Apetyt na znaczące zbliżenie do polskiej kadry młodocianego gwiazdora San Antonio Spurs prezes Piesiewicz miał już dawno, dawno temu, ale dopiero teraz udało się tak zorganizować wizytę w USA, żeby nie ograniczała się tylko do kurtuazji, ale i konkretów. I choć w Wikipedii pod hasłem Jeremy Sochan można przeczytać, iż to polsko - amerykański koszykarz, posiadający również brytyjską rezydenturę, występujący na pozycji silnego lub niskiego skrzydłowego, reprezentant Polski - to jeśli chodzi o to ostatnie, droga do ubrania marzeń w ciało jest jeszcze daleka. Wiadomo przecież, NBA i jej kluby maja swoje priorytety i niewątpliwy zaszczyt grania w jakiejkolwiek drużynie narodowej nie może tych priorytetów zmienić. Trzeba zatem się zręcznie układać pomiędzy interesami samego Jeremy'ego Sochana, jego rodziny i agenta, interesami Spursów i samego NBA oczywiście też. Nie jest to łatwa robota, o czym przekonał się prezes Piesiewicz podczas kilkudniowej eskapady za ocean, ponieważ pomimo werbalnej serdeczności ze strony mamy i ojczyma Jeremy'ego, i jego samego oczywiście też, wiele rzeczy jest proceduralnie sformalizowanych i opisanych dokładnie, co, gdzie i kiedy, i na jakich warunkach. Począwszy od takich z pozoru błahych detali, jak wykonanie wspólnego selfie do mediów społecznościowych, a na kalendarzu ewentualnych spotkań Sochana w polskiej kadrze skończywszy. Nic zatem dziwnego, że z wizyty prezesa Piesiewicza w USA do mediów przeciekło niewiele, chociaż był pilnie śledzony przez reporterską ekipę Polsatu dowodzona przez doświadczonego dziennikarza branżowego - Adam Romańskiego. I to od niego wiemy właściwie więcej, niż od samego prezesa Piesiewicza. Wedle Adama wizyta Piesiewicza w Ameryce, który nota bene jako pierwszy prezes w historii PZKosz-a, rzucił się przez ocean w sprawach naszego basketu, miała dwa cele. Pierwszy - detaliczny skracający się do równania: Jeremy Socha a Polska, i drugi - generalny: NBA a Polska. Trudno wartościować, który teraz jest ważniejszy, ale ten drugi - strategicznie - zdaje się o wiele więcej ważyć, niż udział gwiazdora drużyny spod Fortu Alamo w meczach naszej reprezentacji. Ze względu na to, że NBA nie lubi dzielić się swoja wiedzą i doświadczeniami z nikim innym, wszak to swoiste biznesowe perpetuum mobile, władze Ligi NBA i samych Spursów też, niechętnie widziały nadanie spotkaniom z Piesiewiczem charakteru oficjalnego. To nie znaczy jednak, że ograniczyły się one jedynie do kurtuazji. Okazuje się, że NBA ma doskonały ogląd tego, co aktualnie dzieje się z koszykówką na całym świcie i nie uszło jej uwadze, że Polacy, po dekadach nieobecności, powrócili do europejskiej i światowej czołówki. Czwarte miejsce w Europie i ósme na świecie to wystarczająca rekomendacja, żeby zwrócić uwagę biznesowego kolosa na koszykarski rynek w Polsce. Jeśli do tego dodać, że w sportowej dyplomacji Piesiewicz jest równie przekonujący i skuteczny, co w szatni naszych zawodników, i po pozyskanie praw od FIBA do organizacji w Polsce Eurobasketu 2025 i MŚ U-23 w koszykówce 3 na 3 w tym roku, tajemnica uczynienia dla niego wyjątku na rozmowy z władzami NBA wydaje się być wyjaśniona. Jakie będą faktyczne efekty tego wyjazdu, trudno dzisiaj szacować. Jak donosi Adam Romański jest prawie pewne, że latem zawita do Polski jeden ze światowych campów organizowanych przez NBA dla najzdolniejszej, koszykarskiej młodzieży z całego świata, z patronatem Jeremyego Sochana włącznie. Nie jest też wykluczone, że przy dobrych wiatrach tenże Jeremy Sochan, już w sierpniu tego roku może znowu zagrać w biało-czerwonej koszulce. O konkretnej, strategicznej współpracy pomiędzy PZKoszem a NBA nikt dzisiaj nie chce oficjalnie za wiele mówić, co nie oznacza, że takie rozmowy nie trwają i że strony nie mają już jakiegoś wspólnego planu na następne miesiące i lata. I pewnie wkrótce się dowiemy, czy współpraca ze światowym gigantem nabierze konkretnego wymiaru, czy wciąż pozostanie w sferze naszych, starych ale wciąż nie zrealizowanych marzeń. Trzeba czekać. Cierpliwości polska koszykówko.