Artur Gac, Interia: Bardzo dobrze i miło widzieć pana w miejscu, które wywołuje tyle wspomnień. Dla pana, gdy wkracza na warszawski Torwar, co wybija się na pierwszy plan? Paweł Skrzecz, wicemistrz olimpijski: - Przede wszystkim finał drużynowych mistrzostw Polski w lidze, mecz Legia - Gwardia Warszawa. Zjechałem prosto z mistrzostw świata na ten pojedynek. Spotkałem się w walce z Jankiem Czerniszewskim, ze swoim odwiecznym przyjacielem i przeciwnikiem. Boksowaliśmy praktycznie przez 15 lat, na jego plecach wjechałem po wszystkie sukcesy, bo cały czas czułem na sobie jego oddech. Był kimś, kto bez przerwy był jak mój cień i mógł wskoczyć na moje miejsce, dlatego cały czas musiałem być w gazie. A ten wspomniany pojedynek ligowy wygrałem z Jankiem przed czasem. Bardzo fajny mecz, bardzo miłe wspomnienia i jeden z następnych tytułów. A wspomnienia z turniejów im. Feliksa Stamma? - Właśnie miałem to dopowiedzieć. Oczywiście wielokrotnie tutaj boksowałem, a w 1981 roku w finale pokonałem zawodnika z Czech. Mam chyba z pięć lub sześć medali z tego prestiżowego turnieju, lecz to był jedyny złoty. Pamięta pan, jak dokładnie odprawił przed czasem przyjaciela z Legii? - Dostał w główkę, z tego co pamiętam. Taka jest kolei rzeczy w boksie, akurat trafiłem na punkt. Było pierwsze liczenie, a po drugim sędzia już nie dopuścił Janka do kontynuowania walki. Czyli klasyczne, bokserskie RSC. O obecnej kondycji polskiego boksu moglibyśmy dość długo dywagować, niemniej w boksie olimpijskim kobiet wyraźnie poziom poszedł w górę, czego efektem medal Julii Szeremety w Paryżu. U chłopaków też widzimy progres, lecz za nim jeszcze nie zdążyły pójść sukcesy indywidualne na największych, seniorskich imprezach. - Nasze panie od wielu lat są na topie, prześcigają chłopaków we wszystkich rankingach i liczbie medali, ponieważ z każdej imprezy wracają z miejscami na podium. I to przywożą medale najcenniejsze, jak wspomniany w Paryżu. Od wielu, wielu lat nasz boks olimpijski trzyma się na boksie damskim, naszych przepięknych pań. A już nie mówię o naszej Julii, która zrobiła olbrzymią furorę i generalnie dla boksu potężną robotę. Widzę, że panowie małymi kroczkami chcą im dorównać, jest już coraz lepiej, ale jeszcze nadal brakuje medali. Rozumiem, że zasadniczo nie podziela pan optyki naszego ostatniego złotego medalisty olimpijskiego w boksie, Jerzego Rybickiego. Oczywiście z całego serca gratuluje Julii Szeremecie i cieszy się z sukcesu naszych pań, jednak nie ukrywa, że do niego estetyka boksu kobiet nie przemawia. Twierdzi, że to nie do końca sport, który jest dedykowany płci pięknej. - Właściwie też jestem tego zdania. Dla mnie boks również nie jest dyscypliną typowo damską. Niemniej już dawno panie wywalczyły sobie równouprawnienia i chcą ten sport uprawiać, więc pozostaje nam tylko im kibicować. Weźmy tak samo podnoszenie ciężarów, czy inne sporty, które tak bardzo obciążają ciała i wywołują obrażenia. Osobiście nie bardzo mi to pasuje, ale jeśli kobietom sprawia to przyjemność, to daj Boże jak najlepiej i takich sukcesów, jak do tej pory. Od poniedziałku patrzę po trybunach, obojętnie czy to sesja przed i popołudniowa, czy wieczorna, a one świecą niemal zupełnymi pustkami. Wszyscy liczymy, że najdalej w piątek, gdy przyjdą decydujące walki, czyli finały, wówczas frekwencja będzie nieporównywalna. Pana też boli ten widok, gdy widać na widowni właściwie tylko członków ekip, którzy zdzierają gardła? - Wiadomo, że zapotrzebowanie na boks jest, ludzie chcą tego sportu i to nie ulega dyskusji. Najlepszym, świeżym przykładem, jest reaktywowana Polska Liga Boksu. Byłem dotąd na dwóch meczach i jest frekwencja, są pełne trybuny, nawet ciężko jest dostać bilety. Oczywiście liga rządzi się trochę innymi prawami, bo dochodzi regionalna rywalizacji. A teraz tutaj... Trwa największy światowy turniej w Polsce, Puchar Świata, największa impreza, jaką Polska organizuje. I są puste trybuny. Ja tu nie chcę nikogo obarczać i wytykać palcami, kto jest winny, bo to nie moja sprawa. Ale gdzie jest reklama tego turnieju? Gdzie jest rozmach telewizji, która ma współpracę z Polskim Związkiem Bokserskim? Jeśli jest Puchar Świata w skokach narciarskich, to trąbią od miesięcy i, im bliżej turniejów u Polsce, podgrzewają temperaturę. Pompują maksymalnie i to przemawia do ludzi. Ja wczoraj (w poniedziałek - przyp.), gdy zobaczyłem te trybuny, rozmawiałem z prezesem Grzegorzem