Polska Agencja Prasowa: Po raz pierwszy od podpisania kontraktu z Minnesota Vikings przyjechał pan do Polski. Rodzina długo będzie się mogła panem nacieszyć? Babatunde Aiyegbusi: - Mam kilka tygodni wolnego. Będę na zaplanowanym na 11 lipca finale ligi Topligi, a później wracam do Stanów Zjednoczonych. Najbliżsi już się szykują do przeprowadzki do USA? - Nie, na razie zostają w kraju. Ja wracam na obóz treningowy, przede mną sparingi przedsezonowe na początku sierpnia. Lipiec i sierpień poświęcę na rozwijanie się i próbę pozostania w składzie meczowym. Pisał pan w ostatnich tygodniach na portalu społecznościowym, że odpadali kolejni zawodnicy. Wydaje się więc, że konkurencja jest coraz mniejsza... - Z jednej strony tak, ale z drugiej trzeba pamiętać, że każdy zespół będzie chciał wejść w tę część przedsezonową z 90-osobowym składem. Jeśli ktoś wypadnie, to od razu jest następna osoba na jego miejsce zakontraktowana. Tak więc skład jest teraz pełny, ostateczne cięcia dopiero w sierpniu. To będzie dla pana moment prawdy? - Jak najbardziej. Ale ja nie mam zamiaru z tego powodu nakładać na siebie nadmiernego ciśnienia. Jestem tam po to, żeby się rozwijać. To jest duża rzecz. Staram się każdego dnia coś nowego wyciągnąć z tego dla siebie i skupić się na tym głównym celu, a nie na samej sytuacji. Staram się myśleć pozytywnie. Jak ma pan wrażenia z ostatnich miesięcy treningów? - To zupełnie inny świat, to profesjonalna liga. Wszystkie dostępne środki do trenowania, rehabilitacji, odnowy. Całkiem inaczej organizm się czuje, całkiem inaczej wraca się następnego dnia do pracy rano. Bo tam to jest praca. Naprawdę fajnie trenować futbol zawodowo. Wspominał pan, że podczas naboru zaskoczyła pana przyjazna atmosfera panująca między zawodnikami. Jak było podczas przedsezonowych treningów w klubie? Dało się już odczuć większą rywalizację, czy dalej panowała życzliwość? - Myślę, że to drugie. Jeszcze nie ma tego największego ciśnienia. Chcieliśmy zakończyć na dobrym poziomie ostatnie kilka tygodni takim minicampem, na którym chcieliśmy się pokazać z jak najlepszej strony. Było fajnie. Dopiero pierwsze cięcia przyniosą ewentualnie pretensje, czy coś w tym stylu. Czy bycie w klubie NFL wiąże się z udziałem w różnego typu akcjach i imprezach okolicznościowych, jak np. w spotkania z dziećmi? - Jest tego bardzo dużo i jestem jak najbardziej otwarty na tego typu przedsięwzięcia. Na kilku eventach już byłem. Na jednym z nich miałem przyjemność poznać dziewczynkę, u której zdiagnozowano raka, gdy miała 18 miesięcy. Wyszła z tego i obecnie jako dorosła kobieta prowadzi ze swoją rodziną fundację, która pomaga rzeszy dzieciaków. Moim głównym celem jest, żeby oprócz rozwijania siebie dać też szansę na to młodym sportowcom. To jest mój plan na przyszłość - spróbować pomóc komuś się rozwinąć. Cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem i że robię to, co lubię. Jeśli swoją osobą i czynami mogę pomóc komuś, to jestem bardzo zadowolony. Wielu osób na myśl o sporcie w USA w pierwszej kolejności myśli o ligach NBA i NHL. Jak pozycję zajmuje tam futbol amerykański? - Chociaż to jeden kraj, to trzeba pamiętać, że są tam różne stany i widać podział kulturowy między nimi. To zależy od stanu, jakie miejsce odgrywa w nim futbol. Ja mam to szczęście, że w Minnesocie - a dokładnie w Minneapolis - są cztery różne sporty, które są najważniejsze dla Amerykanów i wszystkie na bardzo podobnym poziomie, jeśli chodzi o zainteresowanie. Kibice śledzą to, co się dzieje w zespole. Nie ma szans, by spokojnie przeszedł pan ulicą i nie został zaczepiony przez fanów? - Nie da się. Rozpoznawalność jest duża. To zainteresowanie jest miłe czy już męczące? - Miłe. Amerykanie są przy tym bardzo mili, dla nich to naturalne, że jak ktoś jest, to powie się do niego "cześć, jak leci?". W moim przypadku mówili też "witamy, fajnie cię mieć z zespole". To przyjemne. W jednym artykule o panu na stronie poświęconej "Wikingom" napisano, że nazwisko jest trudne do wymówienia, pana samego trudno nie zauważyć, a łatwo pokochać. Czuje się pan klubowym ulubieńcem. - Cieszę się, że się uczę futbolu. Jeśli moja osoba jest odbierana pozytywnie, to znaczy, że ktoś poznał mnie takim, jakim jestem i to też cieszy. Ma pan na koncie też występy w popularnych w USA programach typu talk-show. - Futbol odgrywa bardzo ważną rolę w głowach i sercach Amerykanów. Cokolwiek się nie dzieje w lidze czy danej drużynie, to jest dość mocno nagłaśniane. Dla nas przejście z PLFA do NFL jest dużą sprawą. Tam też to jest nowinką i wzbudziło zainteresowanie. Po podpisaniu kontraktu z "Wikingami" został pan, by potrenować jeszcze przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego i nadrobić braki techniczne. Na ile się to udało? - Może to głupio zabrzmi, ale po tym krótki okresie tam wydaje mi się, że jestem jeszcze dalej od perfekcji niż byłem wyjeżdżając do USA. W miarę poznawania wszystkich możliwych technik człowiek uświadamia sobie, jak wiele rzeczy jeszcze musi się nauczyć, by osiągnąć poziom, w który celuje. To tak, jak w znanej sentencji "Wiem, że nic nie wiem". Dokładnie tak jest z futbolem tam. Trzeba cały czas ćwiczyć. Staram się ciężko trenować, codziennie uczyć się czegoś nowego. Czuję się dużo lepiej. Z każdym kolejnym treningiem jest tak, jakby gra i zawodnicy zwalniali. To dobry efekt. Mam takie wrażenie, że staję się coraz lepszy. Sztab trenerski wiedzą i ogromnym zaangażowaniem stara się doprowadzić do tego, bym odniósł sukces. Dlatego korzystam z tego. Miał pan w międzyczasie jakiś moment zwątpienia? Pojawiały się myśli typu "co ja tutaj robię"? - Myślę, że każdemu się to przytrafia. NFL to bardzo trudny biznes. Tutaj, jeśli się nie rozwijasz, to się prawdopodobnie cofasz. W pewnym momencie czułem, że mój progres zwolnił, że czegoś nie załapałem. Zacząłem sam siebie demotywować, ale po kilku głębszych wdechach Czasem trzeba mieć krótką pamięć i odsunąć negatywne myślenie na bok. Od momentu, gdy to zrobiłem, to czuję, że to jest miejsce dla mnie. Czy w ostatnich miesiącach spotkał pan kogoś - ze świata futbolu lub spoza niego - kto zrobił na panu duże wrażenie, pomógł panu znacząco? - W drużynie jest generalnie osoba, która zawsze pozostaje z boku, popularny w naszym klubie "Pico". To on mnie przyjął, gdy jeszcze nikogo nie było przed rozpoczęciem przygotowań, pokazał okolicę. W chwilach zwątpienia też można z nim pogadać. Naprawdę mnie "wyciągnął". Poza tym ogólnie dobrze żyję z chłopakami z mojej pozycji. Wspomniany "Pico" to dobry duch drużyny? - Jego zadaniem jest pomoc zawodnikom w różnych sprawach, np. przy dokumentacjach. Wykonuje niby po prostu swoje obowiązki, ale to nie jest robione "na odwal się". Tam każdy robi wszystko z pasją, to jest wyczuwalne. Z przyjemnością podchodzą do swoich codziennych zadań, takich jak zbieranie brudnych skarpetek, pranie czy przynoszenie suchych ręczników i koszenie trawy. Robią to z zaangażowaniem i uśmiechem na twarzy. To buduje i fajnie przebywać w ich towarzystwie. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek