Wisła Kraków w niedzielne popołudnie miała okazję zrehabilitować się za blamaż, jakim zakończyła występy w eliminacjach Ligi Europy. O czwartkowym meczu z Rapidem Wiedeń zarówno kibice, jak i piłkarze, chcieliby bowiem pewnie jak najszybciej zapomnieć. Padło w nim aż siedem bramek, problem jednak w tym, że zaledwie jedną strzelili przedstawiciele „Białej Gwiazdy”. Pozostała im jeszcze rywalizacja o Ligę Konferencji, wcześniej jednak podopiecznym Kazimierza Moskala przyszło zderzyć się z brutalną rzeczywistością na ligowych boiskach. Sytuacja kadrowa zmusiła szkoleniowca Wisły do sporego namieszania w składzie. Ze względu na urazy nie mogli wystąpić Igor Sapała i Joseph Colley, zaś Marc Carbo pauzował ze względu na czerwoną kartkę, którą otrzymał jeszcze w zeszłym sezonie. Bartosz Jaroch wylądował w środku defensywy, Rafał Mikulec na prawej obronie, a Łukasz Zwoliński i Angel Baena... na ławce rezerwowych. Wydawało się, że wymuszone zmiany wyjdą drużynie spod Wawelu na dobre. Szybko wypracowała przewagę, utrzymywała się przy piłce i coraz częściej napierała na pole karne rywali, zmuszając ich do obrony, aż w końcu w siedemastej minucie dopięła swego. Po kapitalnie rozegranej akcji i dograniu od Rafała Mikulca, piłka odbiła się od nogi jednego z rywali i trafiła prosto na głowę Angela Rodado, który nie dał szans Piotrowi Misztalowi i przelobował bramkarza gospodarzy, dając wiślakom prowadzenie. Piłkarz Wisły Kraków jak Diego Maradona. Sędzia od razu sięgnął po kartkę Strata bramki przebudziła zawodników Znicza Pruszków, jednak nie na tyle, by jeszcze przed przerwą zdołali odwrócić losy rywalizacji. W końcu w drugiej połowie wesprzeć ich w tym postanowił... debiutujący w składzie Wisły Kraków Tamas Kiss. Węgier zamarzył chyba o sławie porównywalnej z tą, na którą może liczyć Diego Maradona. Wywalczyć zamierzał ją jednak nie świetną postawą na boisku, a niewytłumaczalnym zachowaniem, przez które się z tym boiskiem pożegnał. Pomocnik krakowskiego zespołu nie zdołał dojść do dośrodkowania Anegla Baeny, postanowił więc, że bramkę zdobędzie w inny sposób i celowo skierował piłkę do siatki... ręką. Sędzia bez zawahania sięgnął po żółtą kartkę, a że taką Kiss zobaczył też siedem minut wcześniej, pozostało mu już tylko zejść do szatni. Grający w przewadze Znicz Pruszków nie czekał długo i wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję. Łukasz Wiech zafundował kibicom powtórkę z meczu z Polonią Warszawa i po dośrodkowaniu od Radosława Majewskiego z rzutu rożnego uderzył z pierwszej piłki i doprowadził do wyrównania. Niecałe dziesięć minut później ryk radości poniósł się po pruszkowskich trybunach, gdy już sam Majewski pokonał bramkarza gości. Ta jednak nie trwała zbyt długo. Po analizie VAR sędzia Damian Kos dopatrzył się pozycji spalonej u innego, biorącego udział w akcji zawodnika żółto-czerwonych i gola nie uznał. Dramat Wisły Kraków w doliczonym czasie gry. Biała Gwiazda wciąż bez wygranej Kibice obu zespołów godzili się już z podziałem punktów i odliczali do ostatniego gwizdka arbitra, kiedy w polu karnym gości padł na murawę Łukasz Wiech, uderzony łokciem przez Alana Urygę. Sędzia nie miał wątpliwości i wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Daniel Stanclik i pewnym uderzeniem pozbawił pozbawił wiślaków marzeń o nawet jednym punkcie, bo choć Anton Chichkan dobrze wyczuł jego intencje i rzucił się we właściwą stronę, nie był w stanie obronić strzału. Wisła Kraków wciąż pozostaje bez żadnej ligowej wygranej w tym sezonie, trzeba jednak pamiętać, że ma do rozegrania jeszcze jeden zaległy mecz.