Phil Morris już dawno zaszedł za skórę kibicom nie tylko polskim kibicom sportu żużlowego, ale także tym z innych krajów. Tak się stało głównie za sprawą słabo przygotowywanych nawierzchni i nadmiernego lania wody. Drugi łuk był dla niego bezlitosny Po dyskwalifikacji Bartosza Zmarzlika podczas Grand Prix Danii w Vojens, Phil Morris tłumaczył, że była to jego najtrudniejsza decyzja podjęta w karierze. Oczywiście dyrektor cyklu nie był jedynym decydentem, za sprawą którego zdyskwalifikowano Zmarzlika. Teraz nasi rodacy odpłacili Morrisowi podczas Grand Prix Polski w Toruniu. Morris był każdorazowo wygwizdywany, a szczególnie we znaki dała mu się prosta startowa oraz drugi łuk toruńskiej Motoareny. To stamtąd gwizdy były najgłośniejsze. Twierdzi, że nie chciał utrzeć nosa FIM Takie zachowanie polskich kibiców mówi jedno - mają dość Phila Morrisa, który choć jest fantastycznym przykładem profesjonalizmu w parku maszyn oraz doskonałym przykładem jak współpracować z mediami, w oczach kibiców psuje to, co najważniejsze. Po pierwsze każdorazowo przygotowuje zbyt zalane wodą tory, a po drogie - był jednym z decydentów dyskwalifikacji Zmarzlika. W przyszłym sezonie kibice także będą skazani na Phila Morrisa, bo ten się nigdzie nie wybiera. Pozostanie na swoim stanowisku i ponownie będzie dyrektorem zawodów Grand Prix. Z kolei Bartosz Zmarzlik w wywiadach po zawodach Grand Prix w Toruniu twierdził, że jego dzień zmagań nie był taki, jak każdy inny. Po raz pierwszy czuł, że musi wygrać, a nie tylko może. Taki stan rzeczy to oczywiście pokłosie zmagań w Vojens. Jednocześnie nasz mistrz twierdzi, że nie chciał zwyciężyć, by utrzeć nosa światowym władzom żużla, a zrobił to tylko i wyłącznie dla siebie, o czym także wspominał w wywiadzie na łamach naszego portalu.