Fani polskiego rapu z całą pewnością pamiętają kawałek zespołu WWO, we współpracy z francuskim duetem Soundkail "Nie bój się zmiany na lepsze". Nie wiemy, czy Czesław Lang lubi akurat ten rodzaj muzyki, ale z całą pewnością treść jest mu bardzo bliska, bowiem to, co dzieje się na początku tegorocznego Tour de Pologne, jest tego najlepszy odzwierciedleniem. Można oczywiście narzekać na wiele uciążliwych obostrzeń związanych z koronawirusem, można psioczyć na utrudniony kontakt z kolarzami, pewnie nawet trzeba punktować organizacyjne niedociągnięcia, których kilka można by wskazać. Jednak mimo tego wszystkiego grzechem byłoby nie docenić tego, jak poprowadzono trasę tegorocznego wyścigu. Tour de Pologne. Emocje w Chełmie, trudny etap z Przemyśla do Zamościa Już pierwszy finisz w Chełmie był przykładem, że nie tyko wysokie góry gwarantują emocje. Niezwykle dynamiczna, ale i wymagająca końcówka sprawiła, że tłumnie przybyli na chełmski rynek kibice z całą pewnością nie żałowali, że wybrali właśnie taki sposób spędzania wolnego czasu. W kolejnym dniu było jeszcze lepiej! Etap prowadzący od twierdzy w Zamościu do twierdzy w Przemyślu był naprawdę trudny do zdobycia. Kiedy ktoś patrząc w książkę wyścigu patrzył na finałowe kilometry, musiał czuć, że to będzie bardzo wymagający fragment. Jednak tylko zobaczenie tego na żywo dawało prawdziwy obraz tego, jak wygląda ta wspinaczka. Fragmenty z nachyleniem powyżej 15 procent, wąskie, kręte drogi i zaskakujące, krótkie zjazdy to było coś, na co każdy fan kolarstwa czeka z rumieńcami na policzkach. Zresztą już wcześniej zaczęło się "dziać". Górskie premie pokonywane w bardzo silnym tempie rozerwały peleton, mocny atak Erytrejczyka Biniama Ghirmaya był jakby preludium do finałowego koncertu. Ten dał Joao Almeida, któremu akompaniowali Matej Mohorič i Diego Ulissi. Do koncertu trzech "tenorów" próbował się przyłączyć Michał Kwiatkowski, ale niestety jego orkiestra kompletnie zawiodła. Jeżeli trzeba byłoby wskazać największy minus tego etapu z polskiego punktu widzenia, byłaby to bez wątpienia dyspozycja drużyny Ineos-Grenadiers. Nie można próbować wygrać wyścigu i zostawiać swojego lidera zupełnie osamotnionego. Straty, które ponieśli "Grenadierzy" każdą wątpić, czy "Kwiato" może w ogóle na nich liczyć. A to nie są dobre wieści. Szkoda, że tego pięknego etapu nie udało się spuentować polskim akcentem. Mimo to, ten etap można śmiało nazwać epickim, choć to słowo zostało mocno zdewaluowane i nie ma już takiej mocy. A szkoda, bo dziś pasuje idealnie. Tour de Pologne jak Mur de Huy Przed etapem pojawiły się porównania do słynnego belgijskiego Mur de Huy. I z pewnością nie były na wyrost. Przez lata o finiszu w Katowicach mówiło się, że jest to "świątynia sprintu". Jeżeli Przemyśl na dłużej zagości w Tour de Pologne, to z całą pewnością zasłuży na podobnie dumny przydomek. Urok miało nawet biuro prasowe, umieszczone przy wyciągu narciarskim, normalnie zamkniętym o tej porze roku, w którym wśród sportowych koszulek pojawił się również żółty trykot naszej znakomitej zawodniczki Anny Szafraniec, która przekazywała dziennikarzom i wszystkim, którzy zajrzeli do środka, kolarskie pozdrowienie. Nie było to coś, do czego obsługujący wyścigi byli przyzwyczajeni, ale nikt nie narzekał. Takie rzeczy się pamięta. Tak samo zresztą jak piękne widoki wschodniej Polski, która absolutnie nie ma się czego wstydzić. Jakub Kędzior