Grant Holloway to już legenda w świecie lekkoatletyki, mimo że ma przecież dopiero 27 lat. Wygrał już wszystko co tylko możliwe, ale prawdziwym kozakiem jest w zmaganiach halowych. Do zmagań na 60 m przez płotki, na wysokich przeszkodach, po raz pierwszy stanął jako nastolatek. I od blisko 10 lat jest niepokonany, a przecież biega ten dystans na początku roku zwykle po kilka razy, zalicza nawet czasem do dziesięciu występów. I nawet w eliminacjach, gdzie czasy nie są tak istotne, nie przegrał ani razu. Walczył o medale z Haratykiem i Bukowieckim. Polski mistrz Europy zakończył karierę Także i miesiąc temu w Nankinie Holloway nie dał szans swoim rywalom. Zdobył złoto w kapitalnym stylu, był niezagrożony. Wielką nadzieję na walkę z rekordzistą globu miał nasz Jakub Szymański, który też imponował formą. Tyle że w półfinale, już na ostatnim płotku, Polak popełnił potężny błąd, opłakany w skutkach. Bo Szymański prowadził, ale nagle zgubił rytm, pogubił się, nawet wypadł z toru. Wpadł na metę trzeci, ostatecznie do awansu do finału zabrakło mu... 0,01 s. Miał być medal, miała być walka z Hollowayem, a marzenia trzeba odłożyć na kolejny sezon, gdy lekkoatletyczny mundial zagości w Toruniu. Diamentowa Liga w Xiamen. Bolesna porażka Granta Hollowaya na 110 m przez płotki Szymański rywalizację na stadionie zacznie dopiero za miesiąc w Chorzowie, Holloway ma za sobą za to już dwa "letnie" starty. W finale Tom Jones Memorial w Gainesville na Florydzie nieoczekiwanie przegrał finał z Treyem Cunninghamem, o dziewięć setnych sekundy. Mimo wszystko, było to jednak spore zaskoczeniem. Jeśli mistrz świata i mistrz olimpijski oddawał zwycięstwo na stadionie, to raczej pod koniec sezonu, już po imprezach mistrzowskich. A teraz stało się to już na początku. Holloway był zdecydowanym faworytem pierwszego w tym roku mityngu Diamentowej Ligi - w Xiamen. Organizatorzy zgromadzili niezłą stawkę płotkarzy, z Cordellem Tinchem, Freddiem Crittendenem czy Danielem Robertsem, ale przy amerykańskim gigancie, te nazwiska jednak bledną. Grant zaś znakomicie zaczął bieg, w swoim stylu. Prowadził już na pierwszym płotku, a później tylko powiększał przewagę. Na siódmym płotku miał już 0.07 s przewagi nad Tinchem, mógł złamać w Chinach barierę 13 sekund. A to byłoby już coś wielkiego, "world leading" poprawiony o kilkanaście setnych sekundy. I nagle Holloway zahaczył nogą o płotek, całkowicie zgubił rytm. Jakby stanął między przeszkodami. Siłą rozpędu próbował jeszcze dotrzeć do mety, ale miał przed sobą kolejne przeszkody. Aż wreszcie uznał, na kilka metrów przed kreską, że to nie ma już sensu. Minęli go po kolei wszyscy rywale, skończył na ostatnim 10. miejscu. Takiej porażki dawno pewnie nie przeżył. Niemniej zachował się z klasą, pogratulował swojemu rodakowi zwycięstwa. Tinch wygrał w czasie 13.06 s, to najlepszy rezultat na świecie w 2025 roku. Drugi Japończyk Rachid Muratake miał 13.14 s. Radość Chińczykom sprawił ich rodak Junxi Liu, który dobrze rozpoczął zmagania, był za Hollowayem, ale później spadł na czwarte miejsce. Po błędzie mistrza świata skończył zaś trzeci - z rekordem życiowym 13.24 s.