Nowaczkiem, któremu jestem wdzięczny za tę fantastyczną imprezę. U siebie w klubie, przed wszystkimi treningami, gdzie na daną grupę przychodzi po 30-40 osób, zapraszałem ludzi na ten turniej. I z nich wszystkich, proszę sobie wyobrazić, nikt nie wiedział, że turniej już się odbywa. A rozmawiałem może z pięćsetką osób. I to ludzie, którzy kręcą się wokół boksu. - No właśnie, i nikt o tym nie wiedział, co za impreza odbywa się teraz na Torwarze. Dlatego wydaje mi się, że tutaj jest problem, bo jak już powiedziałem, jest zapotrzebowanie na uprawianie i śledzenie boksu. Ludzie naprawdę chcą ten boks oglądać. Jeszcze rozumiem, że sesja rozpoczynająca się w tygodniu o godzinie 11, jest trudna pod tym względem. Natomiast brakuje też młodzieży. - Mamy teraz czas egzaminów, mnóstwo młodych osób siedzi w domu. Specjalnie odwołałem swoje treningi dzieciakom, które widzę, że w grupie przyszły popatrzeć na przebieg zawodów. I po to właśnie dałem im wolne. Jednak to trzeba było robić dużo, dużo wcześniej, a ktoś nad tym nie popracował. Tak jak jestem dumny z tego turnieju i swojego przyjaciela Grzesia Nowaczka, który naprawdę robi wielką robotę, Puchar Świata mamy tylko dzięki niemu, tak również smuci mnie ten widok. Wspaniała impreza, tylu znakomitych zawodników, tyle reprezentacji z Europy i świata, a tu niestety widzimy, co dzieje się na trybunach. Wielkim nieobecnym jest Andrzej Gołota, także triumfator tego turnieju z 1987 roku, który myślami jest jednak na Torwarze i telefonami podpytuje mnie o przebieg rywalizacji. Swoją drogą, choć wasze metryki mocniej się rozjeżdżają, mieliście okazję do epizodycznego posparowania ze sobą. - Mieliśmy jeden czy dwa sparingi, gdy Andrzej był w przygotowaniach do mistrzostw świata. Mało ważny powód, ale jakoś to się nie zgrało. Coś zobaczył pan wtedy w Andrzeju, jako pięściarzu? - Wyrobiłem sobie wtedy o nim pewne zdanie. Później ono się sprawdziło, ale to już dawne lata, niech to zostanie dla mnie, bo mówimy o historii. Tężyzna fizyczna, wydolność, motoryka - to zawsze cechowało Andrzeja. - Zawsze, z tego wszystkiego, co widziałem, Andrzej był pod tym względem dobrze przygotowany do walk. Do tego jego fizjonomia i sam przemarsz do ringu zapowiadały, że tam będą same atrakcje. Wiele razy to się nie sprawdzało, ale sam początek był świetny. Ogólnorozwojowo był super, biegał bardzo dobrze, był ogólnie uzdolniony. Jak w tej chwili ze zdrówkiem u pana? - Nie mam problemów, nie narzekam. Praktycznie całe dnie jestem na sali z młodzieżą. Sam dużo się ruszam, bo nie mam innej możliwości, pracując z osobami w tym wieku. Trzeba im pokazać, a w wielu przypadkach zrobić ćwiczenie, żeby zobaczyli, na czym ono polega. Bez przerwy jestem przy sporcie, na dzień dzisiejszy nawet mój lekarz, z którym mam cały czas kontakt, powiedział: "dobra, przyjdź do mnie za jakieś osiem miesięcy, bo nie mam co u ciebie znaleźć". Tak że, daj Boże, oby tak dalej. Przepraszam, może to niedyskretne pytanie, a ten pański głos? Mam wrażenie, że zmienił się na bardziej chrypiaty. - To jest właśnie wynik pracy z młodzieżą, z tymi dzieciakami. Nowy reprezentant Polski. Korzenie z Ghany. Odsłania swój życiorys Czyli gardło cały czas pracuje? - Bez przerwy. Jak stoję na jednym końcu sali, a na drugim wyprawiają nie wiadomo jakie cuda, to nie ma innej możliwości. A poza tym nasza młodzież jest w tej chwili... Można powiedzieć, że nie na takim poziomie, jak to kiedyś wyglądało. Oni są rozbrykani, rozwrzeszczani, w domu się ich tylko głaszcze, praktycznie wszystko mają do dyspozycji. Po prostu są rozpuszczeni. Więc jak mam na jednym treningu 20 lub 40 dzieci, to żeby ich przekrzyczeć, głosu trzeba używać. Mamy rzeczywiście duży, społeczny problem, jeśli chodzi o sprawność fizyczną? Można załamać ręce? - Tragedia jest jednym słowem, które najlepiej to określi. Nieprzesadzonym? - Nie. To co się robi na początku pracy z takimi dzieciakami? - Praca, praca, praca. I jeszcze raz praca. Mam nadzieję, że po pewnym czasie wszystko to do nich trafi. Oni po prostu nie rozumieją nawet zwykłych komend. Jak mówię: "w tej chwili robimy przewroty w przód", to oni się patrzą na mnie, o czym ja do nich mówię. Z tym jest tragedia. Jeśli jednemu i temu samemu zawodnikowi muszę powtarzać 20 razy, która jest ręka lewa, a która prawa, a on się patrzy na dwie rękawice i zastanawia, którą ręką ma wyprowadzić cios. Rozmawiał: Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl