Superliga. Listkiewicz: Przykre, że w projekcie Superligi uczestniczą angielskie kluby
Były prezes PZPN, działacz UEFA i FIFA Michał Listkiewicz ubolewa, że w projekcie powstania Superligi uczestniczą m.in. kluby z Anglii, gdzie "klasyczne zasady piłkarskie są świętością". "Sytuacja jest poważna, bo wkroczyły ogromne pieniądze spoza futbolu, ale liczę na kompromis" - dodał.
Sprawa powstania Superligi, rozgrywek zaproponowanych przez 12 znanych europejskich klubów, w tym sześć z Anglii, podzieliła piłkarski świat i może oznaczać ciągnący się miesiącami, a nawet latami konflikt.
"Myślę, że to na razie ciągle jednak swego rodzaju 'pohukiwanie". To nie jest pierwszy raz. W ostatniej dekadzie było trochę różnych prób. Na czele jednej z nich stał nawet działacz, który jest obecnie po drugiej stronie, czyli Karl-Heinz Rummenigge. Teraz jest przez UEFA wykorzystywany jako oręż, bo ma nazwisko, wiedzę, charyzmę i pozycję. "Karli" jest obecnie po jasnej stronie mocy. Ale były kiedyś różne próby secesji, np. we Włoszech, gdzie cztery czołowe kluby Serie A zażądały dla siebie ogromnych pieniędzy. Skończyło się tym, że te pozostałe kluby powiedziały: "grajcie sobie sami, w czwórkę". No i konflikt się zakończył" - powiedział Listkiewicz.
Teraz, jak przyznał, sprawa wygląda jednak nieco inaczej.
"Obecnie sytuacja jest o tyle poważniejsza, że wkroczyły do gry ogromne pieniądze, przede wszystkim amerykańskie. Wielkie fundusze inwestycyjne. Dzisiaj na świecie jest nadmiar kapitału, gotówki. I gdzieś to wszyscy chcą lokować. Sport stał się jedną z dziedzin, w którą firmy, instytucje, korporacje z ogromnym majątkiem, chcą inwestować. Po prostu stał się sposobem na pomnażanie majątku, a aspekt sportowy zaczyna schodzić na drugi plan. To bardzo niebezpieczne. Oczywiście tak się dzieje tylko w kilku dyscyplinach, z piłką nożną na czele. To zagraża bytowi sportu w tej klasycznej postaci" - przyznał były prezes PZPN.
Jak podają światowe media, wśród klubów, które ogłosiły powstanie Superligi, są trzej półfinaliści obecnej edycji Ligi Mistrzów, czyli Real Madryt, Manchester City i Chelsea Londyn, a także Manchester United, Liverpool, Arsenal Londyn, Tottenham Hotspur, Barcelona, Atletico Madryt, Juventus Turyn, AC Milan i Inter Mediolan.
Docelowo w Superlidze ma grać 20 zespołów (systemem każdy z każdym), z których 15 będzie miało stałe miejsce w rozgrywkach.
"Symptomatyczne dla mnie jest, że współliderami pomysłu są kluby angielskie. Przecież tamtejszy futbol zawsze opierał się na tradycyjnych wartościach, czyli klasycznej lidze, z awansami, spadkami, systemem play off. To jest dla nich niemal religia, a mecze play off na Wembley - święto. Tymczasem teraz kilka klubów angielskich zamierza przejść na amerykański model sportu, czyli zamkniętych lig, tworzonych bardziej dla pomnażania zysków niż dla aspektu sportowego" - podkreślił Listkiewicz.
Były znany sędzia międzynarodowy przyznał, że początkowo myślał, iż wielkim klubom chodzi o "wyrwanie" od UEFA jeszcze większych pieniędzy niż dotychczas.
"A i tak mają bardzo dużo, bo podział zysków z Ligi Mistrzów jest, moim zdaniem, niesprawiedliwy. Ci wielcy, za to tylko, że nazywają się Barcelona, Real czy Arsenal, dostają niewspółmiernie większe środki niż inne kluby, też uczestniczące w rywalizacji. Ci najwięksi mają więc kawał tortu i myślałem, że chcą jeszcze większy. I pewnie UEFA by na to poszła, ale tu chyba chodzi o coś więcej. O wpompowanie ogromnych pieniędzy z zewnątrz, czyli spoza instytucji piłkarskich. Bo do tej pory było tak, że co FIFA czy UEFA zarabiały, to reinwestowały w futbol. Płaciły tym, którzy uczestniczą w rywalizacji, a także utrzymywały rozgrywki niedochodowe czy mniej dochodowe, jak piłka młodzieżowa, kobieca, futsal itd" - przypomniał.
