Natalia Kaczmarek po swoim znakomitym biegu, w którym do końca walczyła o zwycięstwo w serii z Sadą Williams, długo nie przychodziła do strefy wywiadów. Polka potrzebowała czasu, by dojść do siebie. Kiedy dotarła do dziennikarzy, była szczęśliwa. Stres już puścił, bo spełniła swoje marzenie. Wystąpi w finale mistrzostw świata. Co za wieczór w Budapeszcie. Huśtawka emocji Ewy Swobody. I te sceny za kulisami Natalia Kaczmarek jedno marzenie już spełniła. Czas na drugie To, co nie udało się jej przed rokiem, kiedy zawiodło zdrowie, teraz stało się faktem. - Spodziewałam się, że Sada Williams jest mocna. Pokazała to zresztą w eliminacjach. Trener powiedział mi jednak przed biegiem, żebym walczyła do końca, by mieć lepszy tor w finale. Mam wiele czasu na regenerację, a dzięki temu, że naciskałam, to Sada też się zmęczyła. Zdążę jednak wypocząć - mówiła Kaczmarek. - Zawsze ciężko znoszę biegi na 400 metrów. Już w czasie biegu czułam, że gorzej mi się oddycha. Nogi były super, ale oddechowo było naprawdę trudno. Chyba przez to, że było naprawdę duszno. Mocno się przetarłam i wierzę, że w finale będzie lepiej - dodała. Kaczmarek przyznała, że po tym półfinale zeszło z niej ciśnienie. Wypełniła bowiem plan, jaki mieli przed sezonem. Wystąpi w finale mistrzostw świata. - Wiedziałam, że stać mnie na to, ale chodziło za mną ciągle to Eugene z tamtego roku. Teraz jednak stres zszedł już ze mnie - powiedziała 25-latka. Tradycyjnie już Kaczmarek nie chciała mówić o tym, czy może pobić rekord Polski, który wynosi 49,28 sek. i należy do Ireny Szewińskiej. - Myślę, że mogę urwać jeszcze setne części sekundy i pobić rekord życiowy. To powinno dać wysokie miejsce - zakończyła. Z Budapesztu - Tomasz Kalemba, Interia Sport Polacy "zapolowali" na bohatera Węgrów. Walka o medale była na stadionie i za kulisami