Martyna Grajber: Tworzę memy, by rozśmieszać narzeczonego
– Hejt? Oczywiście, że mnie dotyka. Sprawił, że się podłamałam. Ludzie wypisują głupoty nawet na temat Roberta Lewandowskiego czy Bartosza Kurka, a oni osiągnęli prawie wszystko. To mi uświadomiło, że nie ma momentu, kiedy zadowolimy pana czy panią siedzących na kanapie przed telewizorem – podkreśla Martyna Grajber siatkarka reprezentacji Polski i ŁKS Commercecon.
Andrzej Klemba, Interia: Gdy na pani instagramie pojawia się zdjęcie, a wpis zaczyna się od słowa "Kiedy" wiadomo, że będzie zabawnie. Skąd pomysł na takie memy? Przychodzi to pani naturalnie czy jest zaplanowane?
Martyna Grajber, siatkarka ŁKS Commercecon: - Zupełnie naturalnie i bardzo szybko. Nie spędzam nad tym wiele czasu. Nie analizuję ani nie przygotowuję tego specjalnie. Nie jestem na instagramie po to, by aż tak żyć tym kontem. To, co tam jest zamieszczane, to najczęściej jest spontaniczne i przychodzi mi ot, tak. Zauważyłam, że faktycznie podoba się to kibicom. Jest tam gdzieś cząstka mnie, ale ja na co dzień, przynajmniej mam taką nadzieję, jestem zabawna i lubię żartować. Instagram to trochę odzwierciedlenie mojej natury w rzeczywistości, mojego usposobienia. Często jak zobaczę jakieś swoje zdjęcie, to od razu w głowie rodzi mi się pomysł, jak je podpisać, bo często kojarzy mi się z jakimiś sytuacjami. Zresztą mam do siebie spory dystans i nie mam problemu, by wrzucić zdjęcie, na którym niezbyt korzystnie wyglądam. Sama się z tego śmieje i wydaje mi się, że obserwujący mnie kibice podzielają mój humor.
Mem, który mi się najbardziej podoba: "Kiedy na weselu zaliczyłaś już dwie power nap’y [drzemki regeneracyjne - przyp. red.] na krzesełku w kącie plus jedno zmartwychwstanie i o 4:35 słyszysz, że puścili Autobiografię Perfectu, wiec razem z psiapsi lecicie na dwa głosy - >>Było nas trzech! W każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel<<" - nie jest oklepany, ale wygląda na przykład z życia wzięty.
- To chyba najlepsze, co można usłyszeć, że mem nie jest oklepany. W życiu prywatnym staram się dużo żartować, a poza tym dużo mówię. To rzeczywiście często sytuacje po prostu wzięte z życia codziennego, które samemu się przeżywa lub słyszy z opowieści. Ale są też opisy stworzone przeze mnie na potrzeby mema, które mogły się zdarzyć.
Czasem pisze pani o eksie czy też o crushu, czyli o kimś, kto się pani podoba, ale jest nieosiągalny. Np. "Kiedy pokłóciłaś się z crushem, odchodzisz w przekonaniu, że to już koniec i obrażasz się na śmierć. Postanawiasz, że musisz zniknąć z jego życia na zawsze, a on nagle krzyczy "i tak Cię kocham kwiatuszku" i wtedy wiesz, że skubany dobrze umie w te związki i z aprobatą przyznajesz, że znowu Cię ma". Narzeczony nie jest zazdrosny?
- To jest często tak, że ten mem jest po to, by jego rozśmieszyć. Śmieje się z Janka, że ma poczucie humoru "zależy jak leży". Jak wymyślę mema, to zawsze mu pokazuje i mówię: zobacz jaki śmieszny i czekam na reakcję. Na szczęście w 99 procentach się śmieje. On też ma dystans do siebie, więc nawet jak pisze o jakimś eksie, to nie ma z tym problemu.
Kiedy wrzuciła pani na relację problemy z praniem, kibice ŁKS Commercecon zareagowali w bardzo sympatyczny sposób. Była pani zaskoczona?
- Fani rzeczywiście mnie zaskoczyli i sprawili, że mocno się uśmiałam. Kilka dni przed meczem mała chusteczka zafarbowała mi całe białe pranie, które wyszło na różowo. A były tam m. in. skarpetki i bluza meczowa. Kibice nawiązali do tych moich problemów. Byłam pod wrażeniem, że podłapali temat, szybko się zorganizowali, wywiesili transparent: "Martyna to pranie wyszło ci malinowe" i jeszcze dostałam odplamiacz, który mi się przydał. Szacunek za kreatywność i zorganizowanie takiej pozytywnej akcji. Bardzo to doceniam.
Jest też ciemna strona mediów społecznościowych. Ludzie potrafią być nieprzyjemni - czasem zazdroszczą sukcesu albo wyżywają po porażce. Często dotyka panią hejt?
- Oczywiście, że tak. Uważam nawet, że spośród zawodników i zawodniczek z naszej ligi 99 proc., by powiedziało, że czytało nieprzychylne komentarze. Można ograniczyć możliwość komentowania czy wysyłania prywatnych wiadomości, ale nie da się odciąć od tego. Dlatego trudno odsunąć od siebie te negatywne komentarze. Mam wrażenie, że trochę się już na to uodporniłam. Najbardziej pamiętam, kiedy dotknął mnie hejt w trakcie i po mistrzostwach Europy w 2019 roku. Bardzo nie lubię niesprawiedliwości i trochę toczyłam walkę z wiatrakami. Czasem niepotrzebnie wdawałam się w dyskusje. Przekonałam się w jak nieracjonalny sposób ludzie potrafią myśleć. Trudno komuś wytłumaczyć, że białe jest białe, jak on uważa, że czarne. Kibice widzą tylko szczyt góry lodowej, czyli jeden mecz w tygodniu. To jest może 10 procent tego, co robimy, by to spotkanie zagrać. Zmagamy się z różnymi problemami w ciągu tygodnia i ja bardzo chętnie pokaże, jak wygląda przygotowanie do meczu. Komentują to często ludzie, którzy nie uprawiali zawodowo sportu i nie wiedzą, jakie to są obciążenia. Był jeden moment, że nie zgadzałam się komentarzami i nawet mnie to podłamało, ale potem przeczytałam dwa artykuły o czołowych sportowcach w naszym kraju - Robercie Lewandowskim i Bartoszu Kurku.
To czołowe postaci światowego sportu.
- To, co obaj osiągnęli to jest szczyt, ale na pewno mają jeszcze sporo marzeń związanych z reprezentacją. Bartosz Kurek to MVP mistrzostw świata, ale marzy też o medalu olimpijskim. A Robert ma tak wielkie serce do sportu, że też chciałby coś osiągnąć z kadrą. Obaj mogliby w tym momencie powiesić buty na kołku i powiedzieć, że dziękują, bo osiągnęli w sporcie prawie wszystko. Wtedy przekonałam się, że ludzie dalej wypisują głupoty nawet na temat takich osób. A co tam jakaś Martyna Grajber, która takich osiągnięć nie ma, choćby chciała. Uświadomiło mi to, że nie ma momentu, kiedy zadowolimy pana czy panią siedzących na kanapie przed telewizorem. Myślałam, że tłumacząc tym ludziom, dając przykłady, coś zdziałam, ale jednak nic nie wskóram. Często nie mają racjonalnych powodów, by hejtować, ale i tak to robią.
Czyli te media społecznościowe to trochę przekleństwo?
- Trochę na pewno tak. Ludzie sami sobie dali prawo do bezgraniczności w ocenianiu innych.
Zdarzyło się pani zgłosić hejtera do odpowiednich służb?
- Bezkarność w internecie jest olbrzymia. Wiele komentarzy np. pod artykułami jest anonimowych. To najczęściej walka z wiatrakami. Żeby kogoś zgłaszać, trzeba mieć sporo czasu, dużo samozaparcia i jakiś punkt zaczepienia. Raz mi się udało dotrzeć do takiej osoby, ale efekt był chwilowy. Ten człowiek obiecał, że już nie będzie tego robił, ale co z tego skoro znów do tego wrócił.
Wspomniała pani o ambicjach Lewandowskiego i Kurka. A jakie pani ma jeszcze cele? W 2019 roku medal w mistrzostwach Europy był na wyciągnięcie ręki.
