"To będzie pojedynek mojego życia" - wyznanie Francka Ribery’ego może budzić zdumienie. Przecież już sześć lat temu, jako 23-letni gracz został siłą wciśnięty do kadry Raymonda Domenecha, by dotrzeć z nią do finału mundialu w Berlinie. Jak potoczyłyby się losy starcia z Włochami, gdyby po stu minutach walki selekcjoner Francuzów nie zmienił Ribery’ego na Davida Trezegueta? Trezeguet był jedynym, który tamtego pamiętnego wieczoru spudłował w serii rzutów karnych. Ribery przegrał mundial, ale został gwiazdą światowego formatu, do wyścigu po Francuza ruszyły z miejsca największe kluby Europy. O dziwo jednak wielkie mecze zaczęły go omijać. Nawet gdy dwa lata temu Bayern dotarł do finału Champions League na Santiago Bernabeu, francuski skrzydłowy był ukarany za czerwoną kartkę i porażkę z Interem oglądał z ławki. Bez niego nie poradzili sobie: Lahm, Robben, Schweinsteiger, Thomas Mueller i Mario Gomez - czyli największe bawarskie gwiazdy. Tak jak Ribery, tak i drugi z genialnych skrzydłowych Bayernu Arjen Robben ma za sobą przegrany finał mundialu. Dopiero trzy tygodnie temu, w półfinale Champions League wyrównał rachunki z Ikerem Casillasem. Bramkarz Realu Madryt zatrzymał dwie jego szarże w Johannesburgu pozbawiając Holendrów wyśnionego Pucharu Świata. Teraz Robben pozbawił Hiszpana szansy gry o 10. Puchar Europy dla "Królewskich". Wynoszeni pod niebiosa w ostatnich latach niemieccy piłkarze, wielkie mecze przegrywali hurtowo. Schweinsteiger i Lahm zaliczali porażki nie tylko w finale Champions League, ale też w półfinałach dwóch ostatnich mundiali i w finale Euro 2008. Thomas Mueller został królem strzelców w RPA, ale potem wpadł w wielki dół. W zeszłorocznym półfinale Champions League z Manchesterem United Manuel Neuer, jako bramkarz Schalke puścił sześć goli. To samo dotyczy Chelsea. O dokonaniach w reprezentacji Anglii takich ikon jak John Terry, Ashley Cole, czy Frank Lampard w ogóle nie ma co mówić. To jest jedna, totalna porażka. Czwarty as londyńczyków Didiera Drogby ma za sobą świeżo przegrany finał Pucharu Narodów Afryki. Z Chelsea też polegli w tym najważniejszym meczu, moskiewskim finale Champions League sprzed czterech lat. Zdyskwalifikowany za bezmyślne kopnięcie Alexisa Sancheza w półfinale, kapitan londyńczyków nie dostanie w sobotę szansy rewanżu na boisku. Zauważy ktoś, że aby przegrywać wielkie mecze, trzeba w nich grać. To prawda. Gwiazdy obu drużyn utrzymują się w okolicach szczytu od lat, zwykle brakowało im jednak szczęścia przy postawieniu kropki nad "i". Jak inaczej wygląda w tym towarzystwie wyśmiewany Fernando Torres, mistrz świata i Europy, sprawca łez Niemców w finale Euro 2008. Tyle, że ostatnio Hiszpanowi nie pozostało nic, poza rozpamiętywaniem świetlanej przeszłości. W sobotę zajmie miejsce na ławce dla rezerwowych czekając aż bagaż 34 lat osłabi Drogbę. "Chciałbym, aby ten finał wygrali jedni i drudzy" - mówi Michael Ballack, który spędził w obu klubach po cztery lata. Życzenie Niemca nie jest wykonalne, ale przecież po sobotnim starciu na Allianz Arena nie będą płakać wszyscy. A jeśli już, to połowa ze szczęścia. Tyle lat w czołówce i w końcu na szczycie. Nie tylko Ribery ma powody wierzyć, że będzie to mecz jego życia. Po obu stronach jest cała masa kandydatów na bohaterów. Dariusz Wołowski Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim