Poprowadziła Polki do historycznego triumfu, teraz zdradza Interii. "Cieszymy się, że to brąz, a nie złoto"
Monika Kukla nie wie, jak to jest się nudzić. W Pekinie reprezentowała Polskę w parabiathlonie i paranarciarstwie biegowym, a przed kilkoma miesiącami startowała też podczas igrzysk paralimpijskich w Paryżu. Nie miała jednak czasu na odpoczynek, bo z miejsca rozpoczęła przygotowania do mistrzostw świata w amp futbolu. Wysiłek się opłacił: Polki z pierwszego w historii mundialu wróciły z brązowym medalem, a ich boiskową liderką była właśnie zawodniczka Stali Rzeszów. O niezwykle intensywnych ostatnich miesiącach opowiedziała na łamach Interii Sport.
Paweł Paczocha, Interia Sport: Przed kilkoma miesiącami rozmawiałem z Olą Płuciennik, która deklarowała, że lecicie do Kolumbii po złoto. Biorąc pod uwagę okoliczności, w szatni jest większa radość z brązowego medalu czy żal o te rzuty karne z USA?
Monika Kukla: Wydaje mi się, że jesteśmy pozytywnie zaskoczone tym brązem, ale też cieszymy się, że to jest brąz, a nie złoto. Choć nie możemy tego przewidzieć, mogłoby się tak stać, że stwierdziłybyśmy, że już tak dobrze gramy, mamy złoto, no to po co tak dużo trenować? A jednak ten brąz spowodował, że nasza motywacja jeszcze bardziej wzrosła, żeby za dwa lata już tak łatwo tego złota nie oddać, powalczyć o nie.
Chyba trudno było o jakiekolwiek dokładne przewidywania, biorąc pod uwagę nikłe doświadczenie rywalek. Wy z trzema rozegranymi spotkaniami byłyście wręcz postrzegane jak weteranki. Która drużyna najbardziej zaskoczyła cię pozytywnie lub negatywnie?
Może powiem, że Kolumbia. One nie grały dobrze, pomimo tego, że wygrały z nami mecz. Chociaż wygrały cały turniej, to w mojej ocenie, my grałyśmy dużo lepiej. Zwłaszcza, że podczas naszego meczu większość dziewczyn z Kolumbii po prostu wykopywała piłki, mało było przyjęć, podań. To mnie chyba tak naprawdę zdziwiło, że one z takimi umiejętnościami wygrały ten turniej, ale po prostu szczęście im dopisało i grały u siebie.
Ty miałaś świetną okazję, Anna Raniewicz trafiła w słupek... Poza tym, że Kolumbijkom wyszedł "strzał życia", niewiele miały do zaprezentowania pod względem piłkarskim. Szkoda, zwłaszcza, że nadzieje były większe, tym bardziej, że mecz rozgrywano późno, więc wydawało się, że trudne warunki pogodowe tym razem nie będą tak mocno działały na ich korzyść.
One były bardziej przyzwyczajone do takiej temperatury, do tej wilgotności, która dawała się mocno we znaki. Nam wiele utrudniło to, że byłyśmy na stadionie już bodajże trzy czy cztery godziny przed meczem, bo wtedy było otwarcie. Wydaje mi się, że to też mogło wpłynąć na naszą koncentrację i to, jak się mecz potoczył, bo jednak siedzenie tam na stadionie było męczące. Nawet nie było momentu żeby się skupić.
Po zakończeniu turnieju przyznałaś, że klimat dał ci w kość. Czy czujesz dumę, że pomimo tak trudnych warunków udało się zanotować historyczny sukces, a przy tym, po drodze rozbić w pył Brazylię, dla której przecież warunki pogodowe zdecydowanie bardziej przypominały te znane z domu?
Wychodząc na boisko, oczywiście byłyśmy nastawione na dość ciężki mecz. Jednak po niedługim czasie, zaczęłyśmy dostrzegać, że jednak my robimy więcej akcji, my lepiej sobie radzimy z piłką. Jak już Ania [Raniewicz - przyp. PP] pierwszego gola trafiła, czy później Justyna [Bzdela - przyp. PP], a potem znowu Ania, to stwierdziliśmy: "dobra, jak jak tak ma być, no to chcemy jeszcze więcej tych bramek!". Skończyło się na 5:0, uważamy, że to naprawdę bardzo, bardzo dobry wynik, ale też nie oszukujmy się... Porównując Kolumbijki i Brazylijki, to Kolumbijki grały lepiej.
Odniosłem wrażenie, że zwłaszcza w meczu z Kenią byłaś wyjątkowo aktywna. Szybki gol, potem jeszcze kilka dobrych akcji, na których odcisnęłaś swoje piętno. Czułaś się wtedy wyjątkowo zdeterminowana?
Na pewno determinacja była na wysokim poziomie. Na tym turnieju na lewej pomocy, ale trener powiedział na odprawie: "Monika, idziesz na atak, masz w 10 minut strzelić gola i wracasz na swoje miejsce" (śmiech). Śmialiśmy się, że trzeba w 10 minut zamknąć ten mecz. Nie spodziewałam się, że to będzie tak szybko. Co ciekawe, mój gol z Kenią padł w 63. sekundzie. To dokładnie ten sam czas, w którym padła pierwsza bramka na nasze konto w meczu z Brazylią. Też w 63. sekundzie Ania Raniewicz strzeliła gola.
Emocje już trochę opadły, więc może u nas rozwiniesz myśl z niedawnego wywiadu "na gorąco". W jaki sposób zaskoczyli cię sędziowie podczas MŚ w Kolumbii?
W każdym meczu to się zdarzało... Nie patrząc na to, że nie odgwizdywali każdej kuli, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Ale jeżeli jest sytuacja, że bramkarka wychodzi jedną nogą z pola karnego, a nie jest dyktowany rzut karny, to jaki to jest sędzia? Chyba w meczu z Kolumbią koleżanka przyjęła piłkę klatką piersiową, a odgwizdali, że dotknęła kikutem. Dla mnie śmieszna sytuacja, ale nawet nie byliśmy w stanie się porozumieć z większością sędziów, bo nikt praktycznie nie mówił po angielsku. To było naprawdę bardzo ciężkie. Kilku mówiło w tym języku, to jeszcze byliśmy w stanie się z nimi dogadać, ale większość to bardzo słabo. I to było też taką barierą. Przykładowo w meczu z Brazylią dostałam żółtą kartkę, ja nie byłam w stanie wytłumaczyć babce-sędzinie, że to Brazylijka się cały czas na mnie pcha, ja sobie tylko stałam, ale obie dostałyśmy po kartce.
Rozegrałaś fantastyczny turniej, w którym strzeliłaś cztery bramki, w tym dwie kluczowe, do tego jako jedyna wykorzystałaś rzut karny w półfinale z USA. Złotego Buta turnieju otrzymała Annabel Kiki, która ustrzeliła siedem goli dla Anglii. Po turnieju udziela się w najważniejszych brytyjskich mediach i jej status zauważalnie wzrósł. Zauważasz podobny trend w swoim przypadku?
Annabel udało się to zdobyć, choć Angielki miały jeden mecz więcej w grupie do rozegrania, więc miały więcej szans do strzelenia goli. Też jestem ciekawa, jak by to wyglądało, gdyby faktycznie przyjechał Kamerun, bo my tam mieliśmy jeden mecz mniej [w fazie grupowej Polki miały rywalizować z Kolumbią, Brazylią i Kamerunem, ale reprezentanci Afryki nie dotarli na turniej. Wobec tego "biało-czerwone" rozegrały o jeden mecz mniej, niż uczestniczki innych grup - przyp. PP]. Przed mistrzostwami świata Anglia bardzo mocno zainwestowała w promowanie AMP futbolu dziewczyn, tego, że wyjeżdżają na mistrzostwa świata. Czasem nawet aż za bardzo, bo otwierało się instagrama, to wszędzie było tylko, że one są w wiadomościach, czy wyświetlane na ekranach w mieście. To jest fajne, ale dla mnie było tego za dużo. Może my nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, że tak się promuje? Ale już przechodząc do mnie, jest mi bardzo miło, że zaczęli doceniać nie tylko mnie, ale całą drużynę, bo pomimo tego, że jestem wykonawcą tych decydujących goli, to bez dziewczyn bym tego nie zrobiła.
Pomimo skoszarowania na dwa tygodnie na drugim końcu świata, nie mogłyście narzekać na atmosferę w zespole?
Zastanawiałyśmy się, czy damy radę ze sobą wytrzymać, czy nie będziemy miały siebie dość. Jednak w moim odczuciu dobrze zrobiły nam te dwa tygodnie, dokładnie chyba 12 dni. Poznałyśmy się bardziej i ta znajomość, te kontakty, pomogły nam na boisku. Cieszę się, że to tak się skończyło.
Jesteś w reprezentacji AMP futbolu od pierwszego treningu. Jak zaczęła się cała ta przygoda i czy to prawda, że byłaś zapalnikiem, dzięki któremu pojawiła się myśl o stworzeniu drużyny?
