Jest 7 września 2013 roku. Podczas 125. sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w Buenos Aires Tokio zostaje wybrane gospodarzem 32. Letnich Igrzysk Olimpijskich. Impreza planowo miała odbyć się w 2020 roku. Ostatecznie, z powodu globalnej pandemii koronawirusa, najważniejsze cykliczne wydarzenie sportowej wypadło z czteroletniego porządku. 2013 rok, Tarnów. Maciej Witek porzuca studia i kompletnie nie wie, co chce dalej robić w życiu. Studiował japonistykę, ale się zniechęcił. Znajduje się w bardzo złym momencie swojego życia. Podjął decyzję o powrocie do rodzinnego domu. Niedługo później zaczyna pracować na pół etatu w sklepie z używanymi telefonami. Jest tak rozbity, że nawet relacje ze znajomymi zaczynają układać mu się bardzo źle. Powtarza sobie: moje życie tak będzie się toczyć i już nic ciekawego mnie w nim nie spotka. - Rzuciłem japonistykę po roku, ponieważ stwierdziłem, że się w tym nie odnajduję - opowiada Witek, z którym po raz pierwszy spotkałem się na obiekcie Sea Forest Waterway. To właśnie na tym torze kajakowym i wioślarskim, zlokalizowanym nad Zatoką Tokijską, polska żeńska czwórka podwójna zdobyła premierowy, srebrny medal dla Polski. Ale do tego wątku jeszcze wrócimy. Słowa jak memento Już wtedy trochę interesował się Japonią, wszak studiami, z których zrezygnował, była właśnie japonistyka. To wówczas jego tata wypowiedział słowa, który stały jego memento. - Pamiętam, jak mi powiedział, że może powinienem kontynuować naukę języka japońskiego, bo jak przyjdą igrzyska, to może się w nie zaangażuję - wspomina. Tamta chwila do dzisiaj ma dla niego szczególny i bardzo osobisty wymiar. Ale wtedy jeszcze go nie nabrała. Słysząc swojego rodzica, myślał sobie, że taki scenariusz jest absolutnie niemożliwy. - Jak to niby miałoby się stać? Przecież ja nigdy nie pojadę do Japonii. A już na pewno nigdy nie będę zaangażowany w olimpiadę. W żaden sposób. To niemożliwe i nierealne - powtarzał sobie. Mijały kolejne miesiące i Maciej zaczął odczuwać, że jego życie powolutku zaczyna się resetować. W pewnym momencie uśmiechnął się do niego los. Jeszcze w 2013 roku udało mu się pojechać do Japonii. Miał ogromne szczęście, bo linie Emirates otworzyły się dla Polski i dawały bardzo dużą zniżkę na bilety lotnicze. A trzeba pamiętać, że w tamtym czasie o wiele trudniej było zrealizować wyprawę do Kraju Kwitnącej Wiśni. - Kilka osób, które znałem, planowało wyprawę do Japonii i zapytali, czy nie chciałbym polecieć z nimi, bo wiedzieli, że trochę poznałem język oraz interesuję się tym krajem. W Japonii spędziłem tydzień, co już wtedy było czymś, czego bym się nie spodziewał. To mnie zmotywowało, żeby jeszcze bardziej zainteresować się tym krajem. Po powrocie do Polski stwierdziłem, że na pewno chcę pojechać jeszcze raz - opowiada Witek. Rok później rozpoczął kolejne studia, tym razem na Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych. Zawsze interesował się światową kulturą oraz historią, stąd kierunek "Kultura Japonii". Bodaj najważniejszy argument, który przeważył szalę, był jeden: - W momencie zapisywania się już wiedziałem, że ta uczelnia oferuje wymiany z Japonią, co było wielce zachęcające. To znaczy, jeśli dobrze mi pójdzie i sobie zasłużę wynikami, w nagrodę otrzymam stypendium, dzięki któremu ostatni rok spędzę w Japonii. Nierealne - na wyciągnięcie ręki Tak też się stało, lecz po roku studiów Maciej stwierdził, że to mu nie wystarczy. Na kilka miesięcy wrócił do Polski, po czym podjął poważną decyzję o powrocie do Japonii na całe studia magisterskie. - I właśnie w momencie, gdy przyjeżdżałem tu w 2018 roku na magisterkę, wiedząc że przez kilka następnych lat będę żył w tym kraju, przypomniałem sobie słowa taty sprzed lat, gdy sugerował, że powinienem się zaangażować w igrzyska. W sekundzie naszła mnie refleksja, że to, co wtedy wydawało mi się tak bardzo nierealne, tak naprawdę będę miał na wyciągnięcie ręki. Gdy tylko dowiedziałem się, że rekrutują wolontariuszy, od razu zgłosiłem swoją aplikację. W najtrudniejszym momencie swojego życia Maciej Witek nie potrzebował pomocy psychologa; wystarczającym wsparciem okazali się rodzice, którzy niestrudzenie motywowali go do działania i sugerowali, by znalazł w życiu coś, co będzie go interesowało. - Moje koleje losu często opowiadam tym osobom, które - tak jak ja wtedy - znajdują się na życiowym zakręcie. Pamiętajcie, że nigdy nie wiadomo, co dobrego nas spotka. Dla mnie to opowieść życia. Zapisana tym bardziej niesamowitym scenariuszem, że tak naprawdę do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy igrzyska w ogóle się odbędą. Gdyby olimpiada została odwołana, niewątpliwie byłoby mi bardzo przykro, bo ta historia już nie miałaby takiego happy endu - tonie w myślach pan Maciej. Pamiętaj, żeby brać od życia okazje i stale poszerzać spektrum swoich kompetencji. Może kiedyś zrezygnowałeś ze sposobności, by zaangażować się w aktywność pro bono? Uznałeś wtedy, że twój czas jest zbyt cenny, by dzielić się nim za darmo? Jeśli tak, to na przyszłość zastanów się dziesięć razy, bo takie okazje też piszą późniejsze scenariusze i wpływają na twoją przyszłość. Nierzadko w najmniej spodziewanych momentach. Nigdy nie wiesz, co może się przydać i dać ci niebagatelny atut. Przekonał się o tym również Maciej. Wszystko zaczęło się w 2018 roku, a więc dwa lata przez planowanymi na 2020 rok igrzyskami. W tym samym roku, na przełomie lipca i sierpnia, Małopolanin przyjechał do Japonii, by rozpocząć studia magisterskie na Tokyo International University. Rekrutacja wolontariuszy do pracy przy olimpiadzie rozpoczęła się we wrześniu, a zgłoszenia można było nadsyłać do grudnia. Nasz rozmówca nie zwlekał i czym prędzej przedłożył swoją kandydaturę. Selekcjonowanie aplikantów odbywało się w kilku etapach. Opowieść zrobiła wrażenie W pierwszym kroku należało wypełnić formularz, który znajdował się na stronie internetowej. W nim swoje zgłoszenie należało umotywować, pochwalić znajomością języków i przedłożyć doświadczenie, a każda tego typu aktywność, tym bardziej jeśli dodatkowo miało się styczność z mediami, była premiowana. Witek przyznaje, że miał poczucie, iż nie za bardzo ma czym zaimponować. - Trochę towarzyszyło mi takie poczucie. Wszak jedyne, czym w tym obszarze dotąd się zajmowałem, to zaangażowanie w grupę wolontariuszy, która nieco pomagała w moim mieście przy wyścigach kolarskich, gdy uczyłem się w gimnazjum. Robiliśmy zdjęcie i pisaliśmy krótkie informacje, które czasami ktoś może przeczytał na stronie lokalnej. Stąd z jednej strony obawa, że moje doświadczenie może okazać się niewystarczające. Z drugiej strony liczyłem, że będzie mnie premiował język polski i okazało się to być prawdą. Właśnie dlatego mnie potrzebowali - przyznaje pan Maciej. W marcu 2019 roku Witek otrzymał zaproszenie na spotkanie, rozpoczynające się prezentacją, którego głównym punktem była rozmowa, trochę przypominająca tą kwalifikacyjną w języku angielskim i opcjonalnie w japońskim, który formalnie nie był wymagany. - Przy czym była ona dość ogólna. W jej trakcie opowiedziałem swoją historię, że miałem ciężki czas i zmotywowany przez tatę postanowiłem spróbować swoich sił przy igrzyskach. Miałem poczucie, że ta opowieść zrobiła wrażenie na rekrutujących. Następnie należało oczekiwać na decyzję, która nadeszła we wrześniu 2019 roku. To wówczas pan Maciej dowiedział się, że został włączony do drużyny wolontariuszy, która ma być "zatrudniona" do aktywności na obiektach i przy zawodach. Później trzeba było stawić się na trening generalny. Przy tej okazji wolontariusze otrzymali szereg materiałów, z którymi musieli się zapoznać. Upragniona ostateczna decyzja nadeszła dopiero w marcu 2020. To wtedy panu Witkowi formalnie została nadana rola i otrzymał przydział. Kto by przypuszczał, że w jednej chwili sinusoida emocji osiągnie dwa przeciwległe bieguny. - Poczułem się super, byłem przeszczęśliwy, lecz jeszcze tego samego dnia pojawił się komunikat, że igrzyska zostają przesunięte na następny rok. Rano jeszcze byłem radosny, a kilka godzin później trzeba było zaakceptować to, czego w gruncie rzeczy trochę się spodziewałem. W każdym razie tej huśtawki nastrojów nie sposób porównać do tego, co działo się kilka lat wstecz, gdy byłem na życiowym zakręcie. Wiedziałem bowiem, że zostanę w Japonii do następnego roku, więc niczego nie traciłem. Okazało się, że sam miałem dużo szczęścia, spotykając pana Macieja właśnie na torze Sea Forest Waterway, ponieważ tego dnia pojawił się tam jedyny raz. Dedykowanym mu obiektem, przypisanym od początku, było Tokyo International Forum, gdzie odbywały się zawody w podnoszeniu ciężarów. Później trafiał na kolejne areny, a koniec końców miejscem jego pracy był Stadion Olimpijski. Najcenniejsze zdjęcie Jednak ten dzień był szczególny, bo na obiekcie, z widokiem na wznoszące się w powietrze i podchodzące do lądowania samoloty nad lotniskiem Hamad, odbywały się zawody wioślarskie. I to stamtąd do Polski została wysłana tak oczekiwana, fantastyczna wiadomość: jest pierwszy medal dla "Biało-Czerwonych"! Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Maria Sajdak i Katarzyna Zillmann wywalczyły srebrny medal w olimpijskim finale wioślarskich czwórek podwójnych. - Poproszono mnie, abym zmienił miejsce, ponieważ założono, że mogę być potrzebny w roli tłumacza. Jedną z ról wolontariuszy jest właśnie ta umiejętność, czyli używanie swoich "wyjątkowych" języków. Dlatego odezwał się do mnie menedżer z tego obiektu, mówiąc że Polacy biorą udział w zawodach i jest duża szansa na medal, więc zdecydowanie potrzebowaliby mojej pomocy - relacjonował Witek. To stamtąd pochodzi pierwsze, najcenniejsze zdjęcie, które wolontariusz ma w swoich skarbach. Po konferencji prasowej w namiocie, zlokalizowanym tuż przy akwenie, gdzie pełnił swoje obowiązki, wykonano mu pamiątkową fotografię z połową z naszej srebrnej osady, Marią Sajdak i Katarzyną Zillmann. - Z uwagi na okoliczności była to dla mnie kolejna wyjątkowa sytuacja związana z igrzyskami, o której nigdy w życiu bym nie pomyślał. Nie przyszłoby mi do głowy, że znajdę się w miejscu, gdzie Polacy zdobędą pierwszy medal, a do tego pomogę przygotować konferencję i będę służył jako wsparcie językowe. Okazało się, że dziewczyny bez problemu mówiły po angielsku, więc siedziałem z tyłu i jedynie byłem w pogotowiu. Dziewczyny były bardzo miłe, dały mi potrzymać medal, a na końcu powstało właśnie to zdjęcie. Ucieszyłem się tym bardziej, gdy później inni wolontariusze powiedzieli mi, że wielu sportowców tego nie robi - podkreśla Małopolanin. Mało tego, sympatyczne wydarzenie dotarło także do głównego menedżera Witka, który na wewnętrznej grupie komunikatora internetowego Line udostępnił zdjęcie. A całość zwieńczył wymownym dopiskiem: "To jest człowiek, który spełnił swoje olimpijskie marzenie". - Ooo, mamy gotowy tytuł do materiału - zareagowałem. - Niezły, naprawdę niezły - uśmiechnął się pan Maciej. Jak to z protestami było Nastroje w społeczeństwie japońskim, towarzyszące igrzyskom olimpijskim, dalekie były - delikatnie mówiąc - od euforycznych. Niemniej przez cały czas trwania imprezy nie dochodziło do większych przesileń, nie licząc protestów, głównie w okolicach Stadionu Olimpijskiego, które miały pokojowy przebieg. Liczbę osób, wyrażających swój sprzeciw dla organizacji imprezy oraz domagających się nawet ich "skasowania", przekraczały jednostki służb mundurowych. Witek zapewnia, że osobiście nie spotkał się z żadną krytyką ze strony ludzi, choćby znajomych, gdy