Carlos Alcaraz na początku czerwca dopisał do swojego konta kolejny tytuł rangi Wielkiego Szlema. Hiszpan wygrał na kortach imienia Rolanda Garrosa, o czym marzył od małego. To na tych kortach przez ostatnie dwie dekady dominował idol 21-letniego Hiszpana, a więc jego rodak Rafael Nadal. W tym roku w Paryżu Alcaraz nie miał sobie równych. Na drodze do trzeciego tytułu rangi Wielkiego Szlema w karierze pokonał najpierw Jannika Sinnera w półfinale, a w finale Alexandra Zvereva. Oba te spotkania kończyły się po pięciu setach. Polka w bramach raju, jest półfinał. Jeszcze nie Wimbledon, ale już US Open Do Londynu na Wimbledon Alcaraz przyjechał, aby dokonać to, czego jeszcze w życiu nie zrobił, a więc obronić tytuł zdobyty przed rokiem. Miał ku temu jedną okazję w karierze, podczas US Open 2023, ale wówczas jego droga zakończyła się na półfinale. W Wimbledonie teoretycznie miało być łatwiej, bo wydawało się, że w Londynie nie zagra Novak Djoković, który w ostatniej dekadzie absolutnie dominował na londyńskiej trawie. Serb ostatecznie w drabince się pojawił, co sprawiło, że Hiszpan znów trafił do tej samej połówki drabinki, co drugi faworytów - Sinner. Carlos Alcaraz w czwartej rundzie. Prawie cztery godziny walki Pierwsze dwa mecze były jedynie przetarciem przed tym, co działo miało się dziać na korcie w trzeciej rundzie. Tam bowiem według wszelkich przewidywań czekać miał Frances Tiafoe i tak się faktycznie stało, a obaj panowie w wygranym przez Hiszpana US Open stworzyli niesamowite pięciosetowe widowisko. Choć, Tiafoe od tamtego czasu mocno spadł w rankingu, to jasne było, że kibice na trybunach nudzić się na pewno nie będą. Tak też się faktycznie stało. Mecz między Hiszpanem i Amerykaninem stał na bardzo wysokim poziomie pod względem atrakcyjności, bo na korcie mieliśmy dwóch tenisistów, którzy czasem bardziej od zdobywania punktów, cenią sobie tworzenie widowiska. Pierwszy set był niezwykle wyrównany na tablicy wyników, ale poziom wyższy prezentował ten, który faworytem nie był. Alcaraz prowadził 4:2 z przełamaniem, ale ostatecznie przegrał tę partię 5:7, głównie dzięki znakomitej grze Tiafoe od stanu 2:4. Czarne chmury nad Aryną Sabalenką. US Open na horyzoncie, a tu takie informacje Na drugą partię Alcaraz wyszedł wyraźnie poddenerwowany, ale dość szybko odnalazł swój rytm. Przełamał jednak dopiero w szóstym gemie, znów na 4:2. Tym razem jednak Alcaraz już przewagi nie oddał i wygrał całą partię 6:2. W trzeciego seta obrońca tytułu znów nie wszedł jednak dobrze. Każdy jego gem serwisowy był niezwykle zacięty, podczas gdy te Tiafoe kończyły się w kilkadziesiąt sekund. Ostatecznie Amerykanin znalazł drogę do przełamania i wygrał tę partię 6:4. Zdecydowanie najwięcej emocji i jakości mieliśmy w secie czwartym, w którym Alcaraz walczył o życie. Tu znów widoczna była mentalność wielkiego mistrza, bo Hiszpan nie odpuszczał żadnego punktu. W tej partii żaden z tenisistów nie miał, choćby jednej okazji na przełamanie rywala, więc dobrnęliśmy do tie-breaka, a tam popis dał Carlos Alcaraz, który zaczął od prowadzenia 3:0 i już go nie wypuścił. Ostatecznie wygrał 7:2 i doprowadził do piątego seta, a w tych bilans Hiszpana jest doskonały, bo do dziś wynosił 10:1. Po meczu z Tiafoe w tej statystyce Alcaraz jeszcze podskoczył, piąty set był bowiem kontynuacją tego, co widzieliśmy w tie-breaku. Hiszpan dominował swojego rywala forehandem, w końcu dobrze wychodziły mu dropshoty, co ostatecznie złożyło się wygraną 6:2 i awans do czwartej rundy, choć porażka już patrzyła w oczy obrońcy tytułu. Na pokonanie Tiafoe Alcaraz potrzebował niespełna czterech godzin walki. Tiafoe był bliższy sensacji, niż pewnie nawet sam się spodziewał.