Polski piłkarz uwięziony w potężnej pułapce. "Panuje psychoza". O włos od tragedii, czeka na ratunek
- Czułem, jakby ziemia miała rozstąpić się na dwie części. Zaraz potem usłyszałem dobiegające z góry łamanie, spojrzałem i zobaczyłem wielki głaz, kawał skały obrany ziemią, który zaczął staczać się w naszym kierunku. Moja narzeczona upadła. Próbowaliśmy ją podnieść, żeby jak najprędzej uciec z drogi tej skale i zrobiliśmy to praktycznie w ostatnim momencie - opowiada w rozmowie z Interią Filip Majchrowicz, bramkarz Górnika Zabrze, który utknął w Vanuacie, gdzie we wtorek doszło do potężnego trzęsienia ziemi, a ciągle pojawiają się wstrząsy wtórne.
Artur Gac, Interia: Wybacz za późną porę, bo u ciebie zbliża się już północ, ale twój klub Górnik Zabrze postawił nas na równe nogi informując, że utknąłeś w Republice Vanuatu, gdzie od wtorku dochodzi do regularnych trzęsień ziemi.
Filip Majchrowicz, Górnik Zabrze: - Nie szkodzi, dzisiaj jest akurat pierwszy dzień, gdy dłużej mamy dostęp do wi-fi. A poza tym też cały czas czekam na jakieś telefony z ambasady.
Sytuacja jest poważna?
- Nie jest łatwo, a wszystko dzieje się dynamicznie.
Przede wszystkim jesteś zdrowy i bezpieczny?
- Jesteśmy relatywnie bezpieczni, chociaż jakąś godzinę temu (około 22:30 - przyp.) było kolejne trzęsienie ziemi, które trwało 30 sekund. Nie było tak mocne jak to pierwsze, do niego nie ma nawet porównania, ale wszystko się trzęsło. Hotel wydaje się stabilny, więc raczej jesteśmy bezpieczni, ale przy każdym mocniejszym trzęsieniu od razu musimy wybiec z budynku.
Na którym mieszkasz piętrze?
- Wszystkich przenieśli na niższe piętra, a tak naprawdę na parter, żeby dało się czym prędzej wybiec. Przez ostatnie dwa dni były silne trzęsienia, wynoszące około 5,5 stopnia w skali Richtera, więc już o godzinie 5 rano musieliśmy wybiegać. Wierzymy, że najgorsze jest już za nami, ale sytuacja nie jest najlepsza. Mamy limitowany dostęp do wody pitnej, były przerwy w dostawie prądu. Wczoraj tak naprawdę nie było wody w łazienkach, więc od wtorku rano, gdy to się wydarzyło, nie dało się skorzystać z bieżącej wody. Jedzenie też jest limitowane, w sensie są racje żywieniowe, będące najprostszymi posiłkami z dostępnych produktów. I czekamy na dalsze informacje, bo już chcieliśmy się kłaść spać, ale musimy czekać. W każdym momencie może przyjść jakaś wiadomość, a tutaj nie ma tradycyjnego zasięgu. Jest tylko internet ze starlinka, o który zadbał hotel. Aby ktoś mógł się do nas dodzwonić, musimy przebywać w lobby, bo dalej zrywa zasięg. Ogółem generuje to dużo stresu, musimy być non stop pod prądem.
Australijczycy i Nowozelandczycy są na uprzywilejowanej pozycji jeśli chodzi o ewakuację?
- Tak jest. Obywateli tych krajów czasami w nocy wywożą na lotniska, żeby mogli wylecieć z kraju. A odnośnie nas ciągle brakuje klarownej informacji. Jutro (w piątek - przyp.) o godzinie 13 miejscowego czasu ma dojść do spotkania, na którym możliwe są decyzje. Już wcześniej mówiono nam, że Australijczycy nas wywiozą, ale później nie było z nimi kontaktu, a następnie - wedle mojej wiedzy - zaprzestano rozmów z ambasadami krajów z Unii Europejskiej. Grupą Polaków, w której jestem, mieliśmy sytuację stresową. Przyjechała też na jeden dzień pewna pani z Polski, z którą miałem kontakt. Po tym trzęsieniu nie mogła zostać w motelu, ambasada francuska nie bardzo kwapiła się jej pomóc, twierdząc że mają teraz inne priorytety, przez co wylądowała na lotnisku i tam czekała. Z tego, co wiem, ostatecznie skorzystała z lotu zaproponowanego przez Francuzów i udała się do Nowej Kaledonii. Dała mi znać, że już tam doleciała, tak więc przynajmniej już ona jest bezpieczna od trzęsień ziemi. Gorsza rzecz jest taka, że stamtąd też jest ciężko się wydostać, bo wszystkie loty zostały wykupione albo są horrendalnie drogie, ceny potężnie poszły w górę. Natomiast my nawet nie mieliśmy opcji rozważyć skorzystanie z tego kierunku lotu, bo nikt nam go nie zaproponował.
Już popłynął przekaz, że w zasadzie otarłeś się o śmierć. Nie jest on przesadzony?
- Nie. Głupio mi o tym mówić, bo nie chcę robić z siebie męczennika, ale tak naprawdę było bardzo blisko nawet tragedii. Byliśmy w dżungli, a konkretnie na kaskadach, które są tutejszą atrakcją. Parę minut wcześniej wyszliśmy z takich skał, z których skacze się do wody. Wracaliśmy drogą koło nich, aż w pewnej chwili rozległ się taki dźwięk, jak... Miałem powiedzieć burza, ale to nie to. Taki dziwny dźwięk, którego nie potrafię porównać i od razu zaczęła trząść się ziemia, a drzewa walić. To był dźwięk pękania. Na początku spojrzałem w dół, co było głupotą, ale czułem, jakby ziemia miała się pode mną rozpaść, jakby miała rozstąpić się na dwie części. Zaraz potem usłyszałem dobiegające z góry łamanie, spojrzałem i zobaczyłem wielki głaz, kawał skały obrany ziemią, który zaczął staczać się w naszym kierunku. Moja narzeczona upadła. Próbowaliśmy ją podnieść, żeby jak najprędzej uciec z drogi tej skale i zrobiliśmy to praktycznie w ostatnim momencie. A skała, z pełnym impetem, wpadła do wody. Było bardzo blisko, żeby nas trzasnęła, a była naprawdę wielka. Samo trzęsienie było bardzo stresujące, wywołanego uczucia nawet nie potrafię opisać, ale ta skała cały czas siedzi mi w głowie... Było tak blisko, żeby nas trafiła. Mnóstwo stresu mieli też ci ludzie, którzy w tym czasie jeszcze pozostawali w wodzie, a ona w jednej sekundzie stawała się żywiołem. Wiele osób od razu tam podbiegło, by pomóc im się wydostać.
Jest to sytuacja porównywalna do turbulencji w samolocie, gdy w jednej chwili zdajesz sobie sprawę, że jesteś bezsilny i nie masz wpływu na to, co się wydarzy?
- Chyba nie, a przynajmniej ja mam inne odczucia. W samolocie czuć stabilność, a tutaj miałem tak, że nie byłem w stanie ruszyć się do przodu. Jakby człowiek został uwięziony w miejscu, pod tobą zapada się ziemia, a z wokół ciebie wszystko drży tak, jak efekt wibracji w niektórych grach. To bardzo mocne doznanie, nie wiesz co robić. Mieliśmy trzymać się nisko, ale w jednej chwili czujesz, że świat się rozpada.
- Miałem tak, że nie byłem w stanie ruszyć się do przodu. Jakby człowiek został uwięziony w miejscu, pod tobą zapada się ziemia, a z wokół ciebie wszystko drży tak, jak efekt wibracji w niektórych grach. To bardzo mocne doznanie, nie wiesz co robić. Mieliśmy trzymać się nisko, ale w jednej chwili czujesz, że świat się rozpada. Najgorsze są poranki, one martwią. Trzęsienia pojawiają się o godz. 5 rano. Już dwa razy wyskakiwałem z łóżka i w samej bieliźnie wybiegałem przed hotel.
~ Filip Majchrowicz
Te zdjęcia, które na portalu X umieścił rzecznik prasowy Górnika Mateusz Antczak, zostały dostarczone przez ciebie?
- Tak, to wszystko z mojego telefonu. Robiłem zdjęcia będąc w drodze, ale były jeszcze gorsze sceny, które widziałem pod ambasadą USA, która się zawaliła. To jednak także nie wszystko, jednak do tych najbardziej zniszczonych części nikogo nie wpuszczają, także w obawie przed tym, że ktoś będzie próbował je rabować. Policja zablokowała centrum Vanuatu. Dwa największe zbiorniki wodne, które zapewniają wodę, zostały zdemolowane. Podobnie jak wieża nadajnikowa, dlatego od początku jest tak wielki problem z zasięgiem. Niebywałe, ale po całym pierwszym trzęsieniu, które było masakryczne, nasz kierowca powiedział, że możemy kontynuować wycieczkę, ale odpowiedzieliśmy, że wolimy jechać do miasta coś zjeść, bo każdy z nas był przerażony. I dopiero wjeżdżając do miasta, gdy zobaczył walące się budynki, a zwłaszcza rozpołowioną drogę, która wyglądała tak, jakby piorun walnął w asfalt, wykonał jakiś telefon i powiedział, że ze względów bezpieczeństwa czym prędzej musi nas zawieść do hotelu. I to także bardzo nas wystraszyło, bo na początku przekaz był taki, że to zdarza się na Vanuatu.
Czyli sprawa wygląda tak, że jutro o godz. 13 liczycie na przełom, iż zostanie wam przydzielony lot i uda wam się wydostać z Oceanii?
- Jest szansa, że po tym spotkaniu coś się wydarzy. Niestety pewności nie mamy, bo jeszcze nawet nie wszyscy Australijczycy zostali ewakuowani. A ciężko mi sądzić, że nas-Europejczyków wywiozą przed nimi. Z tego, co wiem, żadne z państw Unii Europejskiej w tej chwili nie posiada tu samolotu, więc trzeba korzystać z australijskich, a zatem oni mają swoje priorytety gdy idzie o ich obywateli. Co gorsza, przepływ informacji jest bardzo ciężki, bo każdy, kto przyjeżdża do hotelu, mówi nam inne rzeczy.
Z kim jesteś tam poza narzeczoną?
- Dotarli także znajomi z małym, 2-letnim dzieckiem oraz jest tutaj nasza koleżanka, do której przylecieliśmy. Ona ma polskie obywatelstwo, ale urodziła się w Australii. Wraz z jej kolegą jest nas łącznie siedem osób. Przy czym koleżanka i jej kolega będą raczej inaczej ewakuowani, oni pewnie są na priorytetowej liście, więc spodziewamy się, że niestety nas rozdzielą. Dziwne na pewno jest to, że nie dali żadnej priorytetowej kolejki naszym znajomym z dzieckiem. Wydawałoby się, że powinno tak się stać, bo dziecku skończyło się już wszystko. Ubranka i jedzenie, dlatego dostaje jakieś płatki z hotelu. Plus jest tylko taki, że to dzieciątko najmniej z tego wszystkiego rozumie. Co innego nasza znajoma Australijka, która wczoraj przez cały dzień była we łzach. Martwią się także Amerykanie, którzy nie mają za dużej pomocy ze strony swojej ambasady, bo ta jest w gruzach. Wielu ludzi płacze, niektórzy powystawiali łóżka lub same materace za hotel, bo bali się, że coś zawali im się na głowę. Panuje psychoza. Niektórzy całą noc spędzili w lobby. Nie wiem, czy czekając na to, że pierwsi wyjadą, czy po prostu chcą pierwsi uciekać z walizkami w razie powtórki. Z tego co wiem, na razie szczęściarzami są tylko obywatele Fidżi i Nowej Zelandii, ich wszystkich już wywieziono.
Z tego, co opisujesz, stres jest permanentny.
- Bez przerwy. Ogólnie cały czas jesteśmy spakowani. Bo były też takie informacje, że gdy przyjeżdżają po ludzi, ma się dosłownie kilkanaście minut. I można zabrać tylko małe walizki. Jest to dosyć stresująca sytuacja.
Zatem jedyne, czego wam potrzeba i na co czekacie, to czym prędzej się stamtąd wydostać.
- Zdecydowanie. Reszta rzeczy, to znaczy warunki po trzęsieniach, są do przeżycia. Mamy łóżko, a bez ciepłej wody człowiek się obejdzie. Limitowana woda dostarczana trzy razy dziennie też wystarczy. Z jedzeniem też sobie radzimy. Tak więc jedyna rzecz, jakiej chcemy, to ucieczka stąd. Dużo nerwów to kosztuje, a tak naprawdę nie ma klarownych perspektyw i poczucia bezpieczeństwa. Najgorsze są poranki, one martwią. Trzęsienia pojawiają się o godz. 5 rano. Już dwa razy wyskakiwałem z łóżka i w samej bieliźnie wybiegałem przed hotel. Parter, na który nas przenieśli, wygląda dość stabilnie, choć na korytarzach są pęknięcia na ścianach. Nie wiem, czy w w piątek rano znów nie będziemy musieli wybiegać...
A jak do tego wszystkiego podchodzi personel, z którym macie styczność? Dla nich to część normalności?
- Próbują podchodzić do sprawy profesjonalnie, ale nie jest to tak, że dla nich ta sytuacja jest rutyną. Mówią, że nigdy czegoś takiego nie odczuwali. Wiele osób z pracowników zostało odesłanych do domu, zostały panie sprzątaczki, ludzie od serwerów, menedżer i właściciel.
Ty i twoi towarzysze przeżywanie stres na miejscu, a bliscy w Polsce pewnie wychodzą z siebie.
- Tak... Dużo dało to, że znaleźliśmy niedługo po trzęsieniu Chińczyków z panelami słonecznymi. Dzięki temu mogliśmy nadać rodzinie jakiekolwiek pierwsze informacje, żeby ich uspokoić, że jesteśmy cali i zdrowi. Teraz są już spokojniejsi, choć na pewno obawiają się o wstrząsy wtórne, czy nie będą niebezpieczne. A przede wszystkim czekają na dzień, w którym w końcu się stąd wydostaniemy.