W sobotę w Gorzowie wszyscy zamarli. Tai Woffinden ostro walczył z Kaiem Huckenbeckiem, który mocno poszerzał tor jazdy. Nagle Brytyjczyk stracił panowanie nad maszyną i zaczepił o ostatnie fragmenty dmuchanej bandy. Huknął o tor z naprawdę dużą siłą. Momentalnie stracił też przytomność, co tylko dodało temu zajściu drastyczności. Było widać, że mogło się stać coś poważnego, bo Woffinden w ogóle się nie ruszał. Na szczęście chwilę później gdy już był umieszczany w ambulansie, był znów przytomny. Jego udział w dalszej części zawodów był jednak rzecz jasna wykluczony i wcale nie chodziło tu o uraz głowy, który po tym upadku wydawał się najbardziej prawdopodobny. Woffinden bardzo skarżył się na ból ręki. W niedzielę oficjalnie dowiedzieliśmy się, co mu dolega. Złamał kość łokcia, co jest jedną z najbardziej nieprzyjemnych kontuzji. Woffinden wypada z gry. Czy z Grand Prix też? Niemal pewne jest, że Tai Woffinden nie utrzyma się w tym roku w cyklu Grand Prix. Do momentu upadku jeździł słabo, w niczym nie przypominając siebie sprzed lat (Woffinden to trzykrotny indywidualny mistrz świata). Jako że nie da rady zapewne utrzymać się w stawce, rodzi się pytanie: czy dostanie stałą dziką kartę? To wydaje się bardzo zagrożone co najmniej z dwóch powodów. Pierwszy to fakt, że Woffinden w cyklu od dłuższego czasu jedzie właściwie tylko ma nazwisku i nie wydaje się, by miało to ulec zmianie. Czasami aż przykro się patrzy na męczarnie tak utytułowanego zawodnika. Drugim problemem dla Taia może być to, że w cyklu mamy już dwóch jeżdżących dobrze jego rodaków, czyli Roberta Lamberta i Daniela Bewleya. Jeszcze kilka lat temu ich nie było i w podobnej sytuacji Woffinden byłby absolutnie pewniakiem do zaproszenia.