Jerzy Kulej nie żyje
W piątek 13 lipca w Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim w Warszawie zmarł w wieku 71 lat najwybitniejszy polski bokser w historii Jerzy Kulej - poinformował jego brat Marek.

- Nie wiem jeszcze co było przyczyną śmierci. Jurek poczuł się źle, kiedy przyszły upały - powiedział Marek Kulej, który jest lekarzem.
W grudniu słynny pięściarz doznał rozległego zawału podczas benefisu Daniela Olbrychskiego w Warszawie. Potem przechodził codzienną, żmudną rehabilitację. Pracował z fizjoterapeutą i logopedą. Jak mówił wówczas jego syn Waldemar, ojciec wraca na prostą, jest coraz lepiej.
Zimą był na Balu Mistrzów Sportu Warszawy, uczestniczył w wielu imprezach. Był nawet na Pikniku Olimpijskim w Warszawie 26 maja.
Mimo że nie był już tak żywiołowy jak kiedyś, chodził o własnych siłach, mówił, śmiał się. Wszyscy myśleli, że jego stan się systematycznie poprawia, a on sam do rehabilitacji podchodził jak do treningów - z wielką sumiennością, starannością i zaangażowaniem.
Ponownie trafił do szpitala ok. dwóch tygodni temu. - Wyglądał bardzo źle. Parę dni wcześniej się z nim widziałem i nic nie zapowiadało pogorszenia stanu jego zdrowia. Gdy dowiedziałem się, że ze szpitala wyszedł na własne żądanie, trochę się zdziwiłem, ale miałem iskierkę nadziei, że może to znak, iż lepiej się poczuł - przyznał jego wieloletni przyjaciel Wiesław Rudkowski.
- Ludzie zapamiętają go nie tylko jako znakomitego sportowca - był wspaniałym mówcą, komentatorem sportowym, posłem na Sejm - dodał Jerzy Rybicki prezes Polskiego Związku Bokserskiego.
Zmarł Jerzy Kulej
Jerzy Kulej urodził się 19 października 1940 roku w Częstochowie. Stoczył 348 walk w karierze; 317 wygrał, 6 zremisował, 25 przegrał. Nigdy nie leżał na deskach ringu. Oprócz złotych medali olimpijskich (1964 i 1968), w dorobku ma tytuły mistrza Europy (1963, 1965) i wicemistrza (1967). Absolwent warszawskiej AWF, dawny trener i menedżer boksu zawodowego, pracował ostatnio jako komentator telewizyjny. W latach 2001-2005 był posłem na Sejm.
Kulej na igrzyskach olimpijskich zadebiutował w 1964 roku w Tokio. - Pojedynek o złoty medal z Frołowem był rewanżem za przegraną stosunkiem głosów w styczniu 1964 r. w meczu ZSRR - Polska - wspominał. - Trener Feliks Stamm widząc moje zdenerwowanie w Tokio wziął mnie za rękę i spytał: coś taki spięty? Chodź na spacer. Mówił mi, że to moja wielka szansa, że w Moskwie nie przegrałem i trzeba Frołowa zaskoczyć. "Zmieniamy twój styl walki. Tym razem nie zaatakujesz, a poczekasz na jego ofensywę" - wyjaśniał Papa. Byłem znany z tego, że idę do przodu, a tymczasem miałem udawać kogoś, kto się boi - mówił Kulej.
Cztery lata później w Meksyku również stanął na najwyższym podium. W decydującej potyczce igrzysk 1968 Polak pokonał 3:2 Regueiferosa (zmarł w 2002).
- W drugiej rundzie dostałem taką lufę, że zapomniałem gdzie jestem, widziałem jedynie czarną plamę. Udało się przetrwać kryzys, dotrwać do gongu oznaczającego koniec walki i w napięciu czekaliśmy na werdykt. Siedzący obok sędziego głównego zawodów polski działacz Roman Lisowski miał umówiony ze Stamem znak - jeśli Polak przegrał, to pochylał się nad papierami, a jeśli wygrał, wówczas siedział wyprostowany. I... siedział wyprostowany - stwierdził Kulej, który o mały włos nie pojechałby do Meksyku, bowiem kilka miesięcy przed turniejem został ranny w wypadku samochodowym.
Jerzy Kulej - dwie strony medalu
INTERIA.PL/PAP