Partner merytoryczny: Eleven Sports

Jan Błachowicz: Lepiej być pozytywnym bohaterem

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij

Widziałby się w filmie, ale na siłę nie będzie się pchał przed kamerę. Lubi góry, wypady survivalowe, jazdę na rowerze, odkrywanie tajemnic Cieszyna i grę na konsoli. Kocha psy. Ma do siebie dystans i zaraźliwe poczucie humoru. Całkiem nieźle walczy. Oto Jan Błachowicz, mistrz federacji KSW w wadze półciężkiej i czołowy zawodnik MMA w Polsce.

INTERIA.PL: Wielu sportowców narzeka na górskie obozy. Dla pana to chyba sposób na połączenie przyjemnego z pożytecznym?

Jan Błachowicz: Dokładnie! Z jednej strony, chyba jak każdego, męczą mnie te góry, ale ja to lubię robić. Zdecydowanie jest to połączenie przyjemnego z pożytecznym: treningu wytrzymałościowego, tlenowego z przyjemnością, jaką daje wyjście na szczyt i obejrzenie pięknych widoków.

Chodzenie po górach to jedna z pańskich pasji?

- Można tak powiedzieć, chociaż nie robiłbym z siebie jakiegoś mega trapera i górala. Ale jak tylko mam okazję to jadę spędzić czas w górach, w dziczy.

Co pana w tym najbardziej pociąga?

- Możliwość wyjazdu z metropolii i kontakt z naturą. Uciekam z miasta, w górach wszystko dzieje się wolniej. Ludzi jest mniej, przynajmniej na tych trudniejszych szlakach.

No właśnie, pod Giewontem kolejki są czasem jak na Krupówkach. Kibice zaczepiają?

- Zdarza się, ale nie jest to nachalne. Ktoś nas rozpozna, przybije piątkę lub zrobi pamiątkowe zdjęcie. To nikomu nie przeszkadza, nawet jest miłe.

Czołówka polskiego MMA na obozie w Zakopanem. Z lewej Jan Błachowicz, Fot: Facebook/INTERIA.PL

Chodząc po Tatrach trzymacie się głównych szlaków czy macie swoje trasy, mniej rozpowszechnione wśród turystów?

- Ciężko z tym jest u nas, trzeba by na słowacką stronę przejść. Na obozie mamy kilka standardowych tras, takich jak wybieg na Kasprowy Wierch albo wspomniany Giewont. Z kolegą trochę od tego odeszliśmy. Zrobiliśmy trudniejszą wyprawę i zaliczyliśmy Orlą Perć.

Chciałby pan żyć w górach albo w leśnej głuszy, z dala od cywilizacji?

- Na pewno, ale pod jednym warunkiem. Chciałbym mieszkać w takiej odległości od cywilizacji, żebym w pół godziny mógł się do niej dostać samochodem.

Kręci pana survival?

- Tak, chociaż ostatnio nie miałem czasu na wyprawy. Może jeszcze w tym roku uda się wyjechać na taki obóz? Zobaczymy jak czas pozwoli...

Sam pan jeździ na takie wyprawy?

- Albo samemu albo z kimś. Zawsze lepiej z kimś, od razu bezpieczniej, przyjemniej i weselej się robi.

Ma pan wymarzoną wyprawę życia?

- Nie myślałem o tym. Zawsze to jest spontan. Marzyłem natomiast o tym, żeby w 2012 roku była apokalipsa. Wtedy miałbym prawdziwy survival i mógł przetrwać zagładę. Niestety to nie nastąpiło. Liczę, że jeszcze kiedyś do tego dojdzie.

Bardzo był pan rozczarowany?

- Bardzo (śmiech).

Jak pan sobie wyobrażał zagładę?

- Liczyłem na nadejście armagedonu. Miało przeżyć tylko kilka tysięcy ludzi, wśród których byłbym i ja. Musiałbym sobie jakoś poradzić w tych warunkach.

Jakbyście ten świat ułożyli na nowo?

- Po swojemu. Ja bym rządził (śmiech).

Wyczuwam aspiracje polityczne...

- Nie, nie. Odbijam od polityki jak najbardziej się da. Miałem nawet nadzieję, że jakby ta apokalipsa przyszła, to najpierw zmiotłoby polityków.

Epicentrum zagłady na Wiejskiej?

- Tam by się to mogło zacząć. A tak na poważnie to dobrze by było, gdyby coś tych naszych polityków sprowadziło na ziemię i zaczęli myśleć jak normalni ludzie.

Podobno kręci pana aktorstwo. Na poważnie pan o tym myśli?

- Gdyby pojawiła się jakaś propozycja, na pewno bym skorzystał. Fajnie by było, ale nie robię nic w tym kierunku. W każdym razie jak ktoś kiedyś zadzwoni z propozycją roli w trzeciej części "Niezniszczalnych", to nie odmówię.

Bardziej rola pozytywna czy czarny charakter?

- W każdej bym się odnalazł. Mogę być romantykiem, mordercą, to bez znaczenia.

Pana kręcą mroczne klimaty w kinie. W horrorze też by pan zagrał?

- Może być. Cokolwiek się nie pojawi na horyzoncie, będę próbował. Chociaż na siłę nie będę się starał wkręcić przed kamerę.

Ma pan ulubione filmy grozy?

- "Ludzka stonoga" i "Martwica mózgu".

Brzmi ciekawie...

- Fani gatunku będą wiedzieć o co chodzi. Z trochę bardziej znanych horrorów to spodobały mi się "Egzorcyzmy Emily Rose".

Jak oglądnę horror przed snem, to potem mam wrażenie, że ktoś za mną idzie do łazienki. Ma pan tak?

- Po "Egzorcyzmach" tak właśnie miałem. Chyba dlatego takie wrażenie ten film na mnie zrobił. Ale raczej podchodzę do horrorów na miękko, nie mam z nimi problemów.

Był aktor, który sprawił, że poważnie zabrał się pan za sporty walki? Jean Claude Van Damme i Bruce Lee wielu ludzi zaprowadzili z kina do klubu na trening...

- Jeszcze bym do tej dwójki dołożył Arnolda Schwarzeneggera.

A ulubiony z tej trójki jest...?

- Oj, ciężko powiedzieć. Prędzej bym ich połączył w jedną postać. Każdy z nich coś w sobie miał.

W "Kickboxerze" wolałby pan przejąć rolę Van Damme’a czy zagrać Tong Po?

- Zawsze lepiej być tym pozytywnym bohaterem, bo on na końcu wygrywa. Tong Po przegrał, chociaż też był kozakiem. Lepiej być zwycięzcą, nawet w filmie.

Zgrupowanie w Zakopanem. Orla Perć zdobyta! Fot: Facebook/INTERIA.PL

Gry komputerowe to dla pana hobby czy nałóg?

- Rodzaj odskoczni. Jak dużo trenuję przed walką, to nie mogę żyć tylko tym, a nie ma czasu, żeby wyjechać chociaż na kilka dni. Wtedy gry są dla mnie odskocznią od maty, możliwością zanurzenia się w inny świat. W świat fantasy.

Wyciszenie?

- Tak, żaden nałóg. Chyba od trzech miesięcy nawet nie włączyłem konsoli, więc nie mam z tym problemów. Może jak się na jesień pogoda zepsuje to bardziej mnie wciągnie. Bo jak jest pogoda to wolę na rower wyjść niż grać.

Jak pan korzysta z tej odskoczni tuż przed walką to potrafi posłusznie wyłączyć wieczorem konsolę i iść spać?

- Ogólnie mam tak, że nie patrzę na zegarek, tylko słucham organizmu. Jak chce mi się spać, to się kładę, obojętnie która jest godzina.

Działa pan w stowarzyszeniu Cieszyńskie Podziemia. Czym się zajmujecie?

- Od małolata kręciły mnie takie rzeczy, odkrywanie trudno dostępnych miejsc Cieszyna. Chodziliśmy ze znajomymi aż zebrała się grupa ludzi, która chciała to robić legalnie. Założyliśmy stowarzyszenie, ale na razie temat stanął w miejscu przez brak zezwoleń. Nie mogę przyjść do kogoś do domu z kilofem, rozwalić mu ścianę i robić za odkrywcę. Dużo budynków, do których chcemy wejść jest zabytkowa, nasza działalność wymaga pozwoleń. Mam nadzieję, że wkrótce to się ruszy i zaczniemy działać.

Walki MMA, treningi, góry, rower, gry komputerowe, odkrywanie Cieszyna. Jest jeszcze coś, czemu lubi poświęcać pan czas?

- Mam dwa psy, które bardzo kocham. Poświęcam im wiele czasu, ale nie wyobrażam sobie życia bez takich zwierzaków w domu. Wiadomo, że czasem denerwują, ale zawsze cieszą się na mój widok jak wracam do domu.

Jak się wabią?

- Ares i Mila. Jeden to owczarek niemiecki, drugi to kundel. Obowiązków trochę jest, ale sprawiają mi przyjemność. Dzięki nim jak mam wolny czas nie zamulam przed komputerem, tylko wychodzę z nimi na spacer na świeże powietrze.

Jest pan teraz w Zakopanem. Kto się nimi zajmuje?

- Były chwilę z nami tutaj w górach, ale pani właścicielka kazała nam je wywieźć. No i pojechały do moich rodziców. Także pozdrawiam mamę i tatę i dziękuję za opiekę nad nimi.

Na sam koniec zapytam o najbliższe plany sportowe.

- Na razie treningi, w tym wyjazd do Stanów wakacyjno-treningowy. Na pewno walczę w grudniu, a czy coś będzie wcześniej, to się dopiero okaże.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

Wywiad autoryzowany.

INTERIA.PL

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
Dołącz do nas na:
instagram
  • Polecane
  • Dziś w Interii
  • Rekomendacje