Maciej Słomiński, Interia: W sobotę Lechia zmierzy się z Rakowem Częstochowa, rywalem z którym w lidze nie wygrała od 20 lat. 15 czerwca 2000 roku gdańszczanie wygrali 4-1 przy Traugutta, a pan zdobył ostatnią bramkę z rzutu wolnego. To była ówczesna druga liga. Grzegorz Motyka, były piłkarz m.in. Lechii Gdańsk, Hutnika Kraków, Amiki Wronki: - Tego meczu i gola akurat nie pamiętam, ale tamten sezon już tak. Wróciłem do Lechii na rundę wiosenną, zadebiutowałem ponownie meczem z Radomskiem, 18-letni Sebastian Mila zdobył wtedy pierwszą bramkę w seniorach. Mecz był w sobotę, a ja jeszcze w piątek trenowałem bez kontraktu. W Lechii zawsze było kiepsko z finansami i organizacją. To był ten sławny sezon II-ligowy, gdy na tym szczeblu grały aż 24 kluby. - Nie było autostrad. Jechaliśmy dzień wcześniej na mecz. Logistycznie było ciężko. Jak spojrzysz na mapę, większość drużyn ma siedzibę na jej dole. Do Stalowej Woli czy Tarnobrzega jechało się 12-13 godzin. Cztery dni po spotkaniu z Rakowem był pamiętny mecz o utrzymanie w Nowej Hucie. Hutnik musiał wygrać, ale tylko zremisował z Lechią 1-1 i spadł z II ligi. Wam udało się utrzymać. - Śp. Maciek Kozak rozegrał mecz życia. Zawsze mocniejszy był w grze na linii niż na przedpolu, stał na niej i bronił wszystko. Dla mnie to był szok, za wcześnie Maćka Bozia zabrała. Widziałem go 2-3 tygodnie przed śmiercią. Nasze rodziny znają się, mamy kontakt, widzę jak jego dzieci rosną. Szczególnie jego syn jest bardzo podobny do niego. Też gra w piłkę. Prowadził was wtedy trener Romuald Szukiełowicz. - Nie chcę o nim mówić. Niekulturalny człowiek. Lechia rzadko grała z Rakowem Częstochowa, ale kilka meczów jest szczególnie pamiętnych. Jak ten na koniec sezonu 1995/96 i pożegnanie Ekstraklasy. Też było 4-1. - Pamiętam jak po zakończeniu spotkania staliśmy na trybunie krytej z kibicami i wspólnie płakaliśmy. Szczególnie chłopakom przyjezdnym żal było stąd wyjeżdżać. Piotr Wojdyga płakał jak bóbr. Razem z nim Adam Grad, Sławek Suchomski. Finanse, jak to w Lechii, były kiepskie, ale mieli wszystko pod względem atmosfery na stadionie, miejsca zamieszkania, nic lepszego ich nigdy spotkało. Gdy Lechia/Olimpia przegrała 1-7 u siebie z Widzewem Łódź, zawodnicy widzieli, że kibice docenili ich grę i klaskali na trybunach za to, że walczyli. Dziś można czasem zauważyć, że niektóre koszulki nie są nawet przybrudzone. To najlepszy pana okres w karierze? - Chyba tak. Trener Hubert Kostka przyszedł kilka razy na mecze Lechii w III lidze i wytypował mnie bym dołączył do składu w Ekstraklasie. Potem już poszło z górki. Gdy na twoje mecze przychodzi po 15-17 tys. widzów inaczej się gra. Zadebiutował pan w Ekstraklasie w barwach Lechii/Olimpii w Łodzi, zaraz potem pierwszy gol w meczu ze Stomilem w Olsztynie. - Tej z Rakowem, o którą pytałeś na początku, nie pamiętam, a tą z Olsztyna zapamiętam do końca życia, chociaż padła wcześniej. Pamięć płata figle. To był gol na 1-0 strzelony taką półprzeprowtką. Strzeliłem na trybunę, gdzie siedzieli nasi kibice. Wspaniałe uczucie. Lechia/Olimpia spadła z Ekstraklasy, ale pan dobrą grą zapracował na transfer do Hutnika Kraków. - W Krakowie byłem tylko jeden sezon, ale dobrze wspominam tamten czas, grałem prawie wszystko od deski do deski. Bardzo dobry okres, szczególnie mecze pucharowe z Sigmą Ołomuniec czy AS Monaco. Udało nam się przejść Czechów, w nagrodę pojechaliśmy do Monte Carlo. U siebie grałem cały mecz, przegraliśmy pechowo 0-1 po bramce Victora Ikpeby w 86. minucie. Nigeryjczyk zastąpił Sonny’ego Andersona, który rok później był już w Barcelonie. To byli kozacy. W rewanżu na dziesięć minut przed końcem był remis 1-1 i jednej bramki brakowało nam do awansu. Kwadrans przed ostatnim gwizdkiem na boisko wszedł 19-letni wtedy Thierry Henry i zrobił taki wicher, że ostatecznie przegraliśmy 1-3. Schodziliśmy jednak z boiska z podniesioną głową. Szkoda, bo ostatnie pół godziny graliśmy z przewagą jednego zawodnika. Sędzia mógł jeszcze sędzia podyktować rzut karny, gdy Fabien Barthez wyciął jednego z nas. Jak wtedy Hutnik wyglądał organizacyjnie? - Wszystko było poukładane i płacone było na czas. Za trenera Jerzego Kasalika był porządek. Sprzętowy i sportowy. Mieliśmy dobre zaplecze do treningów. Nasz prezes powiedział, że jak przejdziemy Monaco, to każdy z nas dostanie po samochodzie. Nie pytaliśmy po jakim.