Będą to dla pana pierwsze mistrzostwa Europy z reprezentacją Polski. Turniej we Francji to chyba specjalna impreza, także dlatego, że właśnie tam się pan urodził i wychował. Aaron Cel: - Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że skupiałem się na obozie w Wałbrzychu. Bardzo ważnym, bo trzeba jak najlepiej przygotować się fizycznie i mentalnie. Teraz nie powiem, że to mój pierwszy Eurobasket, bo przecież trener Mike Taylor jeszcze nie ogłosił ostatecznego składu. Gdybym miał szczęście znaleźć się w tej drużynie, to faktycznie byłoby to dla mnie coś wyjątkowego: debiut w takiej imprezie, w dodatku we Francji i reprezentacja "Trójkolorowych" jako jeden z rywali. Ostatnie lata spędził pan w polskich klubach, ale znakomicie zna realia francuskiej koszykówki. Co można powiedzieć o drużynie aktualnych mistrzów Europy. Czy można zagrać z nimi wyrównane spotkanie? - Szansa zawsze jest. Piękno sportu polega na tym, że każdy może pokonać każdego. Wiadomo jednak, że Francja ma w tym roku cudowny skład, tak jak w ostatnich latach. Oni sami mówią o obecnej drużynie, że jest najlepsza w historii, więc bardzo ciężko będzie ich pokonać. Cóż, w pojedynczym meczu wszystko jest możliwe. Celem Polski będzie wyjście z grupy, a żeby tego dokonać nie wystarczy wygranie jednego meczu. Trzeba się skupić na każdym spotkaniu, oczywiście z Francją też. Jak minęło zgrupowanie w Wałbrzychu, ukoronowane zwycięstwem 70:52 w sobotnim meczu towarzyskim z Czechami? - Atmosfera w drużynie jest bardzo dobra. Wszyscy są pozytywnie nastawieni, trenują bardzo ciężko. Wąski skład na mistrzostwa nie jest jeszcze ogłoszony, ale między zawodnikami nie ma jakiejś negatywnej konkurencji. To bardzo dobrze, bo to ciągnie drużynę w górę. Po czterech latach gry w Polsce w nowym sezonie znów będzie pan występował we Francji, w ekstraklasowym AS Monaco. Taki był zamiar - wrócić na stare śmieci? - Nie, tak się ułożyło w negocjacjach transferowych, bo miałem też propozycje z Niemiec i Włoch. Trener Monaco dzwonił do mnie z ofertą już od początku maja, utrzymywał stały kontakt, również po finałach ligi. Dla gracza to ważne, by wiązać się z klubem, gdzie szkoleniowiec chce go w składzie, a nie trafiać w miejsce, gdzie na siłę wpycha go agent. Myślę, że podjąłem dobrą decyzję. Oczywiście, wszystko okaże się w trakcie sezonu. Znakomicie mówi pan po polsku, chociaż dzieciństwo i lata młodzieńcze spędził pan we Francji. Wiem, że trudno jest młodemu człowiekowi posługiwać się językiem rodziców, gdy na co dzień funkcjonuje w innej kulturze. - Codziennie dziękuję za to mojej mamie, gdy z nią rozmawiam. Ktoś mógłby pomyśleć, że mówić po polsku, mieszkając we Francji, to nic wielkiego. Dla mnie jednak to niesamowite szczęście potrafić się porozumieć w dwóch językach, nawet w trzech, bo nauczyłem się oczywiście także angielskiego. Od małego mieszkałem z mamą. W domu w Orleanie, gdzie się urodziłem i przebywałem do 15. roku życia, zawsze rozmawialiśmy po polsku, chyba nigdy nie zamieniłem z nią słowa po francusku. Chodził pan na mecze reprezentacji Polski podczas mistrzostw Europy kobiet w Orleanie w 2001 roku? - Oczywiście, że chodziłem. Ubrany w biało-czerwoną koszulkę zrobiłem sobie nawet pamiątkowe zdjęcie z Małgorzatą Dydek. Znają pana francuscy kadrowicze? Z kim będzie pan przybijał piątki w Montpellier? - Znam się dobrze z wszystkimi z mojego rocznika, bo grałem z nimi we francuskiej młodzieżówce. Moi dobrzy koledzy to podkoszowy Alexix Ajinca oraz skrzydłowi Nicolas Batum i Nando DeColo... Wszyscy z doświadczeniem w NBA... - Tak się złożyło. Francuzi mają wielu kadrowiczów z NBA, więc ciężko tam spotkać koszykarza, który w niej nie grał. Znam połowę ich drużyny. DeColo z NBA przeniósł się z amerykańskiej ligi do CSKA Moskwa, ale wcale mu to nie zaszkodziło. Fachowcy twierdzą, że dużo zyskał w ostatnim roku, występując w lidze rosyjskiej. Stał się mocnym punktem reprezentacji. - Dla niego to była wielka zmiana - opuścić NBA na rzecz Euroligi. Ale te rozgrywki to też wysoki poziom, przy tym totalnie inny styl gry. Nando bardzo szybko dopasował się do europejskiego systemu. Odnalazł się w nim. W Eurolidze więcej gra. Bo fajnie być w NBA, ale gdy się nie siedzi na ławce. Jaki był pana najlepszy mecz w karierze? - Było ich kilka. Cudownie było z reprezentacją Polski wygrać w zeszłym roku w Niemczech. Z Zieloną Górą też graliśmy parę ważnych meczów w Eurolidze. Wielkim doświadczeniem była porażka dwoma punktami na wyjeździe z broniącym tytułu Olympiakosem Pireus. Najlepsze spotkania jednak dopiero przede mną, tak jak i przed całą ekipą biało-czerwonych. Rozmawiał Marek Cegliński