- Wciąż nie jestem nasycona i mam nadzieje, że jeszcze kilka lat pogram. Cały czas po głowie chodzi mi wyjazd zagranicę i byłoby to odhaczenie jednego z marzeń. Bardzo chciałabym grać w reprezentacji, zaistnieć na dużej imprezie i zdobyć medal. Otarłyśmy się o podium i szkoda, że się wtedy nie udało, ale nie byłyśmy w stanie wygrać z którąś z tych drużyn przed nami.
Z siatkarzem Janem Nowakowskim jesteście parą od 12 lat. Jak udaje wam się utrzymać związek czasem na dużą odległość?
- Kiedy Janek grał w Warszawie i Katowicach, a ja w Chemiku, to nawet lataliśmy do siebie samolotami. Może to zabrzmi banalnie, ale jeśli trafi się na odpowiednią osobę, to nie jest to aż taki problem. Żadne z nas nie chce zamykać sobie drogi do kariery, do samorealizacji. To też jest przykład uczucia, że nie patrzymy tylko na własne potrzeby, ale też drugiej osoby. Oczywiście wolelibyśmy mieszkać w jednym mieście i spędzać więcej czasu razem. Największym okazaniem uczucia jest właśnie to, że kiedy kocha się drugą osobę, ale pozwala mu się realizować własne cele. Te 12 lat to nie jest przypadek i to jak radzimy sobie w życiu na odległość, utwierdza mnie, że to właściwy związek.
Grała pani w Budowlanych Łódź, teraz jest w ŁKS. W piłkarskim świecie takie przejście z Widzewa do ŁKS wzbudziłoby kontrowersje, a w siatkarskim?
- Z Budowlanych odeszłam cztery lata temu. Spędziłem w tym klubie pięć lat. Potem byłam w Chemiku Police i wtedy temat Łodzi został zamknięty. Oczywiście wracałam do wspomnień z czasów występów w Budowlanych i wciąż z wieloma zawodniczkami utrzymuję bliski kontakt. To nawet przyjaźnie i znajomości na całe życie. Nie miałam obiekcji, by przyjść do ŁKS, bo grałam w Budowlanych. Gdyby takie były, nie podpisałabym kontraktu. Staram się wybierać zespół na podstawie tego, co może osiągnąć i jakie dla mnie jest miejsce w zespole. W ŁKS wszystko zgadzało się z moimi oczekiwaniami. Nie rozpatrywałem tego, czy może to sprawić jakieś problemy, że wcześniej grałam w Budowlanych. Kibice nie dali mi odczuć, by to był kontrowersyjny krok.
Większość dorosłego życia spędziła pani w Łodzi. Polubiła pani to miasto?
- Do Łodzi przeprowadziłam się z Sosnowca, gdzie grałam w SMS. I już od pierwszego roku polubiłam to miasto. Jest świetne do życia dla młodych ludzi i bardzo mi się tu podoba. Trzy lata spędziłam w Szczecinie i tam aż tak bardzo się nie zadomowiłam. Wróciłam do Łodzi i odnalazłam te same miejsca, które lubiłam za pierwszym razem. W Szczecinie tak nie było. To świadczy, że Łódź jest mi bliska i podoba mi się tu życie.
Często słyszy się jednak, że to brzydkie miasto czy też sypialnia Warszawy.
- Nie wiem, co miałoby oznaczać brzydkie. Na przestrzeni tych kilku lat, od 2013 roku, widzę jak Łódź się zmienia i jestem pod wrażeniem. Wtedy rozpoczynała się akcja rewitalizacji kamienic, przebudowy dróg i oczywiście wiem, że roboty drogowe wciąż trwają, ale po tych trzech latach nieobecności zmian na plus nie brakuje. Łódź idzie w dobrym kierunku, nazwałabym go międzynarodowym. Cenię sobie architektoniczne nowinki i wizualne zmiany. Jest tu też dużo fajnych restauracji i koleżanki z zespołu, w tym też zagraniczne, opowiadają o regionalnej kuchni, na którą trafiły. One są bardzo otwarte na polskie potrawy. Ostatnio otwarty został Park Świateł i to atrakcja robiąca wrażenie.
Rozmawiał Andrzej Klemba
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje