Dobrze, bo ministerstwo sportu w roku olimpijskim musi stać się oczkiem w głowie nowego rządu. Musi, bo igrzyska w Paryżu to będzie wyjątkowa okazja do korzystnego zaprezentowania Polski na arenie międzynarodowej i podreperowania nadwątlonego nieco ostatnio zaufania do naszego kraju jako członka wspólnoty cywilizacji i kultury zachodu. Niedobrze, bo często pokusa zatarcia wszelkich śladów po politycznych poprzednikach niweczyła najmądrzejsze projekty, które obiektywnie zasługiwały na kontynuację. Niestety, także w polskim sporcie było tak bardzo często. Oczywiście sport to nie polityka i zna swoje miejsce w szeregu spraw ważnych i ważniejszych, ale stare powiedzenie "chleba i igrzysk" było, jest i będzie nadal aktualne. Zatem nowy minister sportu, ktokolwiek to będzie, wkroczy z marszu w sprawy mające już od pewnego czasu swój indywidualny bieg. Kluczowa w tej sytuacji będzie relacja pomiędzy premierem nowego rządu i ministrem. Jeśli będzie dobra - możemy spać spokojnie, jeśli zaś nie - może to skomplikować więcej spraw, niż nam się dzisiaj wydaje. Przykłady z historii możemy podawać liczne, ilustrując obie krańcowe sytuacje, kiedy sport był hołubiony, albo spychany na zupełny margines zainteresowania rządzących. Nowy minister oprócz wsparcia premiera, musi sobie też ułożyć relacje z Polskim Komitetem Olimpijskim. To szczególnie ważne, bo PKOl, dzięki nietypowej dla tej instytucji energii swojego nowego prezesa, Radosława Piesiewicza, dopiął już koncepcję zorganizowania w Paryżu, podczas igrzysk, tzw. "Domu Polskiego". Miejsca, które na czas imprezy byłoby swoistym centrum wszystkich polskich spraw z poważnymi zadaniami ekspozycyjnymi. Tu też współpraca i koordynacja działań na terenie tej "placówki" pomiędzy rządem RP a PKOl-em będzie więcej niż konieczna. To będzie rekord. Ta ceremonia otwarcia igrzysk przejdzie do historii Marian Kmita: Letnie igrzyska olimpijskie to priorytet w 2024 roku Letnie igrzyska olimpijskie to sprawa oczywista i jej priorytet na rok 2024 jest jasny. Chodzi jednak o to, aby w tle tej wielkiej imprezy nie zapomnieć o sprawach strategicznych. Jedną z najważniejszych jest zachowanie, co najmniej, dotychczasowego poziomu finansowania polskiego sportu z pieniędzy publicznych. W tym miejscu przypomnę tylko, że Witold Bańka zaczynał urzędowanie z budżetem ministerstwa na poziomie około 900 mln PLN, a Kamil Bortniczuk zatrzymał się na 3,8 mld PLN. Pieniądze zaiste bardzo duże, ale to nie znaczy, że nie powinny być większe, bo potrzeby są ogromne (szczególnie na sport powszechny) i będą nadal takie, jeśli chcemy w sporcie skutecznie gonić Europę i świat. Inna sprawa to ich kontrola i celowość wydawania. Na ministerialnej liście inwestycji o szczególnym znaczeniu dla sportu na rok 2023 widnieje aż 35 pozycji, na które - w formie rządowej dotacji - ministerstwo chce wydać ponad miliard sto dziewięćdziesiąt milionów złotych. I chwała ministrowi Bortniczukowi, że zgromadził takie środki, bo jego poprzednicy nie mieli takiej siły przebicia, ale dlaczego aż ponad 500 mln PLN z tego programu ma wesprzeć inwestycje w infrastrukturę piłkarską, skoro PZPN jest najbogatszym polskim związkiem sportowym? A jak już tak ma być, to dlaczego nie wspiera się tak szczodrze rewitalizacji ponad 2600 (!) "Orlików" wybudowanych z okazji Euro 2012, z których większość już się mocno zdekapitalizowała, a kosztowała państwo polskie ponad miliard ówczesnych złotych. I właśnie a propos "Orlików", to trzeba wspomnieć, że największą bolączka polskiego sportu ostatnich dekad był - wspomniany już wyżej - brak woli kontynuacji dzieła poprzedników. I dotyczy to wszystkich, bez wyjątku, kolejnych ekip rządzącym naszym krajem. Co gorsza, porzucenie dotyczyło nie tylko programów szkoleniowych dzieci i młodzieży, ale i niechcianej infrastruktury, która kojarzyła się z politycznymi przeciwnikami. Dochodziło do licznych paradoksów i nonsensów, kiedy bezpowrotnie marnowano państwowe, czyli nasze, pieniądze. I mam nadzieje, że teraz będzie inaczej. I jeśli ziści się to, o czym wszyscy mówią, to nowy rząd RP z bardzo doświadczonym i "prosportowym" premierem nie zmarnuje dorobku poprzedników z ministerstwa sportu. I tych z czasów Mirosława Drzewieckiego, i tych z czasów Kamila Bortniczuka też.