Tokio. Quanesha Burks - od pracy w McDonald's do wyjazdu na igrzyska olimpijskie
Igrzyska olimpijskie pełne są pięknych, inspirujących historii. Jedna z nich należy do Amerykanki Quaneshy Burks, która jeszcze przed ukończeniem pełnoletności pracowała na życie w restauracji McDonald's, a już niebawem powalczy na igrzyskach w skoku w dal.
17-letnia Burks nie marzyła nawet o karierze profesjonalnego sportowca. Jej największym celem było dostać się do college'u. Ponieważ jej rodzina nie miała środków, by jej go zapewnić, młoda dziewczyna rozpoczęła pracę w restauracji McDonald's.
- Zarabiałam wtedy około 100 dolarów na dwa tygodnie. Mimo tego uważałam, że mam najlepszą pracę na świecie, ponieważ przybliżała mnie do osiągnięcia celu - wspomina Burks, cytowana przez "Sports Illustrated".
Młoda Burks zdała sobie także sprawę, że część jej kolegów wykorzystuje wyniki sportowe do otrzymywania stypendium.
Quanesha Burks wspomina swoją drogę na igrzyska
- Pamiętam, jak sprawdzałam wymagania potrzebne do zdobycia stypendium. Wypisywałam potrzebne osiągnięcia. Skoczyłam wówczas 20 stóp [ponad 6 m - przyp.] i wszystko się zmieniło - mówi Burks.
Trenerzy nie mieli jednak łatwo, by zaprosić zawodniczkę do regularnych treningów. Burks nie przychodziła na zajęcia, często nie odbierała telefonów. Treningi kolidowały z jej grafikiem pracy w McDonald's.
Szkołę skończyła z aż 11 tytułami w swoim stanie - w tym w biegu na 100 m, skoku w dal oraz trójskoku. Następnie podjęła studia na Uniwersytecie w Alabamie.
Początek seniorskiej kariery nie był dla niej łatwy - w zeszłym roku Burks zdobyła co prawda tytuł halowej mistrzyni USA, ale później nabawiła się kontuzji, która wykluczyła ją z treningów na 11 tygodni. Podczas gdy wszyscy zwątpili, że pojedzie na igrzyska, Burks zaczęła nagrywać filmiki na TikToku z hasłem: "Będę olimpijką!".
I mimo przeciwności losu oraz walki z czasem dopięła swego. Skok na odległość 6,96 m wystarczył, by spełnić olimpijskie kryterium.
- To była podróż. A wszystko rozpoczęło się od małej dziewczynki pracującej w McDonald's... - kończy Burks swoją opowieść dla "Sports Illustrated".
WG