Partner merytoryczny: Eleven Sports

Poznaj prezesa Zagłębia - najmłodszego szefa klubu

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij

Robert Pietryszyn (Zagłębie Lubin): "Jeśli chcemy zaszkodzić futbolowi, to dawajmy po twarzy nowym ludziom w piłce. To się ich przepędzi i pozostanie towarzystwo wzajemnej adoracji".

/Agencja Przegląd Sportowy

Jest najmłodszym prezesem z grona szefów klubów pierwszej ligi i zapewne także najmniej doświadczonym z nich jeśli chodzi o sprawy sportowe. Lecz jak dotychczas nie przeszkadza mu to wcale w prowadzeniu Zagłębia Lubin, które pod jego wodzą przemienia się z reliktu minionej epoki w nowoczesny klub. Od Roberta Pietryszyna rozpoczynamy cykl "Tylko Piłki" o szefach polskich pierwszoligowców.

Pracę w Lubinie zaczął w sierpniu ubiegłego roku. - Nigdy wcześniej w sporcie na pracowałem, ani w żaden sposób nie byłem z nim związany. Gdy dostałem propozycję pracy w Zagłębiu wydała mi się ona dość egzotyczna i szczerze mówiąc bardzo sceptycznie do niej podszedłem - wspomina. - Jednak po tygodniowym namyśle i konsultacji z bliską mi osobą uznałem, że może być to ciekawa praca i zdecydowałem się na nią.

- Był pan w przeszłości przynajmniej kibicem piłkarskim? - zapytaliśmy.

- Takim jak 38 milionów Polaków. Mecze reprezentacji w telewizji oglądałem.

- Więc dlaczego pana wybrano do tej pracy?

- Jeśli ktoś mnie zna i kiedyś pracował ze mną, to wie, że jestem osobą młodą i dynamiczną. Mam określoną wiedzę i doświadczenie, bo dość szybko zacząłem karierę biznesową. Pewnie uznano, że mogę być także dobrym menedżerem biznesu sportowego.

- Jak się pan odnalazł w tym środowisku?

- Przyznam, że na początku było ciężko i już po czterech dniach chciałem złożyć rezygnację. Wszystko jednak jakoś się ułożyło i dziś mogę powiedzieć, że ta spółka jest dość przyzwoicie zarządzana. W biznesie sportowym nie wszystko wygląda tak, jak bym to sobie wyobrażał, ale nie zrażam się. Biznesy są różne, trzeba działać w takich warunkach, jakie są.

- Młody wiek nie jest utrudnieniem w pracy?

- Mi nie przeszkadza. Ze starszymi kolegami rozumiem się bez problemu i mam wrażenie, że oni ze mną również. Nie uważam, żeby wiek był najważniejszym kryterium oceny człowieka. Patrzę na poziom rozmowy, co dany człowiek prezentuje sobą.

Według własnego klucza

Nowy prezes w lubińskim środowisku nie od razu został zaakceptowany. Gdy został zatrudniony wiele osób uznało, że pracę zawdzięcza związkom z partią Prawo i Sprawiedliwość. Pietryszyn w przeszłości tworzył struktury młodzieżowe PiS w Opolu, a potem był członkiem zarządu regionalnego partii we Wrocławiu. Wiadomo, że właścicielem Zagłębia jest KGHM Polska Miedź, a po każdych wyborach rządząca opcja zmienia władze kombinatu, a te z kolei zmieniają władze podległych jej spółek, w tym i klubu. Wydaje się jednak, że tym razem nie aspekty polityczne zadecydowały o zatrudnieniu akurat tej osoby.

Zresztą Pietryszyn nie odżegnuje się od tego, że jest członkiem PiS, ale podkreśla, że już od jakiegoś czasu nie uczestniczy aktywnie w życiu politycznym partii. - Jestem związany z PiS od samego jej początku - przyznaje. - Swego czasu dość aktywnie działałem w strukturach młodzieżowych PiS, ale zawodowo pracowałem zawsze w biznesie zupełnie prywatnym, niezwiązanym z polityką. Od sympatii politycznych nie dystansowałem się nigdy, a moim pracodawcom to nie przeszkadzało. Przyszedł jednak taki czas, że trudno było jedno z drugim pogodzić i zostawiłem działalność polityczną. Pozostały tylko kontakty towarzyskie.

