Tegoroczne kwalifikacje w Sao Paulo zapowiadały się znakomicie. Po pierwsze, odbyły się po zaledwie jednym treningu, ponieważ drugi zaplanowano dopiero na kilka godzin przed sobotnim sprintem. Oznaczało to, że zespoły miały zaledwie godzinę, a nie jak zawsze aż trzy na przygotowanie samochodów do walki o pole position. Drugi powód? Wyniki niedawno zakończonej sesji, w której będący na czele Sergio Perez uzyskał o zaledwie cztery tysięczne sekundy lepszy czas od Charlesa Leclerca, co zwiastowało nam pasjonującą batalię pomiędzy Red Bullem a Ferrari. Monakijczyk ze Scuderii miał ponadto dodatkowy atut w postaci Carlosa Sainza. Hiszpan w związku z cofnięciem o pięć pól na starcie za nowy silnik spalinowy mógł służyć pomocą i poświęcić się dla młodszego kolegi z zespołu. Swoje trzy grosze postanowiła dorzucić też pogoda, bowiem nad Interlagos dość intensywnie rozpadało się tuż przed wyjazdem pierwszych kierowców na tor. Warunki w pewnym momencie zrobiły się na tyle złe, że organizatorzy rozpatrywali odroczenie rozpoczęcia zmagań. Do takiego kroku ku uciesze przemoczonych kibiców ostatecznie jednak nie doszło. Ba, nawierzchnia po dziesięciu minutach wyschła do tego stopnia, iż zawodnicy zaczęli masowo przesiadać się z opon przejściowych na miękkie. Faworyci nie zawiedli. Mercedes najadł się strachu Wbrew pozorom nie zaowocowało to nierówną walką z samochodami czy kraksami, a ciągłym roszadom w tabeli ze względu na co rusz poprawiające się rezultaty. Zwłaszcza w Q1 nie warto było mrugać, bo przez chwilę na pierwszą pozycję wskoczył chociażby Nicholas Latifi. Kanadyjczyk potem błyskawicznie zaczął spadać w dół rankingu, aż wylądował na szesnastym miejscu oznaczającym eliminację z dalszej części zabawy. Bliźniaczo podobne sceny oglądaliśmy w Q2, póki znów nie zaczął padać deszcz. Za jego sprawą nerwowo zrobiło się w Mercedesie, ponieważ to właśnie przedstawiciele "Srebrnych Strzał" dość długo znajdowali się pod kreską. Ostatecznie udało im się awansować rzutem na taśmę po szybkiej wizycie w alei serwisowej i założeniu świeżego ogumienia. Pozostali faworyci również stanęli na wysokości zadania, co oznaczało pasjonującą najważniejszą część sesji. Kevin Magnussen pogodził faworytów W niej o swoich błyskotliwych strategiach postanowiło przypomnieć Ferrari i tak oto na tor jako jedyny na przejściówkach wyjechał początkowo Charles Leclerc. Co mu to dało? Absolutne nic, bo dwie minuty później był już u mechaników po miękkie ogumienie. Włoską stajnię przed kolejnym wyśmianiem przez cały świat uratował George Russell. Brytyjczyk zakopał się w żwirze i wywołał czerwoną flagę. Gdy sędziowie zatrzymali czas, w Haasie rozpoczęło się masowe błaganie o większy deszcz, gdyż na czele sensacyjnie znajdował się... Kevin Magnussen! - Robicie sobie żarty? Zachowajmy wszyscy spokój, jeszcze się nie cieszmy - oznajmił Duńczyk, który jakby nie dowierzał w to, co się właśnie dzieje. Osiem minut później utonął on jednak w objęciach mechaników, ponieważ doprowadził do nie lada sensacji i jutro ustawi się na pierwszym polu! Dla 30-latka to jednocześnie jeden z największych sukcesów w dotychczasowej karierze. Ostatnio głośno o nim za sprawą znakomitego wyniku zrobiło się prawie dziesięć lat temu, gdy stanął na drugim stopniu podium w Grand Prix Australii 2014. Transmisja z jutrzejszego sprintu od 20:25 w Eleven Sports 1 i Polsat Box Go. Jeszcze wcześniej (16:30) odbędzie się drugi trening. Wyniki kwalifikacji do sprintu w Grand Prix Sao Paulo: