Jakob Ingebrigtsen miał tu sięgnąć po złoto, chciał zmazać smak porażek w finałach mistrzostw świata w Eugene i Budapeszcie, gdy trochę "pyszałkowatego" Norwega rywale ogrywali na ostatnich metrach. Sam jest wielką gwiazdą, pewnie największą w biegach średnich. Czaił się na rekord świata, był ostatnio blisko, ustanowił nowy rekord Europy. I jako lider światowych tabel przyjechał do Paryża. Pamiętał też jednak, że to łączenie dystansów na największych imprezach wychodziło mu średnio. W mistrzostwach świata w Eugene wygrał na 5000 metrów, ale na finiszu 1500 m ograł go na samej kresce Brytyjczyk Jake Wightman. Rok temu w Budapeszcie sytuacja się powtórzyła, znów na samym finiszu zza pleców wyskoczył mu Josh Kerr, kolejny z "cwanych" Brytyjczyków. Zabrał złoto pewnemu siebie Norwegowi. A "kolega" Ingebrigtsena z kadry Norwegii, Narve Gilje Nordaas, pobiegł do rywala z gratulacjami. Dziś miało być inaczej. Ogromne ryzyko Jakoba Ingebrigtsena. Szalone tempo, może nawet na rekord świata. On go nie wytrzymał, rywale skorzystali Niespełna 24-letni zawodnik zaryzykował, sam nadał tempo, które miało być nieosiągalne dla reszty. Albo dla większości. Tyle że oni, ci najlepsi trzymali się za jego plecami, korzystali z tego tempa. A na końcu sam nie wytrzymał go Ingebrigtsen, przygotował ich na rekordy życiowe. Skorzystali z tego, że dostali najlepszego "zająca" na świecie, tę rolę pełnił Norweg. W przeciwieństwie do tych rasowych, z Diamentowej Ligi, on jednak biegł do samego końcu. A oni go na tym końcu obiegli, to lewą, to prawą stroną. Popełnił błąd, odskoczył od krawężnika, to tamtędy przecisnął się Amerykanin Cole Hocker. Miał najkrótszy dystans, może to zadecydowało. Wygrał w czasie 3:27.65, z nowym rekordem olimpijskim. Reszta zdobywców medali też pobiła życiówki - Kerr finiszował w 3:27.79, a trzeci Amerykanin Yared Nuguse - w 3:27.80. Zrezygnowany Ingebrigtsen był za ich plecami, nie miał jak wyprzedzić. 3:28.24 dało mu tylko czwarte miejsce. A to jednak olbrzymia sensacja.