Rybnik 1971: Szalony układ drużyny! Mistrzostwa Świata Par w latach siedemdziesiątych stanowiły prawdziwą nowość. Pierwszą edycję rozegrano w 1970 roku w szwedzkim Malmoe. Złote medali wygrali Nowozelandczycy, którzy sprawiali wtedy wrażenie reprezentacji mogącej zdominować te rozgrywki na lata. Ronnie Moore, Barry Briggs, a przede wszystkim uznawany za najlepszego żużlwoca w historii Ivan Mauger - z kim oni mieliby przegrać? Nikt chyba nie spodziewał się, że z Polakami. Żużel był w naszym kraju niezwykle popularny, pojedynczy Polacy zaczynali nieśmiało przebijać się do światowej czołówki, ale daleko było im do ścisłego topu. Na ich korzyść działała arena wybrana na miejsce drugiej edycji parowych zmagań - stadion przy rybnickiej 72 w Rybniku, domowy obiekt klubu od lat dominującego polskie rozgrywki. Ku zaskoczeniu wszystkich, na reprezentantów naszego kraju nie wybrano duetu liderów ROW-u, Antoniego Woryny i Andrzeja Wyglendy. Panowie nie byli najlepszymi przyjaciółmi, ale na torze zawsze zachowywali pełnię profesjonalizmu, jeździli świetnie i doskonale znali każdy kamyk rybnickiego toru. Wyglenda w finale Mistrzostw Świata Par wystartował, ale miejsce u jego boku zajął nie Woryna a 21-letni Jerzy Szczakiel z Opola. Taka decyzja nie spodobała się nie tylko kibicom, lecz również samemu Wyglendzie, który do Szczakiela nabrał jeszcze większej niechęci po tym jak nieopierzony młokos wpakował go w płot na poprzedzającym zawody treningu. Naprędce dokonano roszady planu taktycznego. Wyglenda miał wygrywać starty i asekurować wewnętrzną linię toru, Szczakiel popisywać się ułańskimi szarżami przy samym płocie. Tkwiący w tej prostocie geniusz okazał się kluczem do zwycięstwa. Nikt nie potrafił ich pokonać, wszystkie biegi wygrali podwójnie. Diedenbergen 1996: Złoto w cieniu bojkotu! Na powtórzenie tego sukcesu Polska czekała aż ćwierć wieku. Kolejne parowe złoto wywalczyliśmy dopiero w 1996 roku w niemieckim Diedenbergen. Ze złotymi medalami Odrę przekraczali wtedy: Tomasz Gollob, Sławomir Drabik i Piotr Protasiewicz. Znawcy archiwów polskiego żużla uwielbiają wspominać tamten sukces, ale nieco mniej entuzjastycznie podchodzą do przytaczania jego dokładnych szczegółów. A wspomnieć należy choćby o tym, że do Niemiec nie udał się praktycznie żaden przedstawiciel ścisłej światowej czołówki. Stany Zjednoczone i Australia zbojkotowały turniej w zupełności, a Duńczycy, Szwedzi i Anglicy pojawili się w Diedenbergen w drugich a nawet trzecich garniturach. Powód? Najczęstszy przedmiot sporu żużlowego świata - opony. FIM starał się forsować nowy model ogumienia, praktycznie gładki, bez wcięć na bieżnik. Zawodnicy światowej czołówki nie chcieli z niego korzystać i zaprotestowali bardzo wyraźnie. Trudno znaleźć lepszą ilustrację do znanego sportowego frazesu "wynik poszedł w świat". Kto dziś pamięta o tej koperkowej aferze wokół kawałków gumy? Diedenbergen 1996 stało się dla pewnego pokolenia symbolem sukcesu polskiego żużla. Jego kult wzmógł fakt, że na kolejny parowy tytuł Polacy muszą czekać po dziś dzień. Reaktywacja dwójkowej rywalizacji pod szyldem Speedway of Nations jest dla nas póki co średnia fortunna. Szansa na poprawienie losu nadchodzi już w sobotę. W duńskim Vojens czołówka stawi się niemal w pełnym składzie, ale faworytami znów będą Polacy. Czas zakończyć kolejne ćwierćwiecze bez złota!