ci dowiedzieli się, że będzie pracował przy najważniejszej sportowej imprezie na świecie. - W stosunku do mnie taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Owszem, widziałem głównie w mediach społecznościowych, że niektórzy znajomi są przeciwni igrzyskom, twierdząc że powinny być całkiem odwołane, jednak nie zdarzyło się, by ktoś z tego powodu bezpośrednio dla mnie był niemiły, niegrzeczny lub wulgarny. Dodam także, że jako osoba mieszkająca na obrzeżach Tokio nigdy na własne oczy nie widziałem protestów. Tym bardziej nie wiem, jaka mogła być ich skala. Miałem wrażenie, że zagraniczne media przesadzały z narracją, jakoby w Japonii na każdym kroku można było spotkać przeciwników igrzysk. Obcując na co dzień ze społeczeństwem japońskim, Witek ma swoje zdanie na temat głównego powodu niechęci do olimpiady. - Przede wszystkim zauważyłem, że ludziom nie podobał się fakt, iż nadejdą igrzyska i mnóstwo osób z całego świata przyjedzie do kraju, do którego bardzo powoli docierały szczepionki przeciw COVID-19. Można było zrozumieć ten niepokój, bo na przykład ja, jako wolontariusz, poza kolejnością otrzymałem dwie dawki szczepionki Pfizer. Jednak ta decyzja wcale nie zapadła szybko, z powodu czego wielu wolontariuszy wycofało się ze swojej roli. Ja od początku byłem zdeterminowany, żeby mimo wszystko pozostać częścią tego wydarzenia. Narracja w niektórych lokalnych mediach, jak wynika ze spostrzeżeń naszego rozmówcy, również powodowała rozgniewanie Japończyków. Dość powiedzieć, że nawet osoby z rządu, wysoko postawione persony, alarmowały, że świat chce zorganizować igrzyska, podczas gdy nikt nie przejmuje się troską o zdrowie mieszkańców. Witek przyznaje, że w pierwszych dniach igrzysk czuł pewien niepokój. Stąd nie decydował się, aby w oficjalnym uniformie, ze wszystkich stron sygnowanym logami olimpijskimi, przemierzać drogę z domu na arenę sportową. Wolał założyć cywilny strój, a dopiero po dotarciu do celu przebrać się. - Może to dziwne, ale faktycznie początkowo pojawiała się myśl: "co będzie, gdy ktoś mnie zaatakuje?" W końcu po raz pierwszy wróciłem z Tokio do domu i w swoim kierunku obserwowałem zero reakcji. Odwaga w snuciu planów W ostatnich kilkunastu dniach nasz bohater był zaangażowany w pracę przy igrzyskach paraolimpijskich, tymczasem rozdział pod nazwą "życie w Japonii" w jego przypadku dobiega końca. - Nadchodzi również mój mały finał, bo mam wrażenie, że pracą przy igrzyskach dopiąłem wszystkiego, co chciałem zrealizować w tym kraju - zdradza. Powrót do Polski zaplanował na połowę października. - Początkowo miałem zamysł, aby pozostać w Japonii "na zawsze". Jednak po kilku latach doszedłem do przekonania, że chyba chciałbym spróbować życia gdzie indziej. Nie chodzi o to, że przestałem lubić Japonię, ile o to, że nie lubię pozostawać zbyt długo w jednym miejscu. To już cztery lata w tym kraju, więc mam ochotę spróbować czegoś innego. Kolejnym marzeniem Witka jest praca w dyplomacji. Choć właściwiej byłoby powiedzieć, że w tej chwili to jego cel. Igrzyska w Tokio pokazały mu, że nie ma rzeczy niemożliwych. - Byłem już stażystą w delegaturze Unii Europejskiej w Tokio, poza tym współpracowałem z dyplomatami z różnych krajów i organizacji, co bardzo mi się spodobało. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć pracę w organizacji międzynarodowej. Tymczasem jesteśmy umówieni na spotkanie w Polsce, gdzie Witek planuje na chwilę zakotwiczyć. - Mam zamiar ułożyć sobie życie w ojczyźnie, a później, gdy świat na powrót stanie się otwarty, czyli bez większych obostrzeń, znów poszukam najkorzystniejszego dla siebie miejsca na ziemi. Nie ukrywam, że zyskałem wielkie poczucie własnej wartości, pewności i odwagi w snuciu planów, dzięki czemu już z innego pułapu podchodzę do kolejnych wyzwań i celów - puentuje pan Maciej. Artur Gac, Tokio