Australia po prawie trzech latach przerwy z przytupem powróciła do kalendarza królowej sportów motorowych. Co prawda w piątek obserwowaliśmy jedynie dominację Ferrari, lecz sobota przyniosła nam długo wyczekiwane emocje. Wreszcie Red Bullowi udało rozdzielić się duet Scuderii i tak oto tuż za tylnym skrzydłem samochodu Charlesa Leclerca wystartowali dziś Max Verstappen oraz Sergio Perez. Ku zaskoczeniu obserwatorów z całego świata, w jednym rzędzie z Meksykaninem ustawił się nie Carlos Sainz, a Lando Norris. Drugi z czerwonych bolidów spod znaku konia musiał przebijać się do czołówki z dziewiątej pozycji. Oczy miejscowych kibiców były jednak zwrócone głównie na Daniela Ricciardo. Australijczyk wreszcie przełamał się po dwóch koszmarnych weekendach i liczył na pierwsze punkty w sezonie, które u siebie w domu smakują podwójnie. Sainz przegrał z presją. Kosmiczny start Hamiltona Na starcie po raz pierwszy w ten weekend na dobre przypomniał o sobie Lewis Hamilton. Brytyjczyk popisał się niesamowitym refleksem i z piątego pola błyskawicznie przedarł się na najniższy stopień podium. Co warto zaznaczyć nie było to wcale łatwe zadanie, gdyż musiał uporać się on między innymi z Sergio Perezem, dysponującym znacznie szybszą maszyną. Siedmiokrotnemu czempionowi "pomógł" dodatkowo Carlos Sainz. Hiszpan nie dość, że zaliczył spadek o kilka pozycji, to na dodatek na drugim okrążeniu nie wytrzymał nerwowo i zamiast spokojnie planować ataki na auta przed sobą, wyjechał poza tor i na dobre utknął w żwirze. - Nie mam jak się ruszyć. Czy ktoś pomoże mi się stąd wydostać - meldował zespołowi. Z racji tego, iż takie czyny są niedozwolone, reprezentant Scuderii pożegnał się z wyścigiem zanim na dobre go rozpoczął. Wraz ze wznowieniem poważnej rywalizacji skończyła się także sielanka Lewisa Hamiltona. Z Brytyjczykiem momentalnie poradził sobie szybszy Sergio Perez. Meksykanin nawet specjalnie się nie wysilał i po udanym manewrze błyskawicznie oddalił się od utytułowanego przeciwnika. Wielkie szczęście Mercedesa Od samego początku imponował nam dziś Mercedes. "Srebrne Strzały" najpierw taktycznie zaszachowały Red Bulla i Lewis Hamilton po wizycie u mechaników na chwilę (jedno okrążenie) znów znalazł się przed Sergio Perezem. Następnie do obecnych mistrzów wśród konstruktorów uśmiechnęło się szczęście, ponieważ rozbił się Sebastian Vettel. Po pojawieniu się safety cara po nowe ogumienie zjechał George Russell, utrzymując zarazem trzecią lokatę. Swoją drogą wcześniej wspomniany Niemiec z pewnością chciałby być teraz dumnym posiadaczem narzędzia do kasowania pamięci. Weekend w Australii nie wyszedł mu bowiem całkowicie. W piątek przegrał z awarią i dostał mandat za jazdę skuterem. Sobota to z kolei wypadek w treningu i totalny blamaż w kwalifikacjach. Wyścig, jak widać, również nie poszedł po jego myśli. Dramat to i tak chyba za mało powiedziane. Samochód mistrza świata w płomieniach Na 39. kółku momentalnie zniknęły uśmiechy z ust mechaników Red Bulla. Po raz drugi w tym sezonie z decydującej części rywalizacji wycofał się Max Verstappen. Auto Holendra całkowicie odmówiło posłuszeństwa i zamiast pogoni za pierwszym Charlesem Leclerkiem, obecny mistrz świata zatrzymał się na poboczu - Czuję zapach jakiegoś płynu - zameldował zespołowi 24-latek, po czym jego bolid zaczął się palić. Cała sytuacja była oczywiście wodą na młyn dla prowadzącego Monakijczyka z Ferrari, który bez większych problemów utrzymał się na czele do samej mety. Za liderem Scuderii wyścig idealny, gdyż ani razu nie tracił on prowadzenia pomimo paru neutralizacji. Ponadto dzięki awarii Red Bulla Maxa Verstappena, kierowca z Księstwa jeszcze bardziej oddalił się od głównego rywala w walce o tytuł. Hamilton poległ z zespołowym kolegą Za triumfatorem do mety dojechał Sergio Perez. Znacznie ciekawsze rzeczy działy się jednak za Meksykaninem, ponieważ dość niespodziewanie czekała nas bratobójcza walka duetu Mercedesa. Większą dojrzałością w pojedynku wykazał się George Russell. Podążający za nim Lewis Hamilton nie zbliżył się nawet do młodszego rodaka i jedynie co mógł zrobić to powiedzieć swojemu inżynierowi, iż "zespół stawia go w bardzo trudnym położeniu". Kto poza George’m Russellem zasługuje na miano bohatera? Ano McLaren. Brytyjska stajnia wreszcie pokazała, że w tym roku nie będzie wcale chłopcem do bicia. Owszem, Lando Norris łatwo stracił parę pozycji zaraz po starcie, lecz ostatecznie dobre tempo pozwoliło mu ukończyć zmagania w TOP 5. Oczko niżej, ku uciesze ponad stu tysięcznej publiczności, uplasował się Daniel Ricciardo. Ogromne brawa należą się również Alexowi Albonowi. Taj zainkasował dziś dla Williamsa pierwsze punkty w sezonie. Oby nie ostatnie, ponieważ im więcej solidnych ekip, tym zdecydowanie lepiej dla widowiska. Smutno robi się nam gdy z kolei spojrzymy na wyniki Astona Martina. Powrót Sebastiana Vettela niestety na nic się zdał i zielone bolidy wciąż są cieniem samych siebie. W klasyfikacji generalnej prowadzenie rzecz jasna utrzymał Charles Leclerc. Dzięki dobrej, stabilnej postawie na pozycję wicelidera awansował George Russell. Max Verstappen ze względu na dwie awarie plasuje się na odległym szóstym miejscu, za Lewisem Hamiltonem. Za dwa tygodnie wracamy do Europy, a dokładniej do słonecznej Italii. Wyścig o Grand Prix Emilii-Romanii zaplanowano na 24 kwietnia. Teraz czeka nas tradycyjna przerwa świąteczna. Wyniki Grand Prix Australii: