W tym sezonie skończyła się pewna era. Największe kluby na świecie opuściły legendy. Iker Casillas, który jest wychowankiem Realu Madryt przeniósł się do FC Porto. Steven Gerrard, po długiej karierze w Liverpoolu, trafił do Los Angeles Galaxy. W Europie nie ma już wielu takich piłkarzy, którzy oddali zdrowie, by grać w barwach jednego klubu. Końcówkę kariery spędzą co prawda w innej drużynie, ale już zawsze będą utożsamiani z "tym właściwym" klubem. W Polsce trudno znaleźć takich piłkarzy. Często jest tak, że gdy któryś z nich zacznie się wyróżniać, w momencie przechodzi do lepszego klubu za granicą. Z jednej strony nie ma się co dziwić, bo prestiż i pieniądze są większe, ale z drugiej zatracane są podstawowe wartości w sporcie. Wśród piłkarzy nie ma takiego oddania jak np. wśród kibiców, którzy gdy już pokochają jeden klub, są mu wierni przez całe życie. Wraz z odejściem Marcina Pietrowskiego - z Lechii Gdańsk do Piasta Gliwice - skończyła się też swoista polska era. Nigdy nie był piłkarzem wybitnym, na poziomie Ekstraklasy nie rozgrywał spektakularnych meczów, ale podziw mogła budzić jedna cecha - przywiązanie do klubu. W Lechii spędził dwanaście lat - do pierwszego składu przebijał się przez zespoły juniorskie. Pamięta marsz z niższych lig do Ekstraklasy. Był ikoną klubu, ale pożegnano się z nim bez żalu. - Moim marzeniem była gra w Lechii do końca życia - nie ukrywa w rozmowie z Interią Pietrowski. - Jednak taka była kolej rzeczy. Musiałem przyjąć tę gorzką pigułkę. Klub chce się rozwijać, walczyć o najwyższe cele. Zainwestowano mnóstwo pieniędzy w drużynę i lepszych zawodników. Moje szanse na grę były małe. Przez ostatnie pół roku nie występowałem dużo, a perspektywa nie była obiecująca. Pod koniec rundy dostałem informację, że dla mojego dobra byłoby, gdybym zmienił klub - opowiada. Ale w Europie przypadków, by piłkarz całe życie grał w jednym klubie, jest dużo. Jak np. Paul Scholes i Gary Neville w Manchesterze United, Marco Bode w Werderze Brema, Jamie Carragher w Liverpoolu czy Giannis Goumas w Panathinaikosie. Szansę na zakończenie kariery w Romie ma też Francesco Totti, który już teraz jest legendą tego klubu. - To były wybitne postacie. Nie dość, że były wychowankami, to jeszcze wniosły ogromną jakość do drużyny. To były po prostu legendy. W polskiej lidze, gdy tylko ktoś się wyróżnia, to raczej ucieka na Zachód. Rzadko zdarza się, że wychowanek do końca kariery gra w tym samym klubie - ocenia Pietrowski. Andrzej Zamilski, były szkoleniowiec młodzieżowej reprezentacji Polski, w rozmowie z Interią: - Winą obarczyłbym menedżerów. Im częściej sprzedają danego piłkarza, tym więcej zarabiają. I tak to się kręci, często bez rozmowy z samym zawodnikiem. Inna sprawa, że wielu graczy nie wytrzymuje konkurencji. Bo nie dziwmy się zawodnikom wybitnym - skoro są lepsi od kolegów, to chcą wyjechać i pograć na Zachodzie. Słabsi natomiast trafiają do niższych lig - uważa Zamilski.Choć teraz w Polsce nie ma takich piłkarzy, to w historii kilku można do miana bezgranicznie wiernych jednemu klubowi podciągnąć. Bez wątpienia liderem w takim zestawieniu jest Paweł Orzechowski, który w latach 1961-1975 grał w Polonii Bytom. Jako jedyny z graczy, którzy mają ponad 300 meczów w Ekstraklasie, nigdy nie zmienił klubu.- Kiedyś nie było takich pieniędzy, które teraz rządzą piłką. A mimo tego, wtedy też nie było wychowanków, którzy przez lata grali w jednym klubie. W PRL-u był trend wyjazdów, ale granice były zamurowane. Dopiero pod koniec kariery mogli wyjechać, ale głównie po to, by sobie dorobić - twierdzi Zamilski. Przykłady? - Takich piłkarzy było mnóstwo. Lubański był związany z Górnikiem, ale końcówkę kariery spędził gdzie indziej. Deyna także wyjechał, Kasperczak czy Smolarek. Chyba Wisła Kraków miała w składzie najwięcej piłkarzy, którzy teraz są jej ikonami. Np. Kmiecik, Iwan czy Kapka. Żaden z nich przez całe życie nie grał jednak tylko w tym klubie - przypomina Zamilski. - Łukasz Surma jest człowiekiem, który mógłby spędzić całą karierę w jednym klubie. Przecież tak naprawdę, poza krótkim epizodem w Izraelu, całe życie grał w Polsce. Zmieniał pracodawców, ale wszyscy byli na podobnym poziomie - dodaje doświadczony trener, który jest obecnie ekspertem nc+. W tej chwili rekordzistą w Polsce jest Piotr Malarczyk. Ma 24 lata i to najstarszy (!) wychowanek klubu w Ekstraklasie. Pozostali są jeszcze młodsi i dopiero zaczynają piłkarskie kariery. - Wygasał mi kontrakt, miałem propozycje, ale postanowiłem jeszcze zostać w Kielcach. Przecież to mój klub - tłumaczy w rozmowie z Interią Malarczyk. Innymi graczami, których może kojarzyć przeciętny kibic naszej ligi są: Radosław Murawski z Piasta Gliwice, Michał Czekaj z Wisły Kraków czy Mateusz Wdowiak z Cracovii. Co ciekawe, w kadrach Lecha Poznań i Legii Warszawa, szczycących się świetnym szkoleniem młodzieży, nie ma żadnego piłkarza, który od początku kariery byłby związany z tym klubem. A przecież te dwa ośrodki chętnie chwalą się swoimi "wychowankami". Są też przykłady graczy, którzy trafili do klubu w młodym wieku, ale zaczynali gdzieś indziej. Np. Adam Danch w Górniku Zabrze gra już od ponad 10 lat, ale zaczynał w rodzinnej Rudzie Śląskiej. Czuje się wychowankiem zabrskiego klubu, ale w naszym zestawieniu go nie ma. Podobnie jak np. Krzysztofa Mączyńskiego, który jest wychowankiem Wisły Kraków, ale oprócz niej grał m.in. w Zabrzu i w Chinach, a dopiero teraz wrócił do macierzy. - W Polsce utarło się, że gdy ktoś jest w klubie 10 lat, to staje się Matuzalemem danej drużyny. Dlatego legendą Legii jest np. Lucjan Bryhczy, choć przecież został wyciągnięty ze Śląska. Podobnie jest teraz w Wiśle i za takich graczy uznaje się Arkadiusza Głowackiego czy Pawła Brożka - zwraca uwagę Zamilski. - Kluby nie chcą docenić wartości wychowanka. To pojęcie się zdewaluowało. W tej chwili wychowankowie to zazwyczaj dzieci adoptowane. Zaczynali gdzieś indziej i w młodym wieku zostali ściągnięci do klubowej szkółki. Inna sprawa, że niektórzy zawodnicy nie chcą zostać ikonami klubów, bo mają przykre doświadczenia. Np. kilka lat temu z Cypru do Wisły Kraków wrócił Kamil Kosowski, zasłużony piłkarz, który z "Białą Gwiazdą" osiągał niemal same sukcesy. Jak został potraktowany? Owszem, został przyjęty z otwartymi ramionami, ale pod Wawelem grał na zasadach kontraktu juniorskiego i co miesiąc inkasował zaledwie 5 tys. zł. Na jego przykładzie można powiedzieć, że kluby nie traktują jak swoich tych, którzy coś osiągnęli i mają uznane nazwiska. Dlaczego więc piłkarze zmieniają kluby? Czy winni za zaistniałą sytuację są sami zawodnicy czy raczej pracodawca, a może menedżer? Trener Zamilski uważa, że na dłużej w klubie zostają tylko gracze słabsi. Tymczasem takie postawienie sprawy nie do końca się sprawdza. Lepsi wyjeżdżają, a ci na przeciętnym poziomie mogą grać dalej? Próżno szukać takich przykładów. - Niekoniecznie słabsi, ale może mniej się wybijający - twierdzi Pietrowski. - Też byłem zawodnikiem raczej o aspiracjach defensywnych. Błyszczeli zawsze inni, a ja byłem od czarnej roboty. Trenerzy mnie doceniali, grałem, ale bez fajerwerków. Kiedy więc doczekamy się wychowanków, o ile w ogóle do tego dojdzie? Ekstraklasowe zespoły stawiają w większym stopniu na klubowe akademie. Może jeszcze nie zgłaszają się do nich sami młodzi piłkarze, ale są wyszukiwani często w całej Polsce. Trafiają do profesjonalnego zespołu i przechodzą przez wszystkie szczeble, aż do pierwszego składu. Coraz częściej rodzice wolą posłać chłopca np. do akademii Legii Warszawa niż do Agrykoli lub Drukarza, do akademii Lecha Poznań niż do innych poznańskich klubów. - Obawiam się, że stawianie na wychowanków już nie wróci - kręci głową Zamilski. - Zbyt duże pieniądze są w piłce, by patrzeć na przywiązanie do barw. A szkoda. - Teraz związałem się z Piastem. Chciałbym wrócić na właściwe tory i grać systematycznie. A Lechia? Planuję zakończyć przygodę z piłką w Gdańsku, choć nie wiem w jakim charakterze - nie ukrywa Pietrowski. To niewiarygodne, że na blisko 400 piłkarzy w Ekstraklasie, tylko 11 (!) to prawdziwi wychowankowie. Pytanie, kto zyskuje na takim stanie rzeczy? Zawodnicy tracą, bo na częstych przeprowadzkach zazwyczaj obniżają loty. Kluby nie mają legend, dla których na stadiony przychodzą kibice. Cieszą się... tylko agenci, którzy po każdym kolejnym transferze zacierają ręce. Prawdziwi wychowankowie klubów Ekstraklasy: Cracovia: Mateusz Wdowiak* Korona Kielce: Piotr Malarczyk Ruch Chorzów: Michał Helik, Maciej Urbańczyk Piast Gliwice: Radosław Murawski Wisła Kraków: Michał Czekaj Zagłębie Lubin: Sebastian Bonecki, Filip Jagiełło, Jarosław Kubicki Jagiellonia Białystok: Przemysław Mystkowski, Emil Gajko * W zestawieniu są ujęci piłkarze, którzy nigdy nie zmieniali klubu, a którzy mają na koncie przynajmniej jeden mecz rozegrany w Ekstraklasie. Łukasz Szpyrka