcie kontrakty. Kopalnie sypnęły groszem. Właściwie jedynym istotnym wzmocnieniem sportowym był powrót Ciołka z Mielca. Co wam dodawali do jedzenia, że Górnik Wałbrzych, absolutny beniaminek na jesień gromił wszystkich i został mistrzem półmetka? - Jeśli byśmy nie awansowali do I ligi, wielu z nich by w niej zagrało. Kosowski miał ofertę z Widzewa, ja z Górnika Zabrze i Lecha Poznań. Awansując do Ekstraklasy, mieliśmy zespół niesamowicie zgrany i na nią gotowy. Jego gwiazdą był medalista mundialu, wspomniany Włodzimierz Ciołek. - Postawił warunek, że jak w Wałbrzychu będzie liga, to wraca. Znałem się z nim od dzieciaka, wspólnie zdobywaliśmy mistrzostwo Polski juniorów. On W Górniku grał na "10", ja za jego plecami na "8". Rozumieliśmy się bez słów, starczyło spojrzenie. W jednym z meczów na jesień Włodzimierz Ciołek strzelił cztery (!) bramki Wiśle Kraków. Wygraliście 5-1 z "Białą Gwiazdą". - Wbrew pozorom ten mecz był wyrównany. Goście prowadzili 1-0 po bramce Andrzeja Iwana i nie zapowiadało się, że przegrają. Dwa karne Ciołka sprawiły, że Iwan po meczu sędziowanym przez sędziego Karolaka z Łodzi, gdy zobaczył auto na łódzkich blachach wziął nóż z restauracji i przebił Karolakowi wszystkie opony (śmiech). Z Legią wygraliśmy 4-1, a Włodek z wolnego dał "po widłach". To był piłkarski geniusz, mimo ledwie 167 centymetrów lewą nogą potrafił wiązać krawaty. Do dziś na orliku jest najlepszy.