- Czy nie obawia się pan, że ze względu na te związki, po zmianie opcji rządzącej może pan stracić pracę? - kontynujemy rozmowę z młodym prezesem

- Nie obawiam się. Nie narzekam na brak ofert pracy. A jeśli zostanę zwolniony, będzie to problem właściciela klubu, że pozbywa się kogoś, kto robi dobrą robotę dla jego firmy.

- Od polityki jednak całkowicie się pan nie odciął. Jest pan przecież radnym...

- Ostatnio uzyskałem mandat radnego Wrocławia. Co ciekawe, wcale nie startowałem z listy PiS, tylko z komitetu Rafała Dutkiewicza

Prezes lubińskiego klub podkreśla, że tak jak jego nie zatrudniono ze względów politycznych, tak i on nie zwraca uwagi na polityczne preferencje swoich podwładnych. - W klubie nie ma zatrudnionego ani jednego członka PiS. - podkreśla. - Ale nie dlatego, że ja ich nie chcę, tylko po prostu dobieram współpracowników według własnego klucza, w którym polityka nie ma znaczenia. Chcę współpracować z profesjonalistami, z ludźmi którzy są dobrzy w tym co robią. Na przykład Jakub Jarosz przyszedł do nas z Wisły Kraków, ale np. Arek Trzeciakiewicz nie pracował w sporcie, a sprowadziłem go z prywatnego biznesu.

Wiemy już zatem czym kieruje się Robert Pietryszyn przy zatrudnianiu ludzi. A jakim jest szefem? - Chyba sympatycznym - mówi sam o sobie. - Ale przy tym wymagającym i asertywnym. W razie potrzeby potrafię wyciągać konsekwencje.

Współpracę z Pietryszynem chwali sobie również Arkariusz Trzeciakiewicz, dyrektor ds. marketingu, który pracę w Zagłębiu rozpoczął w tym samym okresie. - Z prezesem rozumiemy się właściwie bez słów. Być może dlatego, że jesteśmy z tego samego pokolenia. Ale mamy również podobne wizje funkcjonowania spółki Zagłębie. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że prezesowi na początku jego pracy wytykano wiele wad, które teraz okazują się dużymi zaletami.

Przede wszystkim marketing

Trzeciakiewicz jest jednym z najbliższych współpracowników Pietryszyna. W klubie odpowiada za marketing, do którego prezes przykłada dużą wagę. Co ciekawe, wcześniej w lubińskim klubie nie było wcale działu zajmującego się tego typu działalnością. Założył go dopiero młody prezes. - I już widać pewne efekty - mówi z zadowoleniem. - Choćby znaczną poprawę frekwencji. Wiosną poprzedniego sezonu średnia widzów na meczu w Lubinie to było około 3100 kibiców. Jesienią średnia zwiększyła się do 6100. Co więcej, na parkingu przed stadionem stoją samochody nie tylko z rejestracjami lubińskimi, ale także z wrocławskimi, opolskimi czy lubuskimi. To daje do myślenia. Na pewno wpływ na to ma dobra gra piłkarzy, ale równie ważne są szeroko zakrojone działania marketingowe. Po prostu mamy dobry produkt i umiemy go sprzedać.

Działalność działu marketingowego Zagłębia opiera się w dużej mierze na wzorcach zachodnich. Trzeciakiewicz: - Prezes był w Tottenhamie i przyglądał się, jak tam to wygląda. Staramy się przenosić te wzorce na lubiński grunt, co jest o tyle trudne, że zastaliśmy tu niemal jałową ziemię. Wcześniej nawet nie prowadzono tu sprzedaży pamiątek, a co dopiero mówić o jakiejś spójnej polityce informacyjnej, czy kontaktach z kibicami?! Staramy się razem z prezesem nadrabiać ten stracony dla klubu czas.

Pietryszyn potrafi również wpaść na ciekawy, zupełnie autorski pomysł. Przykładem jest choćby licytacja... biurka, które stało dotychczas w jego gabinecie. - To stary mebel, który ma ze 20 lat. Mógłbym je wyrzucić na śmietnik, ale szkoda by było, bo ma ono swoją historię - mówi prezes. - Gdyby potrafiło mówić, to paru ludziom mogłoby zaszkodzić. Postanowiłem więc wykorzystać to marketingowo i sprzedać je na licytacji. Klub zyskał na tym PR-owo, lokalna firma też zrobiła sobie świetną reklamę, a za zebrane pieniądze można było dzieciakom z domu dziecka kupić trochę zabawek.

Oglądam każdą złotówkę

Pietryszyn ma także nieco inne spojrzenie na sprawy związane z budową drużyny. Nie tak dawno walczył o transfer Bartłomieja Grzelaka, który ostatecznie trafił do Legii. Prezes twierdzi, że mógłby przebić ofertę stołecznego klubu, ale to nie byłoby wcale sukcesem. - Nie sztuką jest dać za zawodnika więcej niż konkurent, a nie ukrywam, że stać byłoby nas na to. Ale naszym zdaniem akurat cena postawiona za Grzelaka była zbyt duża. Ten zawodnik nie był warty tej kwoty. Czy byłby to sukces dać dwa razy więcej i go kupić? Moim zdaniem nie.

- Ostatecznie jednak nie pozyskaliście wcale napastnika - zauważamy

- Mamy Piszczka i Chałbińskiego. Kto strzelił więcej goli w tym sezonie? Chałbiński czy Grzelak? Cieszę się za to z transferu Roberta Kolendowicza. Podobnego gracza można było ściągnąć za kwotę kilkakrotnie wyższą, ale sprowadzić "Kolendę" za 250 tysięcy złotych to dobry ruch. Właśnie tym się różnię od moich poprzedników. Każdą wydaną złotówkę oglądam z czterech stron zanim ją wydam.

- Czyli nie ma pan zamiaru nadwyrężać budżetu na transferowe zakupy?

- Nie. Mamy określony budżet, który nie jest najwyższy w Polsce. Chcę wzmocnić drużynę, ale nie za wszelką cenę. Im mniej wydam na transfery, tym więcej pozostanie na poprawę infrastruktury.

Infrastruktura, zdaniem Pietrzyszyna, ma ogromne znaczenie. Ma on już przygotowane szczegółowe plany jej poprawy. Przebudowana ma zostać przede wszystkim infrastruktura treningowa, choć prezes nie zapomina również o stadionie dożynkowym, który ma się przemienić w nowoczesny obiekt podobny do tego, który zbudowano w Lipsku. - W tej kwestii czekam pokornie na decyzję właściciela - twierdzi.

Pietryszyn ma nadzieję, że zarząd KGHM poprze jego plany przebudowy obiektu. I jak na razie bardzo chwali sobie współpracę z władzami miedziowego kombinatu. Pietryszyn: - Władze KGHM tworzą nową jakość w porównaniu z poprzednikami. Każda moja merytoryczna propozycja spotyka się z dużym zainteresowaniem i zawsze mogę liczyć na merytoryczną odpowiedź.

- Władze KGHM dają pieniądze, ale pewnie chcą również, by klub odnosił sukcesy?

- Muszę powiedzieć, że właściciel podchodzi do tego bardzo spokojnie i racjonalnie. Nie oczekuje od nas Ligi Mistrzów od przyszłego sezonu, tylko budowania stabilnego, silnego klubu. Nie sztuką jest zrobić jedno mistrzostwo, a potem przez 20 lat nic nie osiągnąć.

Karać ludzi, a nie spółki

Robert Pietryszyn robi w Lubinie bez wątpienia dobrą robotę. Jednak wszystkie jego wysiłki mogą się w jednym momencie obrócić w niwecz. Jeśli dojdzie do ukarania klubów zamieszanych w aferę korupcyjną, to wkrótce może się okazać, że prężnie działający prezes stoi na czele... trzecioligowca.

Na razie jednak prezes śpi spokojnie. - Wszystkie informacje na ten temat dochodzą do mnie z mediów. Oficjalnie nikt nie powiadomił nas, że prowadzone jest przeciwko nam jakieś postępowanie i grożą nam poważne kary. Natomiast wiem, że w przeszłości w polskiej lidze dochodziło do różnych nieprawidłowości, ale to nie tylko problem 3-4 klubów, tylko całej ligi. Jeśli karać, to konkretnych ludzi. Spółki nie miały głowy ani rąk i nie nosiły nikomu pieniędzy. Robili to ludzie.

Tomasz Andrzejewski,

(Autor jest dziennikarzem"Tylko Piłki")

INTERIA.PL/Tylko Piłka

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
Dołącz do nas na:
instagram
  • Polecane
  • Dziś w Interii
  • Rekomendacje