Gwiazda już od debiutu Mały Tomek Bajerski z podtoruńskiego Przysieka w szkółce Apatora znalazł się już jako 9-latek. Jak wspomina autor toruńskiego archiwum speedway.hg.pl, dom adepta od klubowych obiektów dzieliło 15 minut jazdy rowerem. W wakacje spędzał więc na nich całe dnie, a na wieś wracał tylko po to, żeby troszkę się przespać. Obecny trener Apatora pochodził z najlepszego pokolenia wychowanków toruńskiego żużla. Mniej więcej równolegle z nim rozpoczynali swe starty również: Kowalik, Baron, Krzyżaniak czy Jaguś. W kujawsko-pomorskiem wciąż wspomina się jego fenomenalny debiut przeciwko Unii Tarnów w 1992 roku. Szesnastolatek zszokował całą Polskę - zdobył 9 punktów i bonus! Szybko okazało się, że nie był to jednorazowy wystrzał - pierwszy sezon na czarnych torach zakończył z równą setką zdobytych oczek. W Toruniu szybko uzyskał status gwiazdy, który jak najbardziej mu odpowiadał. Starsi kibice do dziś z uśmiechem wspominają kontrast między przebojowym, uśmiechniętym Bajerskim rozdającym kibicom autografy, a jego ogromnie wstydliwym i nieco przytłoczonym obecnością ludzi rówieśnikiem - Wiesławem Jagusiem. Z aniołem na piersi Bajerski osiągnął wiele młodzieżowych sukcesów, niestety Apator wciąż nie był w stanie zdobyć drużynowego mistrzostwa Polski. W ostatnim sezonie wieku juniora, 21-latek wykręcił fenomenalną średnią biegopunktową 2,292. Torunianie - mimo zwycięstwa w rundzie zasadniczej - wywalczyli jednak tylko srebrny medal DMP, przegrywając finał z Włókniarzem. Ostatnie mecze rozgrywek zupełnie nie wyszły Jackowi Krzyżaniakowi. Po sezonie Bajerski miał postawić działaczom ultimatum - “Jeżeli on tu zostanie, to ja odchodzę". Największy transfer w historii Szczegółów rozmów w toruńskich gabinetach nie poznaliśmy do dziś, wiadomo jednak, że Krzyżaniak został w Toruniu na kolejne sezony, a Bajerski jeszcze jesienią przeniósł się do Pergo Gorzów. Taki ruch wydawał się jak najbardziej zasadny - 22-latek wciąż rozwijał swoje żużlowe umiejętności, a gdzie mógłby to robić bardziej efektywnie, jeśli nie pod opieką trenera Zenona Plecha i u boku najlepszego zawodnika świata (wówczas, a może nawet i w historii) - Tony’ego Rickardssona. Gorzowianie zapłacili za niego Apatorowi 600 tysięcy złotych - największą w historii polskiego żużla sumę transferową. Torunianin nie odda już pewnie nikomu tego rekordu - w dzisiejszym speedwayu zawodnicy niezwykle rzadko zmieniają kluby na zasadzie transferu, z reguły wybierają nowego pracodawcę po zakończeniu kontraktu z poprzednim. Działacze Apatora oczekując takiej kwoty za swój diament spodziewali się, iż jest ona zaporowa. Planowali poczekać chwilę i przy braku chętnych skłonić Bajerskiego do pozostania, mimo iż ten wciąż podejrzewał Krzyżaniaka o niezbyt sportowe intencje podczas rywalizacji z Włókniarzem. W Toruniu do dziś mówi się o tym, że ówczesny prezes Apatora do końca myślał, że gorzowska oferta to blef. Kiedy jednak zobaczył pieniądze na własne oczy, miał zemdleć z wrażenia. Wypadek samochodowy i pięć napojów energetycznych Bajerski w Gorzowie spędził 4 lata. Do dziś w stolicy województwa lubuskiego z rozrzewnieniem wspomina się jego wspólne występy z Rickardssonem czy Świstem. Udało im się zdobyć srebrny medal DMP, a sam 22-latek w mieście traktowany był jak gwiazda. Wszystko wskazywało na to, że będzie to niezwykle udana współpraca. Jego najsłynniejszym występem w barwach Pergo jest bez dwóch zdań finał Mistrzostw Polski Par Klubowych w 1998 roku. Wraz z Krzysztofem Cegielskim byli podczas niego niepokonani. Bajerski zmagał się wówczas z bolesnymi konsekwencjami groźnego wypadku samochodowego, jednak - jak powiedział w telewizyjnym wywiadzie - wypił przed zawodami pięć napojów energetycznych i to dało mu takiego kopa. Z sezonu na sezon Bajerski radził sobie w Gorzowie coraz słabiej. Przestał dogadywać się ze swoim sprzętem, zaliczył sporo groźnych wypadków. Na domiar złego Pergo przestało być krezusem - coraz dłużej musiał czekać na należne mu wypłaty. Po sezonie 2000 zapadła ostateczna decyzja - nie czekał do zakończenia sześcioletniego kontraktu i po 4 latach "na emigracji" wrócił do macierzystego Torunia. Syn marnotrawny Powrót do małej ojczyzny nie był dla niego łatwy. Już rok po pierwszym odejściu z Apatora, przyjazd na Broniewskiego okazał się dla niego traumatycznym wydarzeniem. W 1997 roku ciężko było mu przestawić się z bycia ulubieńcem torunian do zawodnika wygwizdanego i wyzwanego z trybun od najgorszych. Park maszyn miał opuszczać ze łzami w oczach. Ponowne przywdzianie plastronu z aniołem tylko nieznacznie poprawiło jego sytuację - kibice wciąż uważali go za sprzedawczyka, syna marnotrawnego, który wraca do macierzy dlatego, że nie udało mu się zrobić kariery na obczyźnie. Bayer wiedział jaki jest najlepszy sposób na odzyskanie sympatii fanów - sukcesy w barwach Apatora. Już w 2001 roku torunianom udało się zdobyć złoty medal DMP. Bajerski nie był co prawda pierwszoplanową postacią drużyny (liderami byli: Rickardsson, Jonsson czy Kowalik), ale miejscowym kibicom bardzo spodobała się wizja mistrzostwa kraju zdobytego składem opartym na wychowankach. 2002 rok to już renesans Bajerskiego - wykręcił w lidze średnią 2,144 punktu na bieg i - jako pierwszy wychowanek Apatora - awansował do cyklu Grand Prix. W praktyce, tamten sezon okazał się jego łabędzim śpiewem - ze stawki światowego czempionatu wypadł już rok później. Z roku na rok zdobywał coraz mniej punktów. Po sezonie 2004 Apator się z nim pożegnał, trafił do Wybrzeża Gdańsk. Kolejne lata to już postępujący upadek kariery Bajerskiego - z roku na rok zmieniał kluby na coraz słabsze i ligi na coraz niższe. Spadała również jego częstotliwość startów. Przez Gdańsk, Grudziądz, Daugavpils, Krosno i Piłę poleciał na samo żużlowe dno. Wówczas pojawiły się też jego bolesne problemy osobiste. Wyjęty spod prawa W 2010 roku doszło do eskalacji wszystkich kłopotów Bajerskiego. Sąd uznał go winnym wyłudzenia kilkuset tysięcy złotych kredytu w różnych bankach. Nałożono na niego karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata oraz grzywnę w wysokości 10 tysięcy złotych. Żużlowiec musiał też zwrócić wszystkie bezprawnie uzyskane środki. Były żużlowiec nie wykonał jednak wyroku, musiał trafić za kraty. Zamiast jednak oddać się w ręce wymiaru sprawiedliwości zdecydował się na ucieczkę z kraju. Ukrywał się w USA. Wysłano za nim list gończy. Ostatecznie wpadł w ręce organów ścigania w 2012 roku. Od razu znalazł się w więzieniu. Jakie tam więzienie? Mury zakłady karnego w Wawrowie były zawodnik opuścił w 2014 roku. - Musiałem zapłacić za błędy z przeszłości. Siedziałem, potem byłem na wakacjach. Teraz wróciłem. Jako inny Tomasz Bajerski. Tamtego już nie ma - zapewniał zaraz po wyjściu na wolność w rozmowie z portalem sport.torun.pl. Były żużlowiec nie demonizował specjalnie miejsca w którym znajdował się przez 2 lata. - Jakie tam więzienie? Telewizor w pokoju. Telefon na korytarzu. Do tego cele otwarte przez 24 godziny na dobę. To jest więzienie? Za takie grzeszki jakie ja popełniłem, nie idzie się do ciężkich więzień. Codziennie pracowałem - od 7:30. Kończyłem przed 17. To ma być więzienie? Ale czas tam spędzony nie uważam za zmarnowany. Wiele rzeczy zrozumiałem. Byłem już w swoim życiu na górze i na dole. I wiem jedno. Drugi raz w tym ostatnim miejscu nie chcę się znaleźć - zapewniał. Początkowo torunianinowi marzył się powrót na tor, jednak szybko zrozumiał, że nie ma na to większych szans. Postanowił spróbować swych sił jako telewizyjny ekspert. Jego występy za mikrofonem bardzo przypadły do gustu kibicom, doceniali byłego żużlowca za celność uwag, bezkompromisowość i odpowiednio wyważone poczucie humoru. Bajerski nie zamierzał na tym poprzestać - podczas jednej z transmisji wspomniał mimochodem, że ma papiery trenerskie i z chęcią spróbuje swych sił jako szkoleniowiec. Większość widzów potraktowała to jako dowcip komentatora. Byli w ogromnym błędzie. Wzór żużlowego trenera Bajerski swój trenerski debiut zaliczył w 2017 roku. Kolega jeszcze z czasów toruńskiej szkółki, Mirosław Kowalik polecił go Arkadiuszowi Ładzińskiemu - działaczowi starającemu się odbudować żużel w Poznaniu. Panowie szybko doszli do porozumienia, a środowisko z ogromną ciekawością spojrzało na poznańską drużynę. Ku zaskoczeni większości obserwatorów, Bajerski okazał się po prostu stworzony do roli trenera. Bardzo poważnie traktował swoje funkcje - pomagał korygować młodzieżowcom ich błędy techniczne, uczył ich podstaw budowy motocykla. Niemalże każdy zawodnik, który trafiał pod jego skrzydła rósł w siłę. Powszechnie uważa się, że to właśnie torunianin “stworzył" najlepszego francuskiego żużlowca - Davida Bellego - jeżdżąc z nim nawet na zawody indywidualne. Szczególny nacisk kładł na pracę z juniorami. Traktował ją - w przeciwieństwie do większości kolegów po fachu - niezwykle poważnie. Szczególną złość budził w nim podobno jeden z poznańskich adeptów, który przez długie lata nie mógł należycie przygotować się do egzaminu na licencję. W pewnym momencie miał sfrustować go na tyle mocno, że Bajerski niemalże posadził na motor swojego syna, by udowodnić adeptowi, że egzamin jest tak banalny, iż zdadzą go nawet osoby po zaledwie paru godzinach treningu. W Poznaniu wszystko szło świetnie do feralnego sezonu 2019. Mimo zwycięstwa 58:32 na własnym torze, PSŻ uległ w finałowym dwumeczu 2. ligi z Polonią Bydgoszcz. Mimo starań trenera - który nawet dzień przed meczem był w Bydgoszczy by wizytować tamtejszy tor - drużyna za bardzo się odprężyła. Awans uciekł im koło nosa. W kuluarach mówi się, że Poznań jeszcze przed finałem miał ogromne kłopoty finansowe, które naprawić miała - obiecana za awans - dotacja z ratusza. PSŻ został jednak w drugiej lidze, a marzenia o dotacji poszły w zapomnienie. Jeśli wierzyć nieoficjalnym plotkom, Bajerski wciąż nie otrzymał całej pensji za ostatni rok pracy w stolicy Wielkopolski. Twarz powrotu do korzeni Podczas sezonu 2019 Bajerskiemu nie udało się awansować do eWinner 1. ligi, a Get Wellowi Toruń utrzymać się w PGE Ekstralidze. Posadę menedżera Aniołów stracił Jacek Frątczak, a tamtejsi działacze nie widzieli innej opcji niż zastąpienie go właśnie wychowankiem klubu. Tomasz Bajerski stał się jednym z symboli zmian w toruńskim w żużlu. Powróciła historyczna nazwa Apator, trenerem został wychowanek, ponadto do drużyny powrócił Adrian Miedziński. Cel był prosty - rozniesienie zaplecza PGE Ekstraligi w pył. Udało się. Toruń przegrał tylko 2 spotkania. Wychowanek klubu potwierdzał swoją smykałkę trenerską - z relacji zawodników wynika, że nie spotkali się jeszcze nigdy z tak dobrą atmosferą w parku maszyn. Bajerski znów specjalną wagę przyłożył do juniorów - niesamowity podstęp pod jego okiem zanotował Kamil Marciniec - z obiektu kpin do młodzieżowca potrafiącego wygrywać seniorami. Teraz czeka go dużo trudniejsze zadanie - utrzymanie Apatora w PGE Ekstralidze i powolne odbudowywanie potęgi toruńskiego speedwaya. Na szczególną uwagę kibiców zasługuje trójka tamtejszych młodzieżowców - wspomniany Marciniec, Krzysztof Lewandowski i Karol Żupiński. Ten drugi to niespełna szesnastolatek z bydgoskiej szkółki, który na łamach naszego portalu bardzo chwalił sobie współpracę z Bajerskim. O Żupińskim mówi się zaś w kuluarach, że głównym czynnikiem dzięki któremu trafił na MotoArenę była właśnie perspektywa rozwoju pod okiem coraz bardziej uznanego szkoleniowca.