Jan Mazurek: Co jest najlepsze w życiu piłkarza? Przemysław Frankowski, piłkarz reprezentacji Polski i Lens: - Robimy to, co kochamy. A najgorsze? - Jeśli już cokolwiek, to ciągłe podróże, nieprzespane noce, życie na walizkach, przemieszczanie się prawie tylko na linii lotnisko-hotel. Raczej nudna i mało atrakcyjna jest też rutyna regeneracji. Michael Laudrup mówił kiedyś, że za nic w świecie nie chciałby wrócić do kariery profesjonalnego piłkarza, bo w oczekiwaniu na kolejny samolot można zanudzić się na śmierć. - To piękny zawód, ale wymaga wyrzeczeń i wymusza styl życia, którego rytm pewnie nie każdemu by odpowiadał. Bywa, że piłka nożna cię nuży? - W każdym sezonie przychodzi moment takiego natłoku meczów, że człowiek staje się przemęczony mentalnie. Fizycznie oczywiście też, ale wyprana jest przede wszystkim głowa. Wracam do domu i nie chcę oglądać piłki w telewizji. Może lecieć Barcelona z Realem, ale i tak odpuszczam. Rodri i Alisson narzekali dopiero na chory wręcz terminarz meczów i zapowiadali rozważanie strajku. Jest to szersza tendencja wśród zawodników? - FIFA, Federation Francaise de Football czy Ligue 1 czasami pytają nas, co jako piłkarze chcielibyśmy zmienić w harmonogramie rozgrywek. Najczęściej otrzymują odpowiedź, że zbyt dużo jest meczów i podróży, a zbyt mało czasu na odpoczynek: spada poziom, mnożą się kontuzje, brakuje intensywności, nawet w Premier League. Graliśmy latem z Panathinaikosem w eliminacjach do Ligi Konferencji. O 21:00 mecz w Atenach. Przegrywamy 0:2, nocny lot do Lille, około 6:00 rano jesteśmy w Lens. Wszyscy mówią, że sen jest ważny, a gdzie tu na niego czas, jak o 9:00 czy 10:00 pobudka, bo zaraz najdalszy wyjazd, jaki tylko możemy mieć w Ligue 1 - do Monako. Jules Kounde zdradzał niedawno, że większość francuskich piłkarzy nie interesuje się futbolem samym w sobie... - Widzisz, modą się interesują! Ładne, Kounde to modniś: obcasy, spódnice, wywiady w Vogue. Ale jak to z tym zainteresowaniem piłką wśród kolegów z Ligue 1? - We Francji połowa piłkarzy faktycznie nie ogląda meczów, tyle co niektóre wyniki sprawdzą, nic więcej. Nie jest to jednak żadna moda, nie brakuje realnie zakręconych na punkcie piłki, francuskiej oczywiście. Ale ciągle o niej dyskutują, śledzą nawet Ligue 2, której ja akurat nie obserwuję, nie znam zawodników, więc trudno mi się jakkolwiek do tego odnosić. Jest ktoś taki w Lens, jak Romelu Lukaku, aktualnie napastnik Napoli, słynący z wybitnej piłkarskiej i taktycznej wiedzy? - Francuzi lubią poplotkować na temat piłki i taktyki. Ulubiony temat: kto im się na boisku podoba, a kto nie. W Lens przoduje w tym Adrien Thomasson, który ogląda dosłownie wszystkie możliwe mecze, na telefonie, na laptopie, w telewizorze, gdzie by nie był i co by się nie działo. Otwarcie mówi, że po karierze chciałby pracować jako dyrektor sportowy. Bardziej nawet niż jako trener. Ci moim zdaniem mają cięższą pracę. Dlaczego? - Bo naprawdę trudno przebić się do prowadzenia drużyny w Ligue 1. Lubisz Football Managera? - Kiedyś za młodego się grało... Wiesz, czemu pytam? - Will Still, mój trener w Lens, za młodu nałogowo grał w Football Managera. Za nastolatka Still katował Football Managera tak namiętnie, że wieczory zmieniały się w poranki, a rodzice bali się, że ich syn właśnie przegrywa życie. A tu ma 31 lat i jest najciekawszym trenerem młodego pokolenia w Ligue 1. - Wszyscy w Lens znamy tę historię, we francuskiej prasie był z nim duży wywiad, opowiadał o początkach w zawodzie. Nie ma z tego Football Managera żadnej szyderki. Trener Still jest młody, energiczny, dowcipny, ma duży respekt: fajnie się wypowiada, przekazuje wiedzę, trzyma kontakt z szatnią. Niedawno jeszcze był najmłodszym trenerem w ligach top 5, po przejęciu Brighton wyprzedził go Fabian Hürzeler. - Szatni piłkarskiej nie da się kupić bajerką. Trenera bronią twarde kompetencje. Trzeba być mądrym i inteligentnym. Still taki jest. Wie, kiedy zażartować, a kiedy być poważnym. Czuje taktykę: tego, czego nam brakuje, żebyśmy weszli na jeszcze wyższy poziom. Jest dobrym szkoleniowcem, po prostu. Widać to po treningach, ich intensywności, że naprawdę ma pojęcie. Zawsze powtarzasz, że najważniejszym trenerem w twojej karierze jest Michał Probierz, któremu posłużyło przeistoczenie się w selekcjonera. Powtarza on często, że w życiu trzeba znaleźć sobie odskocznię od pracy. U niego jest to golf. A u ciebie? - Mam dwójkę małych dzieci. Jeden chce to, drugi chce tamto. A tata jest jeden i musi się rozdwoić, żeby żaden z chłopców nie czuł się pominięty. Mnóstwo przy nich roboty. Oderwą mnie od wszystkiego. Nie boisz się, że chłopcy będą bardziej Francuzami niż Polakami? - Nie boję się, choć widzę po starszym synu, że myli niektóre słowa i czasami mówi po francusku lepiej niż polsku. Wychodzimy jednak z założenia, że znajomość przynajmniej dwóch języków tylko pomoże im w późniejszym życiu. Ich krew zawsze będzie polska. Zmienia się struktura narodowościowa Polski. Na Zachodzie dorastają potomkowie polskich emigrantów. Nasz paszport ma chociażby Matty Cash, z którym wygrywasz rywalizację o miejsce w składzie reprezentacji. Jak on odnajdywał się w kadrze bez znajomości naszego języka? - Matty jest otwartym człowiekiem. Wiadomo, że język stanowi pewną barierę. Przy stole siedzi nas siedmiu czy ośmiu, on wśród nas, rozmawiamy i naturalnie nie jest w temacie, bo nie zna polskiego. Jest to jakiś problem, ale nie zapominajmy, że najważniejszym językiem jest ten na boisku... Język piłki. - Tak, tu w jego przypadku nigdy nie było problemu. Nową postacią w kadrze jest Maxi Oyedele, który też jeszcze uczy się polskiego. W Legii przed powołaniem zdążył zagrać tylko kilkaset minut, kojarzyłeś go w ogóle? - Przyznam szczerze, że wcześniej go nie znałem. Widziałem jakieś piętnaście minut meczu Legii z Jagiellonią. Oyedele jest silny, nie boi się grać do przodu, ale to za mała próbka, żebym mógł powiedzieć coś więcej. Na początku zgrupowania nie zdążyłem jeszcze zobaczyć go w akcji, bliżej się mu przyjrzeć, bo mieliśmy na razie tylko treningi regeneracyjne. O język bym się nie martwił, Maxi siedzi z nami przy stole, najważniejsze słowa wyłapie szybko! W ostatnich miesiącach piłkarska Polska rozpływa się głównie nad rozkwitem talentów Nicoli Zalewskiego i Kacpra Urbańskiego. Czujesz wiatr zmian? - Trochę już w tej kadrze jestem i dostrzegam pokoleniowe przetasowania. Robię się coraz starszy, bardziej doświadczony, staję się dinozaurem. Młodych przybywa. Naturalna kolej rzeczy. Tak to powinno wyglądać. Nie wszyscy będą grać do czterdziestego roku życia. To najbardziej ofensywna reprezentacja, odkąd w niej występujesz? - Myślę, że tak. Mamy piłkarzy bardzo technicznych. Lubiących biegać z piłką przy nodze. Pchających grę do przodu. To na pewno inna reprezentacja niż ta za czasów Adama Nawałki, gdzie liczyła się przede wszystkim defensywa i kontrataki. I to działało. Teraz za rządów selekcjonera Probierza pomysł na granie jest bardziej ofensywny. Czekamy, żeby to zatrybiło. I, żebyśmy jak najczęściej wygrywali, bo to w piłce jest najważniejsze. Miałeś do siebie żal, że po świetnych występach w barażach z Estonią i Walią zaliczyłeś indywidualnie dużo słabsze Euro 2024? - Najlepiej zdaję sobie sprawę, że nie było to moje udane Euro. Nie było też katastrofalne, po prostu mogłem dać drużynie zdecydowanie więcej, tym bardziej że przyjeżdżam na kadrę z dobrego klubu, preferującego grę piłką, można ode mnie wymagać. Nie trafiłem na ten turniej fizycznie. Takie jest życie. Było, jak było. Mecz ze Szkocją w Lidze Narodów też nie był moim najlepszym w karierze. Wiem to, nie obrażam się. Pracuję, żeby kolejne takie spotkania już mi się nie przydarzały. W meczu z Holandią rywalizowałeś z kapitalnie dysponowanym Codym Gakpo, a z Francją z Bradleyem Barcolą, który rośnie na gwiazdę w PSG. Z drugiej strony, w Ligue 1 i Lidze Mistrzów też ich spotykałeś, spotykasz i będziesz spotykać, więc szok to dla ciebie nie był. - Nie brakowało mi umiejętności. Piłkarzem dobrym jestem zawsze. Bazuję jednak na tym, żeby być jak najlepiej przygotowanym fizycznie, na wahadle mam mnóstwo roboty w defensywie i ofensywie. Na Euro wyglądało to tak, jakbyś zdecydowanie więcej zadań miał w defensywie. - Wszystko zależy od taktyki, na przykład trener Still w Lens teraz też przesunął mnie niżej przy rozgrywaniu piłki. A jak to wygląda u Probierza? - Nico Zalewski ma dużo swobody, żeby wchodzić w pojedynki, a mi z prawej strony trochę trudniej iść jeden na jeden... Dlaczego? - Lewa strona sprzyja prawonożnym, z piłką można zaatakować dwojako: i po linii, i do środka. Ale przecież... - Po prawej stronie też oczywiście mogę zejść do środka, ale to zagrożenie jest już mniejsze, bo lewą nogę mam słabszą niż prawą. Dlatego szukam gry kombinacyjnej. Tak samo zachowuję się w klubie. Nie zajdzie we mnie jakaś diametralna zmiana. Nie stanę się nagle wielkim dryblerem. Jak oceniasz swój drybling? - Szybkość mam. Brakuje mi balansu. Jakie wnioski? - Przy tej szybkości powinienem próbować wchodzić w więcej dryblingów. Ten deficyt przy finezyjności w dryblingu wynika z piłkarskiego ukształtowania w Polsce, a nie na Zachodzie? - Raczej nie, bo moją pozycją był zawsze nie bok, a środek pomocy. Tam nie ma raczej dryblingu tego typu, który wymagany jest od skrzydłowych. Ważniejsze niż dostanie piłki i jechanie na przeciwnika są gra na jeden-dwa kontakty i mądre poruszanie się po boisku. Nie zwalałbym więc wszystkiego na braki w szkoleniu za młodego. Kto jest najlepszym dryblerem, jakiego kiedykolwiek spotkałeś? - W Lens nie ma wielkich dryblerów, taktyka temu nie sprzyja. U nas bardzo dobrze kiwają Nico Zalewski i Piotr Zieliński. Pokrzepiające, że wymieniłeś Polaków. - Ale prawda, że zdecydowanie częściej gram przeciwko dobrym dryblerom niż z nimi w jednym składzie! Jak ostatnio rozmawialiśmy, wymieniałeś wspomnianego już Barcolę. - W PSG gra też Ousmane Dembele, w Lille jest Edon Zhegrova, w Nicei za to Jeremie Boga. Ile klubów Ligue 1, tylu wariatów z piłką przy nodze, nieważne są dla nich straty: raz, drugi, trzeci zostaną skasowani, ale za czwartym wyjdzie im z tego asysta albo gol. Zalewski daje nam tego namiastkę. Od prawie roku to najlepszy piłkarz reprezentacji Polski. - Widać, że to ciągnie. Jest bardzo pewny siebie. Odważnie wchodzi w dryblingi. Pasuje mu nasza taktyka. Służy pozycja na murawie. Na ten moment to najważniejsze ogniwo naszej drużyny. Niech to trwa, jak najdłużej. Robert Lewandowski, pytany na konferencji prasowej o Cristiano Ronaldo, powiedział, że podziwia, iż w wieku 39 lat jeszcze mu się chce. Masz tak samo z Lewym, który jako 36-letni spełniony piłkarz strzela jak na zawołanie w Barcelonie? - Tyle razy już Lewego skreślano w hiszpańskich i polskich mediach, a on dalej udowadnia, że jest czołowym piłkarzem i napastnikiem na świecie. Ostatnio jechaliśmy na mecz do Chorwacji i widziałem tłum ludzi w koszulkach Luki Modricia. Wydaje mi się, że Lewandowski zrobił w karierze jeszcze więcej niż Modrić. Jest napastnikiem, killerem, to ludzie i dzieciaki uwielbiają, a jakoś w Polsce wcale nie jest tak, że co druga osoba ma na sobie koszulkę z jego nazwiskiem. Nie szanujemy należycie tego, co zrobił, co robi i co jeszcze zrobi. A naprawdę powinniśmy. Pewnie wynika to z tego, że w erze Lewandowskiego brakuje sukcesu z reprezentacją. Jego wielkość przypadła na Borussię Dortmund, Bayern Monachium, Barcelonę, Ligę Mistrzów... - Wiadomo, ale Lewandowski nie jest na boisku sam. Narzekamy, ale moim zdaniem ćwierćfinał Euro 2016 to ogromny sukces dla polskiej piłki w XXI wieku. Można mówić o braku mistrzostwa świata czy Europy, ale spójrzmy realistycznie... Kacper Urbański czy Adam Buksa mówią, że trzeba marzyć o wygraniu złota na dużym turnieju. Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny diagnozują zaś, że zwycięstwa w MŚ czy ME są dla naszego kraju niedostępne. - Marzyć trzeba, też chciałbym wygrać MŚ czy mistrzostwa Europy. Ale niewykluczone, że każdy mówi, co ludzie chcą usłyszeć. Jedni przekonują, że mamy szanse na najważniejsze trofea. Kibice reagują: „O, fajnie”. Ale czy oni naprawdę w to wierzą? I czy to aby na pewno możliwe? Nie wiem. Ja akurat żyję z meczu na mecz. Zawsze będę wierzył w naszą reprezentację, ale wielkich rzeczy obiecywać nie zamierzam. Byłeś na trzech wielkich turniejach: na mundialu w Katarze i na dwóch ostatnich Euro. Czego cię to nauczyło? - I jedno, i drugie Euro zakończyło się dla nas słabo. Tylko w Katarze udało się wyjść z grupy, a i tak byliśmy niezadowoleni ze stylu, w jakim tego dokonaliśmy. Nauczyłem się, że na wielkich turniejach są tylko trudne mecze. Przed każdym czuje się wielki stres. Człowiek wie, że nie może odpuścić, bo gra dla swojego kraju. Chce zrobić coś wow. Trzeba dawać z siebie absolutne maksimum. To jest zupełnie inne granie niż w lidze. Jeden błąd może kosztować wyrzucenie za burtę. Czułeś, że Polska może wyjść z grupy z Holandią, Austrią i Francją? - Przed turniejem każdy w to wierzył. Nie było pompowania balonika. - Byłem przekonany, że wyjdziemy z tej grupy. Naprawdę? - W innym razie nie byłoby sensu do Niemiec jechać. Z Holandią zaczęliśmy od prowadzenia. - Wyglądaliśmy dobrze. Ale to jest piłka nożna. Holandia przewyższyła nas sprytem: wepchnęli piłkę do naszej bramki i wygrali. To, o czym mówiłem, jeden głupi detal, może dwa: wcześniej mieliśmy sytuację, żeby wyjść na prowadzenie 2:1, a zaraz już było 1:2. Z Austrią zagraliście już dużo gorzej, ale podobało mi się, jak przed spotkaniem powiedziałeś, że na papierze Polska jest silniejsza. Co sprawia, że mamy piłkarzy w Premier League, La Lidze, Serie A, Bundeslidze czy Ligue 1, a nie potrafimy wygrać z reprezentacjami z pierwszej dziesiątki rankingu FIFA? - Wychodząc na boisko, nie czuję się od nikogo gorszy. I każdy z nas powinien czuć się na tyle pewny siebie, żeby od pierwszej minuty nie być na przegranej pozycji. Czemu przegrywamy z najlepszymi reprezentacjami? Wiary nie brakuje. Mamy nazwiska. W Lens ciągle słyszę: „Polska? Ale macie dobry zespół!”. A potem coś zawsze szwankuje, brakuje jakichś detali. Myślę, że mecz z Portugalią może być dobrą próbą przełamania. We wrześniu patrzyłeś na Lukę Modricia w przegranym 0:1 meczu z Chorwacją i zastanawiałeś się, jak można niemal w pojedynkę wygrać mecz? - To jest błąd w myśleniu. Jasne, Modrić jest dziesięć lat w Realu Madryt, nie ma w tym grama przypadku: wszyscy wokół niego rosną. W meczu z nami był fenomenalny, lśnił najjaśniej, ale dużo zależy od tego, jakie postaci taka gwiazda ma do pomocy, a obok niego świetnie grał na przykład Mateo Kovacić. To robiło różnicę. Jeżeli przegrasz w środku pola, to generalnie jesteś na przegranej pozycji. Od rozgrywania, nadawania grze tempa wszystko zależy. W Chorwacji imponujący jest też duch drużyny. Zlatko Dalić, ich selekcjoner, powiedział kiedyś, że piłka reprezentacyjna to przede wszystkim olbrzymi ładunek emocjonalny. Po meczu barażowym z Walią mówiłeś, że moment, kiedy staliście i po rzutach karnych śpiewaliście z kibicami Mazurka Dąbrowskiego, był najlepszym w twojej karierze reprezentacyjnej. - Podtrzymuję tamte słowa. Takie chwile budują więź z kibicami. Mam to na co dzień w Lens, gdzie klub de facto tworzą jego fani. Wychodząc na Stade Bollaert-Delelis, nie grasz w jedenastu, a w dwunastu. Czujesz moc. Jest wyraźna różnica między meczami na wyjeździe, a u siebie. Tak też powstaje charakter. Reprezentacja Polski również potrzebuje więcej takich momentów, jak ten po meczu z Walią. Mam nadzieję, że najbliższy już z Portugalią. Myślisz czasami o opuszczeniu Lens i kolejnym kroku w karierze? - Wszystko zależy od ofert, a ich nie było. Jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem. Oczywiście, poczucie komfortu potrafi być rozleniwiające. I wtedy trzeba pójść dalej, jeżeli jest tylko taka możliwość. W innym wypadku pozostaje robić swoje. Lens jest dobrym klubem. Gram w nim regularnie. To najważniejsze w życiu piłkarza. Siadam sobie więc czasami i myślę, czy warto na siłę szukać czegoś nowego? I? - Wielu piłkarzy z Lens odchodzi, a po dwóch czy trzech tygodniach w innym miejscu przychodzi refleksja, że w sumie to żałują. Ciekawe zjawisko. - Dla niektórych Lens robi się za małe, za ciasne. Taki Lois Openda poszedł do Lipska. Seko Fofana dostał ofertę życia z Arabii Saudyjskiej. Wszyscy wiedzieli, że już nigdy w życiu takich pieniędzy nigdzie nie dostanie, więc nikt mu tego nie bronił, nie odradzał. W pełni rozumiesz decyzję Fofany? Nie postrzegasz przenosin do Arabii Saudyjskiej jako porzucenie ambicji sportowych? - Brakiem ambicji bym tego nie nazwał. Normalna decyzja. Wiadomo, był kapitanem Lens, mieliśmy grać w Lidze Mistrzów, ale może poczekałby jeszcze rok i tej oferty już by nie było. Al-Nassr wyłożyło wielkie pieniądze, mógł grać z Cristiano Ronaldo. Może ktoś wybrałby inaczej niż on, ale mi daleko do krytykowania. Jak ważne jest myślenie o przyszłości finansowej dla piłkarza z lig top 5? - Wiadomo, że na Zachodzie dostajemy ogromne kontrakty. Oczywiście zależy, jak żyjesz: czy ponad stan, czy oszczędnie, czy masz wokół siebie mądrych ludzi, czy złych doradców. Ja robię wszystko, żeby zabezpieczyć siebie i rodzinę. Chciałbym, żeby nasze życie po mojej karierze było spokojne i stabilne. Nie, że jesteśmy zarobieni. Ale, że mamy komfort. Że nie musimy na siłę szukać i iść do jakiejś ciężkiej pracy. Granie w najlepszych ligach pozwala wybrać sobie, gdzie chce się żyć, mieszkać i budować przyszłość. Chciałbyś grać do czterdziestki? - Kocham życie piłkarza. Zdrowotnie jest super, odpukać w niemalowane. Ale do czterdziestki? Zależy, jak i gdzie, bo można też przecież kopać rekreacyjnie. Idealny scenariusz końca kariery, to taki jaki realizuje Wojciech Szczęsny? - Szczena chyba wiedział, co się będzie działo. Lubi wszystkich zaskoczyć. We Francji mnie pytali, co z nim dalej. Mówiłem, że nie wiem. Czekałem na oficjalne informacje. I co? I jest w Barcelonie, nie najgorzej wyszło! Twierdził, że Barcelonie się nie odmawia, nawet na emeryturze. - Też bym nie odmówił! ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK