Jan Tatarowicz przechodzi do historii jako pierwszy uczestnik polskiej edycji programu Ninja Warrior, któremu udało się zdobyć górę Midoriyama. Po tak ogromnym sukcesie wiele osób osiadło by na laurach, jednak 24-latek zapewnia, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i z pewnością zobaczymy go jeszcze na torze ninja. W rozmowie z Interią Sport triumfator dziewiątej edycji Ninja Warrior Polska opowiedział o swoich przygotowaniach do programu, czasochłonnym projekcie jego i jego partnerki Aleksandry Stefańskiej, oraz swoich pasjach, które niekoniecznie łączą się z karierą sportową. Spanie na ulicy, narkotyki i zwrot akcji. Dziś mówi o nim cała Polska. Oto historia Pawła Murawskiego Ninja Warrior Polska 9. Jan Tatarowicz pierwszym zdobywcą góry Midoryiama Amanda Gawron, Interia Sport: Mimo młodego wieku ma pan na swoim koncie kilka imponujących osiągnięć, w tym między innymi zdobyte nie tak dawno mistrzostwo Europy. Co skłoniło pana do rozpoczęcia treningów ninja? Jan Tatarowicz, zwycięzca dziewiątej edycji programu Ninja Warrior Polska: - Sama myśl o tym, żeby zacząć tego typu treningi, pojawiła się w momencie, kiedy zobaczyłem pierwszą edycję Ninja Warrior Polska. Wtedy pomyślałem, że tory przeszkód, które są tworzone na tego typu zawody, bardzo dobrze sprawdzają sprawność. Ja trenując wtedy regularnie kalistenikę, a więc trening z własną masą ciała, szukałem takich wyzwań. Postanowiłem więc wystąpić w programie i pierwsze moje przeżycia, jeśli chodzi o wyścigi z przeszkodami, miały miejsce właśnie podczas drugiej edycji Ninja Warrior Polska. Czy do startu w tym programie zainspirował pana jakiś szczególny zawodnik, czy jednak główną rolę odegrał tutaj ogólny zamysł tego, na czym skupia się Ninja Warrior Polska? - Do wzięcia udziału natchnął mnie sam program. Nie miałem wtedy żadnych takich osób, które były moimi idolami, albo osobami, na których bym się wzorował. Ale o programie dowiedziałem się od osób, które gdzieś tam obserwowałem w świecie kalisteniki, czyli Maksym Riznyk i kilku innych zawodników. W siódmej edycji był pan o krok od przejścia do historii polskiej edycji programu Ninja Warrior Polska. Do zdobycia góry Midoriyama zabrakło naprawdę niewiele - były to, powiedzmy sobie szczerze, ułamki sekundy. Tym razem jednak się udało - jako pierwszy Polak w historii zdobył pan górę Midoriyama. Jak wyglądały przygotowania do tego występu i czy pańskie treningi mocno różniły się od tych, które odbywał pan, przygotowując się do występów w poprzednich edycjach programu? - Po siódmej edycji, gdzie tak naprawdę brakowało mi niewiele, żeby zdobyć górę Midoriyama, zacząłem trenować bardzo poważnie linę, ponieważ wcześniej tego nie robiłem. Starałem się regularnie, 2-3 razy w tygodniu chodzić i wspinać się na 19-metrową linę, bo taka była dostępna. Była to lina bardzo zbliżona długością do tej z programu, która mierzy 21 metrów. Cały rok praktycznie moje przygotowania skupiały się więc na wspinaniu się na linie. Nie robiłem zbytnio innych przeszkód i nawet miesiąc przed nagrywkami bałem się, że niektóre z nich być może zdążyłem już zapomnieć, więc starałem się je sobie przypomnieć. Jedną z przeszkód była na przykład ta ostatnia z finału, flying bar - latający drążek. Ale głównie skupiałem się cały rok, od siódmej do dziewiątej edycji, właśnie na linie. Na krótko po tym, jak w siódmej edycji programu zdobył pan tytuł Last Warrior Standing, zamieścił pan w mediach społecznościowych wpis o treści: "dotarcie tutaj zajęło mi trzy lata i nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa". Tym razem udało się jednak zdobyć górę Midoriyama. W mojej głowie automatycznie pojawia się więc pytanie - czy był to ostatni występ w Ninja Warrior Polska, czy jednak zamierza pan kontynuować przygodę z tym programem? - Ten program mi naprawdę w serduszku mega mocno siedzi i nie mógłbym się pogodzić z tym, jeśli byłyby kolejne edycje, a ja bym w nich nie wystąpił. Pomimo tego, że ja już osiągnąłem to, co chciałem, spełniłem swoje marzenie sportowe, zrealizowałem się na maksa, to i tak nadal chcę dostarczać przede wszystkim ludziom dużo emocji. Wiem, że zamiłowanie do aktywności fizycznej to coś, co połączyło pana i Aleksandrę Stefańską. Pana partnerka także miała bowiem okazję w przeszłości spróbować swoich sił na torze programu Ninja Warrior Polska. Czy jako tak zwane "fit couple" trenujecie wspólnie, czy raczej każde z was ma swoją rutynę i zazwyczaj mijacie się na siłowni? - Lubimy ćwiczyć razem, chociaż ostatnio mamy bardzo mało czasu na trenowanie, pochłania nas ogrom pracy wkładany w tworzenie sali treningowej. Nasze treningi różnią się trochę od siebie, ale pomimo tego w miarę możliwości chodzimy razem na salę treningową. Jak pan wcześniej wspomniał, zdecydowaliście się na otwarcie swojego centrum treningowego w Gdańsku. Jak idą prace na tym projektem? Czy w ofercie znajdą się także zajęcia dla przyszłych zawodników ninja? - Prace idą cały czas do przodu. Oboje bardzo dużo serca w to wkładamy. Tak naprawdę wszystko, co tutaj się dzieje, jest robione za sprawą naszych własnych rąk. Od samego projektu, po realizację - jeśli chodzi na przykład o wykonanie remontu, rzeczy związanych z promocją sali. Jedyne co, to zamawiamy przeszkody i kratownice do zawieszenia przeszkód, sprzętu siłowego. Ale tak poza tym wszystkie takie rzeczy manualne powiedzmy, robimy sami. Działamy prężnie. Oczywiście wspierają nas bliscy i znajomi, za co bardzo dziękujemy. Pomocną dłoń wyciągnęli do nas także przedstawiciele kilku znanych firm, którym również dziękujemy za wsparcie. Oczywiście w ofercie znajdzie się bardzo wiele zajęć, nie tylko ninja. To nie będzie sala ninja. Ja bym to nazwał "Rodzinne Centrum Sportowe". Tutaj w ofercie mamy zajęcia ninja dla dzieci, dla dorosłych, zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych. Dla pań oferujemy zajęcia fitness, jest yoga, stretching, kalistenika. Dla seniorów chcemy mieć zajęcia taneczne. Dla dzieci i młodzieży różne inne aktywności sportowe. Tak naprawdę tych zajęć będzie dużo, dużo więcej. Będą na przykład zajęcia akrobatyczne na kołach gimnastycznych. Chcemy naszą ofertę cały czas poszerzać, żeby to było dla wszystkich, żeby propagować sport, żeby ludzie się rozwijali. Jest to naprawdę ważne, szczególnie w tych czasach, kiedy tak naprawdę spędzamy dużo czasu w pozycji siedzącej, mało się ruszamy, przemieszczamy się teraz wszędzie samochodem i innymi środkami transportu. Nie ma dużo tego chodzenia w ciągu dnia. Chcemy więc rozwijać pod tym względem całe społeczeństwo. A więc głównym celem państwa biznesu będzie promowanie zdrowego stylu życia? - Tak jest. Nie samym sportem jednak żyje człowiek. Kiedy kilka miesięcy temu rozmawiałam z Damianem Drzewieckim, dowiedziałam się, że niegdyś trenował on tenis, a obecnie rozwija swoją karierę w mediach społecznościowych i dzieli się swoją wiedzą na temat zdrowego stylu życia z innymi. A jak to wygląda w pana przypadku? Czy poza treningami znajduje pan czas na inne hobby? - Ja lubię grać w szachy. Ostatnio nie mam na to czasu, ale jest to jedno z takich moich hobby. Starałem się wrócić do grania na instrumentach muzycznych, aktualnie zaczynam od pianina, ale to też naprawdę mało czasu mam na to. Teraz z powodu prac nad tworzeniem sali sportowej, tak naprawdę mój dzień polega na tym, że wstaję rano, jadę na salę remontować ją, około godziny 14 jadę do domu na dwie godzinki, żeby się przysłowiowo "ogarnąć" i coś zjeść. Później jadę prowadzić treningi personalne, zajęcia grupowe dla dzieciaków i dorosłych. Wtedy wybija godzina 22, zjeżdżam do domu i tak mija każdy mój dzień. Więc teraz przy tym przedsięwzięciu nie ma tutaj mowy nawet o dobrym prowadzeniu kont w mediach społecznościowych. Damian Drzewiecki z tytułem Last Warrior Standing Ninja Warrior Polska. "Wiedziałem, że jestem w stanie przejść wszystko"