Otarłaś się o olimpijskie podium, ale w kontekście tego, co mówiłaś zaraz po finale, uważasz że twój ewentualny medal w Tokio, biorąc pod uwagę swoje silne i słabe strony, byłby jeszcze nieco na wyrost? Aleksandra Mirosław: - Tak naprawdę trudno jest mi odpowiedzieć. Uważam, że zrobiłam wszystko to, co mogłam, czyli wygrałam czasówkę bijąc rekord świata i z tego jestem zadowolona. Moim zdaniem zarówno ja, Akiyo Noguchi, jak i każda inna zawodniczka w finale zasługiwała na medal. Natomiast rywalizacja była niefortunna pod tym względem, że zostały tu połączone trzy skrajnie różne ze sobą konkurencje. Niemniej tak naprawdę wygrali najlepsi, a szczęście zazwyczaj sprzyja lepszym. Będę miała okazję odkuć się w swojej koronnej konkurencji w Paryżu.Czy jesteś gotowa na presję, która po występie w Tokio i w kontekście Paryża z pewnością będzie wzrastać?- Powiem to, co mówiły tuż gwiazdy sportu, że do Paryża jadę z dużymi oczekiwaniami. Wydaje mi się, że nikt nie będzie w stanie oczekiwać ode mnie więcej niż ja sama od siebie. Myślę, że jestem na to gotowa, a przede mną trzy lata, żeby wszystko poukładać sobie w głowie. Jednak wiem, jaki jest plan i po co będę jechała do Paryża. W Tokio też miałem wysokie aspiracje, a mimo czułam się bardzo spokojna.Wspinaczka sportowa dopiero zadebiutowała na igrzyskach, więc siłą rzeczy twoje nazwisko pewnie coraz bardziej zacznie przebijać się do świadomości kibica. To dla ciebie istotne?- Przede wszystkim cieszę się, że popularność wspinaczki wzrasta i staje się w naszym kraju coraz bardziej rozpoznawalna, co z korzyścią przekłada się dla każdego zawodnika i całego środowiska. Mam satysfakcję, że swoim udziałem na igrzyskach i rywalizacją w finale mogłam się do tego przyczynić. A u wielu osób w ogóle wzbudzić świadomość, że taki sport istnieje. Jak wygląda zawodowstwo tego sportu w Polsce?- Ciężko o tym mówić, bo jesteśmy młodym sportem. Natomiast jeśli chodzi o wspinanie na czas, to w tym momencie stanowimy potęgę. Jesteśmy w czołówce światowej, oprócz mnie przebijają się także Marcin Dzieński, Anna Brożek i Patrycja Chudziak. Cały czas jesteśmy z przodu, mamy potencjał i mam nadzieję, że na igrzyskach w Paryżu nie będę jedyną reprezentantką Polski. Natomiast do samego występu na przyszłych igrzyskach droga jest jeszcze daleka, bo najpierw trzeba się zakwalifikować. A na tę chwilę wiemy, że moja koronna konkurencja będzie miała tylko szesnaście miejsc, więc walka będzie mocna i już sam udział w igrzyskach będzie bardzo dużym osiągnięciem.Czego w największym stopniu brakuje twojej dyscyplinie w naszym kraju? Bardziej infrastruktury, czy finansowania? - Ja w kontekście przygotowań do igrzysk w Tokio miałam stworzone bardzo komfortowe warunki. Nawet jeżeli brakowało infrastruktury w Polsce, a mam tu na myśli ściany wspinaczkowe, to miałam możliwość wyjechać na zgrupowania do Austrii i Hiszpanii, by tam się przygotowywać. Wydaje mi się, że generalnie w naszym kraju mamy dobre zaplecze, ale po igrzyskach w Tokio z pewnością będzie dużo wniosków. Ja z trenerem też już zaczynam obierać plan w kierunku Paryża, co będzie nam potrzebne, aby zbudować formę na jeszcze wyższym poziomie.Czwarte miejsce w Tokio zawsze będzie powodem do satysfakcji, czy im więcej upływa czasu, tym coraz bardziej zaczyna dochodzić do głosu uczucie niedosytu?- Wracam z Tokio z uśmiechem na twarzy, radością i spełnieniem. Przyjechałam tutaj przede wszystkim po finał olimpijski i rekord. A pobiłam najlepszy wynik na świecie i zajęłam czwarte miejsce, więc uważam, że lepszego debiutu na igrzyskach nie mogłam sobie wyobrazić.Artur Gac z Tokio