Czy byłam taką "iskrą"? Chyba mogę się z tym zgodzić. Początek mojej kariery z futbolem to rok 2021, mistrzostwa Europy mężczyzn w Krakowie. Przez to, że lubiłam udzielać się wolontariacko, to tam też się zapisałam na wololontariat. Była sytuacja przed meczem, jak chłopaki grali o trzecie miejsce z Rosją. Podszedł do mnie Łukasz Matusik. Wtedy miał zostać koordynatorem powstającej sekcji. To była taka śmieszna sytuacja. Podszedł do mnie i powiedział: "cześć, co ci się stało w nogę?" (śmiech). Do tej pory pamiętam to pierwsze zdanie.
Od razu przełamał lody.
Tak, a że wydawał się naprawdę pozytywną osobą, to zaczęłam z nim rozmawiać. Po dosłownie paru minutach zapytał się, czy nie chciałabym zacząć grać w amp futbol. Ja oczywiście zgodziłam się, bo chciałam czegoś nowego, jakiegoś nowego wyzwania. I wtedy, w przerwie meczu, ja i jeszcze jedna dziewczyna weszłyśmy murawę i było oficjalne ogłoszenie, że tworzy się żeńska sekcja amp futbolu, i że wszystkich serdecznie zapraszamy. I od tego momentu cały czas jestem.
W przeszłości występowałaś w Warcie Poznań, teraz w Stali Rzeszów, gdzie zresztą możesz spotkać koleżanki z kadry. To prawda, że byłaś pierwszą w Polsce kobietą występującą w klubie?
Z tego, co mi mówili, to była przede mną dziewczyna, ale ona wystąpiła maksymalnie na dwóch turniejach i zrezygnowała. Więc teoretycznie przyjęło się, że to ja byłam tą pierwszą.
Dziś, podczas rywalizacji klubowej, zauważasz, że proporcje między mężczyznami a kobietami zmieniają się już i panie dostają więcej szans?
Jeżeli chodzi o warunki fizyczne to staramy się gonić chłopaków. Wiadomo, że to jest nierealne, żeby być tak szybka, jak oni, czy tak zwinna. Ale właśnie dzięki temu, że trenujemy z nimi i rywalizujemy, staramy się dążyć do tego, żeby ta różnica była jak najmniejsza. Czasem udaje nam się być lepszym. Podczas przedostatniego turnieju w sezonie miałam parę fajnych akcji, gdzie popracowałam i kolegę skosiłam z przeciwnej drużyny (śmiech) albo była kwestia, że musieli wybić piłkę na aut, bo nie miałam do kogo podać. Więc zaczęła się rywalizacja, nikt nie odstawia nogi.
Z tego, co słyszałem, w okolicach Warszawy nie dało się znaleźć klubu, który chciałby przyjąć panie do swojej sekcji.
Z tego co mi wiadomo, to tutaj nie było klubu, który by chciał przyjąć. A ten jedyny, który jest, to nie chciał ich przyjąć. Myślę, że połowa kadry dziewczyn jest porozkładana po klubach, dostajemy naprawdę sporo minut na boisku. Ja naprawdę dostałam w tym sezonie dużo, pomimo tego, że pół sezonu miałam pauzę, bo przygotowałam się do igrzysk. Po powrocie trener po prostu dał mi tę szansę i mogłam z chłopakami pograć sporo minut.
Jeśli chodzi o szerzenie amp futbolu w Polsce, to myślę, że przełomowym wydarzeniem była Nagroda im. Puskasa dla twojego obecnego trenera, Marcina Oleksego. Później świadomość społeczna zaczęła się zwiększać na tyle, że choćby wasz mundial w Kolumbii był transmitowany przez telewizję publiczną. Uważasz się za pionierkę żeńskiego ampfutbolu w Polsce?
Mogę powiedzieć otwarcie, że uznaję się za pionierkę, za osobę, od której się to wszystko zaczęło. Czuję to, że jak dziewczyny zaczęły na początku przychodzić, to zawsze pomagałam im. Trener prowadził treningi, ale jak chciał, to zawsze im udzielałam rad na miarę możliwości. Nagroda dla Marcina dużo dała dla amp futbolu. Więcej osób i mediów zaczęło się tym interesować. Co do mistrzostw sporo osób mówiło, że były te transmisje tylko w aplikacji. Zdarzało się, że nie oglądali, bo nie wszyscy mają dostęp do aplikacji mobilnych. Tutaj jeszcze chcielibyśmy to poprawić, żeby jednak to było w otwartej telewizji. Nie zawsze się da, ale chcemy im możliwie jak najszybciej pokazać, że warto nas pokazać w w telewizji.
W wywiadach przyznajesz, że przygodę w sporcie zaczęłaś od hipoterapii. Duże znaczenie dla twojego podejścia do sportu mieli rodzice?
Rodzice chcieli żebym jeździła. Z tego, co pamiętam, to początki były ciężkie - małe dziecko i ogromne zwierzę. Wiem, że był okres, że ja nie chciałam, ale później nawet pomimo tego, że to była rehabilitacja, to kontakt z tymi ćwiczeniami na początku był. Później, w kolejnych latach, przez to, że mój tata jest nauczycielem wychowania fizycznego i też prowadzi treningi z tenisa stołowego, to zaczęłam grać. Tak się powoli rozkręcało. Doszłam do wniosku, że jak mogę grać w tenisa stołowego, to czemu nie pójść dalej z jazdą konną? Początkowo rekreacyjnie, bo nie wiedziałam, na ile mogę sobie pozwolić ze swoją niepełnosprawnością. Jak się okazało, wszystko szło do przodu. Nawet rodzice się tego nie spodziewali. Po kolejnym okresie jeździłam bardziej sportowo, przygotowywałam się do egzaminu na instruktora, który udało mi się zdać, więc jestem też instruktorem rekreacji z jazdy konnej. A później to już ja się śmieję, że to się po prostu potoczyło przez przypadek, że ja w ten sport weszłam tak na 100% (śmiech). Ale po prostu jestem osobą, która nie usiedzi w miejscu, tylko muszę cały czas coś robić. Wiadomo, że są dni, w których by się leżało tylko i oglądało przysłowiowego Netflixa, ale na ogół muszę coś cały czas robić. Myślę, że sport też mi dał to, czego oczekiwałam.
Piłka nożna, jeździectwo, pływanie, crossfit, wioślarstwo, biegi narciarskie, biathlon, a to na pewno nie wszystko. Wiem, że dla części twoich koleżanek z drużyny dołączenie do kadry amp futbolu było dopiero rozpoczęciem jakiejkolwiek przygody z wyczynowym sportem, podczas gdy u ciebie jest chyba odwrotnie, prawda? Brałaś udział w stworzeniu kadry właśnie dlatego, że sport masz we krwi od młodości?
Dokładnie tak, tutaj się zgadzam w 100%. Mi było dużo łatwiej wejść w amp futbol, samo bieganie przyszło mi też znacznie szybciej. Widziałam po dziewczynach od pierwszych treningów, że na początku była niepewność, bo niektóre pierwszy raz miały taką sytuację, żeby ściągnąć protezę i wyjść na boisko. Ale dawały sobie bardzo dobrze radę, walczyły z tym, żeby się nie przejmować. Myślę, że już od pierwszych zgrupowań zaczęłyśmy tę drużynę tworzyć, zaczęłyśmy się wspierać nawzajem. I to było kluczowe w tym, że dziewczyny, które zaczęły wtedy historię ze sportem są w nim do dzisiaj i dalej trenujemy razem.
Ewa Pajor odwiedziła was jeszcze przed startem turnieju. Oglądasz na co dzień piłkę nożną?
W głównej mierze oglądam Ekstraklasę za sprawą klubu, któremu kibicuję - Puszczy Niepołomice. Oni są z mojego terenu. Oczywiście w miarę możliwości staram się oglądać inne mecze, ale często jest tak, że jestem albo na uczelni, albo na treningu, więc w grę wchodzą tylko te mecze, które są rozgrywane późnym wieczorem. Jak mam możliwość, to oglądam kadrę dziewczyn. Nawet teraz miałam 29-ego jechać do Gdańska na mecz, ale organizacyjnie nie dam rady. Bardzo długo nie było mnie na uczelni a zależy mi, żeby ją skończyć, więc dziewczyny pooglądam przed telewizorem i będę je dopingować.
Byłaś na zimowych igrzyskach paralimpijskich w Pekinie (paranarciarstwo biegowe i parabiathlon), na letnich igrzyskach paralimpijskich w Paryżu (parakajakarstwo) i teraz na MŚ w Kolumbii. Która impreza zrobiła na tobie największe wrażenie?
Wydaje mi się, że igrzyska letnie w Paryżu. Może też dlatego, bo one odbyły się przed tym mundialem i jak już byliśmy w Kolumbii, to nie robiło na mnie wrażenia to, co widziałam za pierwszym razem w Paryżu. Najważniejsi byli kibice. W Pekinie ich w ogóle nie było i naprawdę ciężko się startowało. W Paryżu były pełne trybuny, naprawdę, nie było ani jednego miejsca wolnego. Wiem, bo znajomi akurat byli wtedy w Paryżu i chcieli oglądnąć start na żywo i już nie było biletów w sprzedaży. Pomimo tego, że większość, oczywiście, dopingowała kadrze Francji, to było słychać pojedyncze głosy "go Poland!", więc dla mnie to już naprawdę było mega motywujące. A jeśli chodzi o Kolumbię, to tutaj bym powiedziała, że w meczu z gospodyniami widziałam chyba jeszcze więcej kibiców, niż było w Paryżu. I nawet, jak graliśmy mecz o trzecie miejsce, to z tego, co słyszałam z trybun, nawet Kolumbia nam kibicowała.
W Pekinie dochodziła też kwestia obostrzeń covidowych, zwłaszcza, że była to dla ciebie pierwsza impreza tak wielkiej rangi, prawda?
Tak, to była moja pierwsza taka duża impreza. Jeżeli chodzi o covid, to naprawdę było ciężko. Codzienne testy, codzienne sprawdzanie temperatury. Jak coś było nie tak, to oczywiście od razu nas wysyłali na kwarantannę. Miałam, z tego co pamiętam, pięć dni kwarantanny, ponieważ rzekomo w samolocie siedziałam obok osoby, która miała pozytywny wynik testu. Plus był taki, że miałam prywatnego kierowcę na treningi (śmiech). Przede wszystkim, wszędzie były maseczki. Tylko przy stolikach na stołówce mogliśmy zdjąć maseczki, wszędzie trzeba było je nosić. I tych kibiców naprawdę nam wtedy brakowało. Przede wszystkim igrzyska były jednak ciężkie, ponieważ wtedy wybuchła wojna na Ukrainie. Nie wiedzieliśmy w ogóle, czy te igrzyska się odbędą, czy my nie będziemy zaraz wracać, Była możliwość, że wrócimy z Pekinu zanim się zaczną igrzyska, bo nie było wiadomo, jak ta sytuacja się rozwinie. Dla mnie najgorszy był moment, jak zawodnicy z Ukrainy i zawodnicy z Rosji spotkali się na jednej stołówce. Naprawdę było czuć, że to w obu przypadkach było bardzo ciężkie. Ci zawodnicy nie mieli przecież wpływu na tę sytuację i musieli jakoś się z tym pogodzić.
Czy przez swoje wielkie doświadczenie międzynarodowe oraz pozycję w hierarchii boiskowej czujesz się jednym z tzw. "kapitanów bez opaski"? Miałaś w Kolumbii jakieś dodatkowe obowiązki powierzone przez trenerów?
Na pewno trenerzy zwracali uwagę, że liczą na mnie. Nie, że wywierają na mnie presję, ale po prostu liczą że moja zwinność, szybkość na boisku pomoże drużynie. Nawet w meczu z Kolumbią było kilka sytuacji, gdzie przerwałam akcję jeden na jeden z bramkarzem, co mogło się skończyć dla nas źle, bo piłka mogła wpaść do bramki. W każdym meczu były sytuacje, gdzie musiałam naprawdę szybko wracać, bo przeciwniczki też szybko biegały. Chyba mecz ze Stanami Zjednoczonymi był dla mnie najcięższy, bo tam moim głównym zadaniem było, żeby pilnować jednej zawodniczki, do której kierowano wszystkie podania. Chcieliśmy ją odciąć, może dlatego doprowadziliśmy do tych karnych, choć jak trenerzy analizowali mecz, to mieliśmy chyba 15 sytuacji bramkowych - niestety niewykorzystanych. Myślę, że to jest lekcja na przyszłość, na kolejne zawody.
Gdybyś musiała wybrać między kajakarstwem a futbolem, to co z bólem serca byś odpuściła?
Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć, bo nie byłabym w stanie wybrać!
Na Mistrzostwach Europy poznałaś turecki pop. Z Kolumbii też przywiozłaś jakieś pozasportowe inspiracje?
Może tylko tyle, że pomimo tego, że zarzekałam się, iż nie wrócę do Kolumbii - bo to kompletnie nie mój klimat i nie podobało mi się tam praktycznie nic, na pewno chciałabym jednak tam wrócić i odwiedzić Medellin i Cali. Z uwagi na Pablo Escobara, ponieważ gdy tam byłam, zaczęłam oglądać o nim serial i bardzo zaciekawiła mnie ta postać.
Czego można ci życzyć poza złotem na kolejnych mistrzostwach świata?
Odpoczynku (śmiech), bo tego brakuje, naprawdę tego brakuje! Zaraz zaczynam zimowy sezon kajakarski, więc dużo tego odpoczynku mi nie zostało.