Damian Drzewiecki to 24-letni sportowiec pochodzący z Łodzi. Choć biegi przeszkodowe uprawia od niespełna czterech lat, na swoim koncie ma już jednak kilka imponujących osiągnięć. W 2022 roku zajął on bowiem drugie miejsce na mistrzostwach NINJA RACING, jest też złotym medalistą mistrzostw województwa łódzkiego w klasycznym bench press. Teraz do listy osiągnięć Damian Drzewiecki może dopisać sobie pozycję, o której marzy wielu zawodników uprawiających biegi przeszkodowe - został on bowiem triumfatorem ósmej edycji Ninja Warrior Polska. W rozmowie z Interią Sport 24-latek poruszył temat swojego występu w programie i zdradził co nieco na temat planów na przyszłość. "Król Albanii" Popek na torze Ninja Warrior Polska! Damian Drzewiecki o występie w Ninja Warrior Polska. "W tej edycji byłem wyjątkowo pewny siebie" Amanda Gawron, Interia Sport: Chciałam zapytać o pana udział w Ninja Warrior Polska. Wcześniej miał pan okazję wystąpić w 1, 3, 5 i 7 edycji programu. Czy przygotowania do ósmego sezonu tego show jakkolwiek różniły się od treningów do wcześniejszych serii? Damian Drzewiecki, zwycięzca 8. edycji Ninja Warrior Polska: - Zdecydowanie te przygotowania różniły się od poprzednich. Na pewno przez poświęcony czas. Tak zadbałem i rozplanowałem cały grafik, że poświęcałem masę czasu na treningi. Były to nieraz nawet dwie sesje dziennie, na przykład wspinaczka rano, a bieganie wieczorem. Do tego jeszcze treningi przeszkodowe, treningi chwytu na siłowni. Także naprawdę działo się dużo. Nigdy wcześniej tak się nie przygotowywałem do udziału w tym programie, ale jak widać opłaciło się. Pana brat, Krystian Drzewiecki, także miał okazję kilkukrotnie wystąpić w Ninja Warrior Polska. Czy do startów w programie przygotowujecie się razem, czy jednak stawiacie na indywidualne treningi? - Parę treningów w tygodniu zawsze nam się pokrywało, ale jednak nie zawsze udawało nam się zaplanować te same wolne godziny, więc często robiliśmy różne sesje treningowe danego dnia. Wtedy niestety nie spotykaliśmy się na siłowni, czy na strefie ninja, na przeszkodach. Bliżej zawodów jednak mieliśmy więcej wspólnych treningów, żeby każdy jeszcze podpowiedział, zobaczył, co ten drugi robi źle. Samemu jednak nie zawsze wszystko łatwo jest wyhaczyć. Zawodniczka "Ninja Warrior Polska" Katarzyna Jonaczyk mistrzynią świata w biegach przeszkodowych OCR Czy w przypadku panów jest to taka czysto sportowa rywalizacja, czy jednak gdzieś w głowie pojawiały się myśli "muszę być lepszy niż brat"? - Jakiś czas temu, chyba w trzecim sezonie Ninja Warrior Polska, zawsze się śmialiśmy, że my ze sobą nie rywalizujemy. Jednak w piątej edycji, kiedy zapytała nas o to Karolina Gilon, to wtedy już stwierdziliśmy, że tak, że ścigamy się nie tylko z innymi, ale też ze sobą. Chcemy po prostu wykręcać najlepsze czasy, no i że tak powiem patrzeć już tylko na siebie. To też trochę dodało nam motywacji. Podczas ósmej edycji Ninja Warrior Polska nie obyło się bez niespodzianek. Dość szybko z rywalizacją pożegnali się bardzo doświadczeni zawodnicy, w tym m.in. Paweł Murawski. Jakie myśli krążyły wówczas w pana głowie, widząc, że faworyci nie mogą poradzić sobie z torem? Czy szybka eliminacja tak dobrych zawodników była dla pana motywacją do walki o wygraną, czy wręcz przeciwnie, obawiał się pan, że podobnie jak najwięksi rywale popełni pan błąd w najmniej spodziewanym momencie? - W tej edycji byłem wyjątkowo pewny siebie. Wiedziałem, że jestem w stanie przejść wszystko. Kwestia tego, że jak każdy mogłem popełnić błąd. Jednak gdy ci najlepsi zawodnicy robili błędy, Tatar, Igor Fojcik, czy właśnie Paweł Murawski, to czułem, że robi się miejsce dla jakiegoś nowego zwycięzcy, dla może nie takiego weterana jak oni. Wchodząc na Stage 2 patrzyłem dalej kto trenował liny i wiedziałem, kto jest troszeczkę na farcie, a kto przykładał się do jeszcze bardziej niż ja. Ja niestety nie miałem okazji trenować liny, ale wiedziałem, które osoby trenowały i które są w stanie to wygrać. Przed Stage 2 takie osoby były dwie. Biegły one akurat po mnie, ale jak zobaczyłem, że spadły, no to już wtedy wiedziałem, że staniemy pod liną w kilka osób i ten cały finał jest do zrobienia. Ostatecznie stanęliśmy w czwórkę przed górą Midoryiama. Wiedziałem, że są to osoby jak najbardziej doświadczone, ale ja ważyłem z nas wszystkich najmniej. Myślałem, że może niekoniecznie będą oni w stanie wejść na szczyt lub być szybsi ode mnie. Dlaczego cały czas wierzyłem, że wygrana jest możliwa. Aczkolwiek muszę przyznać, że jak przeszedłem już przez te trzy tory finałowe, to lina to był już dla mnie czysty fun. Nie nastawiałem się na zbyt wiele, bo wiedziałem, że tego nie trenowałem. Wszystko inne miałem przećwiczone, nawet przed startem rozmawiałem z kolegą przez telefon i powiedziałem mu, że zrobiłem to, co mogłem. Nie odpuściłem żadnego treningu, jestem przygotowany, widziałem tor, wszystkie przeszkody znam, umiem je pokonać. Tylko jakiś głupi błąd mógł spowodować, że nie stanę pod liną. Porozmawiajmy teraz o refleksjach po programie. W pierwszej i trzeciej edycji zakończył pan udział w programie już na torze eliminacyjnym, w piątej edycji dotarł pan aż do półfinału. W siódmym sezonie zakończył pan rywalizację na Stage 2, a teraz udało się panu zwyciężyć. Czy po triumfie planuje pan jeszcze wystartować w kolejnych edycjach Ninja Warrior Polska? Góra Midoriyama jest bowiem wciąż do zdobycia. - Oczywiście, że planuję. Absolutnie nie osiadłem na żadnych laurach. Wróciłem już do treningów, no i szykuję się z myślą na następną edycję, jak najbardziej. Jest ochota cały czas na górę Midoryiama, zostanie pierwszym zwycięzcą Ninja Warrior Polska. Nie chodzi mi tylko o tytuł last warrior standing, a właśnie o prawdziwą wygraną. Ja liny nie trenowałem, a zabrakło mi może dwóch metrów. Mimo to przed startem miałem naprawdę spokojną głowę i naliczyłem sobie z pięć błędów podczas wchodzenia na linę. Parę zacięć, niezgodności ręce-nogi, troszeczkę się motałem, mieszałem, zaplątałem w linę. Na początku też bardzo słabo ruszyłem. Wszyscy mówią, że się rozpędzałem, zamiast jak każdy - ruszyć mocno i zwalniać. Ja robiłem na odwrót, wolno ruszyłem, a zanim złapałem rytm, to byłem już w połowie trasy i dopiero wtedy przyspieszyłem. Mimo to, pozwoliło mi to na wygraną. Także trzeba poprawić wszystkie błędy. A więc góra Midoryiama to kolejny cel? - Tak. Ale niestety, to bardzo długa droga, żeby się do niej dostać. Najgorsze są dla mnie półfinały. Tam jest dziewięć osób i tylko trzy miejsca. Nawet zawodnicy, którzy nie są tak dobrze przygotowani, na tym krótkim 45-sekundowym torze są w stanie dać z siebie wszystko i zrobić podobny czas do weteranów. Dlatego półfinały zawsze mogą zaskakiwać, na pewno zaskoczyły w tym sezonie. Dlatego tak się ich boję. Później, jak wejdzie się już do finału, jest lepiej. Wtedy wiem, że robię to, co umiem i nie ścigam się już z innymi zawodnikami, tylko z torem ninja. Ale, tak jak mówiłem, ta droga jest długa. Mam nadzieję, że jeszcze uda się to powtórzyć, będę robił co w mojej mocy. Mariusz Pudzianowski podjął wyzwanie Ninja Warrior Polska! Pytałam o przyszłość i o plany na kolejne sezony Ninja Warrior Polska, ponieważ wiem, że biegi przeszkodowe to nie jest jedyna uprawiana przez pana dyscyplina. Trenuje pan również sporty walki, tenis. Czy brał pan kiedykolwiek pod uwagę sprawdzenie swoich sił na przykład w profesjonalnym tenisie? - Oj nie, nie, nie. Moja przygoda z tenisem zakończyła się na poziomie czysto amatorskim. Nigdy nie byłem na żadnych zawodach, także sport ninja poszedł zdecydowanie najdalej ze wszystkich uprawianych dotychczas przeze mnie dyscyplin. Z tego co wiem, robi pan także karierę w mediach społecznościowych jako influencer i tiktoker. Co skłoniło pana do rozpoczęcia działalności w social mediach? - Próbowałem zacząć działać w social mediach już podczas pandemii, ale wtedy niestety strasznie szybko zrezygnowałem. Bardzo żałuję, bo to był idealny moment, żeby się rozwinąć. Dużo ludzi wtedy poświęcało czas właśnie na karierę w social mediach. Ja niestety na poważnie zacząłem dopiero rok później. Teraz w kwietniu minęły chyba trzy lata, więc to nie jest jakoś dużo, ale bardzo prężnie robiłem filmiki na TikToku. Przez pierwszy rok praktycznie co drugi dzień pojawiał się jakiś post. Czasem co trzeci. Więc naprawdę to było dużo treści. Content był głównie sportowy, o zdrowym odżywianiu, dietach, ale też różnego rodzaju zabawy, więc jakoś to się przyjęło, ten TikTok popłynął. Ostatnio niestety nie mam już czasu na korzystanie z tej aplikacji, dzieje się tam troszeczkę mniej. Teraz bardziej staram się rozwijać na Instagramie i ta platforma zdecydowanie bardziej mi odpowiada. A co mnie skłoniło do tego wszystkiego? Zawsze potrafiłem czerpać radość z tworzenia contentu, a jeszcze bardziej z jego dobrego odbioru. Czasem troszeczkę jak się zaczynałem gubić w tym wszystkim i na przykład poświęciłem dużo czasu na jakiś filmik, a on nie miał zbyt dużego odbioru, to strasznie się denerwowałem. Z czasem jednak zacząłem podchodzić do tego wszystkiego z dystansem. To ma być przyjemność, a nie tylko robienie wyświetleń. Bez takiego nastawienia to niestety w social mediach za daleko się nie zajdzie. Jerzy Mielewski: W Stanach każdy dzieciak chce być Ninja Warrior. WIDEO A więc teraz stawia pan jednak na zawody ninja, nie na karierę w social mediach? - Tak, zdecydowanie. Bardziej przy okazji tworzenie contentu sportowego, niż typowo robienie wszystkiego pod wyświetlenia, bo niestety czasem tak ludzie robią, ale to nie jestem ja. W takim razie życzę panu powodzenia w dalszej karierze oraz zwycięstwa w kolejnym sezonie Ninja Warrior Polska i miejmy nadzieję, że tym razem uda się panu zdobyć górę Midoryiama. - Tak jest, sezon dziewiąty stoi otworem!