Ostre zdanie Aleksandra Ceferina
Prezydent UEFA Aleksander Ceferin zapowiedział już, że piłkarze, którzy wezmą udział w Superlidze, będą wykluczeni m.in. z mistrzostw świata i Europy. Przewidywane są również sankcje dla klubów.
"To świadczy o tym, że FIFA i UEFA, którym nie zawsze było po drodze w różnych sprawach, są tutaj razem. Zresztą trudno się dziwić, bo siedzą na jednej gałęzi. Myślę, że zagrożenie wykluczeniem piłkarzy z mistrzostw świata czy Europy bardziej działa na kibiców. No bo kto np. w Portugalii pogodziłby się, że nie zagra Ronaldo, w Argentynie Messi itd. Jestem przekonany, że praktycznie wszyscy piłkarze mają w sercu swoją reprezentację, kraj, miejsce, gdzie się wychowali. Ale z drugiej strony jest proza życia i jeśli pracodawca powie: "U mnie pracujesz i tak ma być", no to chyba mało kto zdobędzie na szlachetny czyn, żeby za dużo mniejsze pieniądze grać w klubie, który mniej płaci. Żyjemy w świecie zdominowanym przez pieniądze" - podkreślił Listkiewicz.
Wieloletni działacz UEFA i FIFA uważa jednak, że wciąż możliwe jest uniknięcie eskalacji konfliktu.
"Dla mnie najbardziej realnych scenariuszem jest, że jednak nastąpi jakiś kompromis, polegający na tym, że ten kawał tortu będzie jeszcze większy dla najbogatszych. Spodziewam się również reformy Ligi Mistrzów w takim kierunku, że ci najwięksi będą zaczynać rywalizację jak najpóźniej w tych rozgrywkach. Swoją drogą, przykre jest czasami ich podejście do meczów ze słabszymi rywalami. Ja byłem sędzią, delegatem i obserwatorem. I zawsze czułem się lepiej w krajach uważanych za tzw. piłkarski świat B czy C, a nie w Anglii czy Hiszpanii" - przyznał.
"Wielcy spekulanci finansowi dostrzegli w sporcie kolejną dziedzinę, po nieruchomościach czy handlu w internecie, w której mogą robić ogromne biznesy. Natomiast dla mnie, jak wspomniałem, jest przykrą niespodzianką, że w tym projekcie biorą udział angielskie kluby, gdzie przywiązanie do tradycji, do barw jest przecież świętością. Natomiast proszę zobaczyć, że nie weszli w to Niemcy. Oni od dawna podchodzą do sprawy bardzo sensownie, tam prywatna osoba nie może nabyć większości akcji w klubie. Zagwarantowana jest kontrola i nadzór od strony społecznej, organizacji kibicowskich, samorządu. I Niemcy są temu wierni, że sport nie jest do końca na sprzedaż" - dodał.
Listkiewicz przyznał również, że jest zadowolony z reakcji organizacji kibicowskich w Europie, które protestują przeciwko Superlidze.
"Ja wiem, że panom, którzy wpadli na ten pomysł i stojącemu za nimi kapitałowi jest wszystko jedno, czy stadion będzie pusty. Oni nie żyją z dnia meczowego, z pełnych trybun. Natomiast ludzie, moim zdaniem, odwrócą się od tej inicjatywy. Po prostu zagłosują nogami. Nie będą chodzić na mecze, nie będą oglądać w telewizji. I to może pokrzyżować plany, bo żeby zarabiać, trzeba mieć klientów. Jeżeli oglądalność tej Superligi będzie dużo mniejsza niż klasycznych rozgrywek, to mogą się nagle obudzić. Ale wówczas ich pozycja będzie już znacznie gorsza. UEFA może im np. powiedzieć, że nie potrzebuje ich przez pięć lat" - podkreślił.
"Mimo wszystko wciąż uważam, że nastąpi jakiś kompromis. Ale jednocześnie będzie to chyba nauczka dla władz europejskiego futbolu, żeby za bardzo nie otwierać drzwi. UEFA, chcąc łagodzić spory, tworzyła od lat ciała konsultacyjno-doradcze, gdzie dodatkowo zapraszano prezesów wielkich klubów. W pewnym sensie... wpuszczono wilki do owczarni" - zakończył Michał Listkiewicz.