Powrót KSM-u? Ogromne pieniądze na stole. Czas uderzyć w niego pięścią?
PGE Ekstraliga zastanawiała się kilka miesięcy temu nad powrotem KSM, ale ostatecznie pomysł został zarzucony. Niewykluczone jednak, że przy utrzymaniu obecnej tendencji na rynku transferowym, temat powróci. Włodarze rozgrywek nie chcą, by pieniądze z kontraktu telewizyjnego posłużyły gwiazdom do przesiadki z Mercedesów do Ferrari.
Zamknięte w połowie listopada okienka transferowe było dziewiątym z rzędu, w którym prezesi nie musieli zaprzątać sobie głowy obliczaniem Kalkulowanych Średnich Meczowych podczas budowy składów. KSM przeszedł do lamusa po sezonie 2013. Kilka lat wcześniej wprowadzenie tej regulacji argumentowano potrzebą wyrównania rozgrywek i uczynienia ich bardziej atrakcyjnymi dla kibica. Dziś wspomina się ją przede wszystkim przez pryzmat barejowskich niemal absurdów - kontraktów podpisywanych ze słabymi zawodnikami czy słynną już pomyłką matematyczna sędziego Piotra Lisa przed meczem w Toruniu.
KSM to bajka dla niegrzecznych dzieci?
Dziś KSM pełni rolę straszaka, bajki dla niegrzecznych dzieci. Co jakiś czas kolejna osoba - oburzona zbyt mocnym składem jednej z drużyn lub innymi nierównościami w rozgrywkach - rzuca w środowisku pomysł przywrócenia ów przepisu, a kibice reagują na jej wypowiedź niczym hiszpański byk na widok czerwonej płachty. Po jakimś czasie każdy zapomina o tej krótkotrwałej aferze.
Zaledwie kilka miesięcy temu byliśmy świadkami znacznie poważniejszej deklaracji. O pomyśle powrotu do Kalkulowanej Średniej Meczowej zaczął przebąkiwać sam Wojciech Stępniewski, prezes PGE Ekstraligi. Deklarował, że porusza ten temat w rozmowach z prezesami klubów i nawet wśród nich znajduje zwolenników tej koncepcji.
Dla dobra beniaminka i pieniędzy z telewizji
W sezonie 2022 KSM wciąż nie będzie obowiązywał, ale należy spodziewać się, iż z roku na rok grono jego zwolenników zacznie się powiększać. Arged Malesa Ostrów jest kolejnym w ostatnich sezonach beniaminkiem, który po awansie do PGE Ekstraligi nie był w stanie zbudować konkurencyjnego składu. Od inauguracyjnej kolejki dzielą nas miesiące, a większość ekspertów zgadza się, iż zespół Mariusza Staszewskiego jest skazany na ofiarną walką o utrzymanie z ZOOLeszcz GKM-em.
Jeśli jednak KSM zdecydowałoby się na tak radykalny ruch, to raczej nie w trosce o dobro beniaminków. Przynajmniej nie w pierwszej kolejności. Jeszcze wczesną jesienią głośno mówiło się o tym, że Ekstraliga rozważy odkurzenie przepisu, jeśli licytacja na rynku zawodniczym rozbijać będzie się o zbyt wysokie sumy. Prezes Wojciech Stępniewski na każdym kroku powtarza, że nie załatwił klubom ogromnych pieniędzy z kontraktu telewizyjnego, by największe gwiazdy mogły przesiąść się z Mercedesów do Ferrari.
Podczas okienka transferowego do kibiców regularnie dochodziły głosy o niebotycznych stawkach zawieranych w kontraktach juniorów, czego symbolem stała się sprawa Bartłomieja Kowalskiego. Taka tendencja jest co prawdą wodą na młyn, jednak dla zwolenników dopuszczenia zagranicznych juniorów, nie powrotu kalkulowanej średniej meczowej.
PGE Ekstraliga zablokuje wzrost cen?
To że większość gwiazd nie zmieniła w listopadzie barw klubowych nie oznacza, iż ich gaże nie uległy znacznej podwyżce. Jak informowała Interia, Apator na duet Patryk Dudek - Emil Sajfutdinow miał wyłożyć 5 milionów, zaś trio Łaguta-Woffinden-Janowski ma rocznie kosztować Betard Spartę aż 7,5 miliona. Kwoty za podpis najlepszych zawodników oscylują w granicach 600-800 tysięcy złotych, zaś za punkt trzeba im dodatkowo płacić po około 6-8 tysięcy.
Na stole znajdują się dzisiaj pieniądze, jakich polski żużel nigdy nie widział. PGE Ekstraliga póki co przyglądała się negocjacjom w milczeniu, jednak jeśli wzrostowa tendencja będzie się utrzymywać, to w niedalekiej przyszłości ktoś może uderzyć w niego pięścią.
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje