To bohater polskiej ekipy na MŚ. Dał Polsce już dwa finały. Teraz odsłania kulisy
Po tym, jak trenerzy i działacze nie doczytali regulaminów w ostatnich lekkoatletycznych mistrzostwach świata, a także po zamieszaniu z protestami w mistrzostwach Europy, Polski Związek Lekkiej Atletyki, wzorem innych państw, postanowił od tego roku wysyłać na najważniejsze imprezy osobę odpowiedzialną za czuwanie nad przebiegiem zawodów. Filip Moterski, szef polskich sędziów w PZLA, szybko dostał szansę na wykazanie się w Budapeszcie. Jego postawa w stolicy Węgier zasługuje na wielkie uznanie. Walczy, jak tylko może, o każdego kadrowicza.

Dla Filipa Moterskiego nie jest to pierwszy występ w tej roli w dużej międzynarodowej imprezie. Swoje zadania zaczął realizować już w czasie halowych mistrzostw Europy w Stambule.
W Budapeszcie "uratował" stypendia naszej sztafecie mieszanej 4x400 metrów. Szybkie działanie przyniosły efekt i Polska została dołączona do finału, w którym zajęła ósme miejsce.
Tak wyglądała walka o finał MŚ dla Ewy Swobody
Hitem była jednak akcja z dołączeniem do finału biegu na 100 metrów Ewy Swobody. Dzięki interwencji Moterskiego po raz pierwszy w historii MŚ Polka wystąpiła w finale tej prestiżowej konkurencji.
Po zakończeniu ostatniego z półfinałów, kiedy zakomunikowano czasy zawodniczek, okazało się, że różnica między Ewą a Diną Asher-Smith jest 0,001 sek. Podjąłem natychmiastową decyzję o złożeniu oficjalnej prośby o sprawdzenie zdjęć fotofiniszu z obu biegów dlatego, że zdjęcia upublicznione na stronie organizatora nie dawały pewności, że nie został popełniony błąd. Przekonałem arbitrów, że po zapoznaniu się z materiałem na zapytaniu nie skończę i za chwilę zgłoszę protest, a w razie jego odrzucenia będę apelował do komisji odwoławczej. Zwróciłem uwagę też na liczbę torów, pozwalającą dopuścić wszystkie zawodniczki do finału. Arbitrzy przez kilka minut w swoim pomieszczeniu debatowali, a w efekcie podjęli korzystną dla nas decyzję, informując mnie, że różnica między zawodniczkami była w dziesięciotysięcznych częściach sekundy
Swoboda po tym, jak została szóstą sprinterką świata, mówiła, że musi podziękować mu za to, co zrobił.
Polscy dziennikarze od razu zaczęli mówić o tym, że Moterski jest MVP polskiej ekipy w tych MŚ. Jego pracę doceniła też Anna Rogowska, była polska mistrzyni świata w skoku o tyczce, która napisała na Twitterze: "Trzeba przyznać, że PZLA w protesty umie grać. Mistrzostwo!"
Bez dwóch zdań to człowiek, który fantastycznie wykonuje swoją pracę. Do tego działa naprawdę w przemyślany i spokojny sposób. Już teraz śmiało można go nazwać bohaterem polskiej drużyny.
- Od wielu lat z różnymi ekipami jeżdżą na najważniejsze zawody sędziowie międzynarodowi. W Polsce taka osoba w reprezentacji jest od niedawna. Nie ukrywam, że to jest duża odpowiedzialność. Trzeba umieć wyważyć pewne emocje, które towarzyszą zawodnikom i trenerom i potem nałożyć je na ramy przepisów. Poza tym ważne jest odnalezienie pewnych elementów wspólnych, które potem będzie można wykorzystać. To wiąże się z różnymi strategiami, jakie pojawiają się już w czasie procedury protestu albo apelacji. Trzeba wybrać, jakich argumentów użyć od razu, a jakie zostawić sobie na później ewentualnie o co dopytać zawodników i trenerów. To wszystko odbywa się pod presją czasu - opowiadał Moterski.
Nasi zawodnicy rozpaczali po tym, jak nie awansowali do finału sztafety mieszanej 4x400 metrów. W eliminacjach Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka została wyhamowana, bo musiała przeskakiwać nad Niemcem. Kiedy Polacy schodzili ze stadionu, Moterski robił wszystko, by Biało-Czerwoni wystąpili w finale. Oczywiście w pierwszej kolejności skupił się na przypadku Wyciszkiewicz-Zawadzkiej, ale punktów zaczepienia w związku z protestem miał jeszcze kilka. Jego akcja powiodła się. Miał zatem satysfakcję, a Polacy szansę na walkę w finale.
Moterski sam bacznie obserwuje zawody, ale na odprawach prosi też, by zawodnicy i trenerzy, jeśli uważają, że doszło do złamania przepisów, informowali o tym.
- Obserwuję nie tylko polskich zawodników, ale też tych z innych ekip. Wszystko po to, by mieć i punkt odniesienia, i punkt zahaczenia. Oczywiście trzeba znać przepisy, ale nie tylko od czysto teoretycznej strony, ale też od praktyki ich zastosowania. Wszystko dlatego, że interpretacji danego zdarzenia może być wiele. Trzeba tak zinterpretować zdarzenie, by mieściło się ono w ramach przepisów - wyjaśniał.
Szef polskich sędziów podkreślał, że z roku na rok rośnie poziom znajomości przepisów u polskich trenerów i zawodników, co bardzo pomaga w pracy.
Moterski składał też protest w sprawie Michała Rozmysa, który miał przygody w eliminacjach biegu na 1500 metrów. W tym wypadku protest i apelacja zostały odrzucone. Wiele w tej sytuacji zależało od składu komisji odwoławczej. Być może, gdyby on był inny, wówczas Rozmys biegałby w półfinale.
Moterski trzymał też ręką na pulsie w czasie finału rzutu młotem mężczyzn. Oprotestował pierwszą próbę Węgra Bence Halasza, bo otrzymał informację od trenerów z naszej ekipy, że rzut mógł być spalony. Jego presja przyniosła efekt, bo sędziowie sami anulowali rekord życiowy Węgra.
Kuriozalna sytuacja pierwszego dnia lekkoatletycznych MŚ
Szef polskich sędziów przyznał, że w perspektywie kilku lat jest bardzo prawdopodobne, że zlikwidowana zostanie jedna z instancji przy składaniu protestów. Mowa o komisji odwoławczej.
- Już w czasie drużynowych mistrzostw Europy, jakie odbywały się na Stadionie Śląskim w Chorzowie, nie było tego organu. W tej sytuacji pierwszą instancją był arbiter, a drugą arbiter wideo. Skoro są przeprowadzane takie testy w ważnej imprezie, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Tym bardziej że często na werdykty komisji odwoławczej czeka się bardzo długo - zauważył Moterski.
Od pewnego czasu w świecie lekkiej atletyki protesty składa się w specjalnym systemie. W mistrzostwach świata taka opcja została zastosowana po raz pierwszy.
- Wirtualne biuro zawodów to nowe narzędzie. Prekursorem było European Athletics, które po raz pierwszy zastosowało je w czasie halowych mistrzostw Europy. W mistrzostwach świata mamy do czynienia po raz pierwszy z tym systemem. Jest on inny od tego wprowadzonego przez European Athletics. Ma więcej wad i jest mniej przemyślany. Trzeba jednak pamiętać też o tym, że ten system obsługuje człowiek - powiedział szef polskich sędziów.
Już pierwszego dnia lekkoatletycznych MŚ doszło do kuriozalnej sytuacji.
- O opóźnieniu porannej sesji w związku z burzą, delegat techniczny poinformował na swoim prywatnym profilu w mediach społecznościowych. Natomiast tej informacji nie było w oficjalnej komunikacji. Dopiero kilka moich zapytań i wysłanych SMS-ów wywołało konsternację. Po kilku minutach ten komunikat się pojawił. Pierwszego dnia imprezy nie działała też prawidłowo obsługa tego systemu. Były bardzo duże opóźnienia, na co zwracali uwagę przedstawiciele wielu krajów. To pokazuje, ze nawet najnowsza technologia nie zastąpi odpowiedzialności człowieka - opowiadał Moterski.
Z Budapesztu - Tomasz Kalemba, Interia Sport














