Cala "afera Marciniaka" została rozbrojona dzięki zaskakującej w naszym kraju ponadpartyjnej współpracy. Niestety całe to zamieszanie demaskuje też, nasze narodowe przywary - zwane popularnie "polskim piekłem". Bo to, że zaszczytne miejsce w panteonie najlepszych piłkarskich sędziów Europy i świata musi kłuć w oczy inne nacje to zupełnie naturalne. To jednak, że donos o - nota bene - dość kontrowersyjnym udziale Pan Szymona w feralnej konferencji, wyszedł spod polskiego pióra to już jest dramat. Dramat naszej polskiej współczesności, gdzie każdą narodową ikonę można bez problemu ściągnąć z cokołu pomnika, opluć, zakopać w publicznym grobie i ubić na nim ziemię medialną łopatą. Tak było z Lechem Wałęsą, Janem Pawłem II, ale tak też jest dzisiaj ze Zbigniewem Bońkiem, Robertem Lewandowskim czy właśnie Szymonem Marciniakiem. Ludzie, z których, co najmniej do końca ich żywota powinniśmy być dumni i wszechstronnie korzystać z ich międzynarodowej renomy są poddawani codziennym atakom ze strony swoich rodaków z zupełnie niezrozumiałych, często zgoła wymyślonych pod określone cele, powodów. Manipulacja jest wszechobecna w codziennym naszym życiu i naprawdę coraz trudniej laikowi ocenić co jest prawdą, a co nie i skutecznie oddzielić medialne ziarno od plew. Najgorzej jak w tej manipulacji biorą udział sami dziennikarze. Marian Kmita: Sam padłem ofiarą takiej manipulacji Ostatnio sam padłem ofiarą takiej manipulacji, chociaż oczywiście w skali mikro, w zestawieniu z przeżyciami Szymona Marciniaka. Otóż kilka tygodni temu zostałem przez Ministra Sportu i Turystyki - Kamila Bortniczuka zaproszony do sportowego panelu na konwencji PiS. Poszedłem tam w zastępstwie Prezesa PKOmiL-u Radosława Piesiewicza, który akurat bawił zagranicą, jako jeden z wiceprezesów tej szacownej instytucji. Oprócz mnie w panelu wzięli udział m.in. medaliści Igrzysk Olimpijskich i mistrzostw świata - Tomasz Majewski, Sławomir Szmal, Sebastian Mila. Przyjąłem to zaproszenie nie tylko dlatego, że reprezentowałem PKOL, ale również dlatego, że bardzo cenię ministerialną działalność Kamila Bortniczuka, jako człowieka, który postrzega polski sport jako ponadpolityczną Rację Stanu naszego Państwa. W takim też tonie przebiegała nasza rozmowa podczas panelu. Mówiłem o sportowym i infrastrukturalnym dziedzictwie Euro 2012, o dobrodziejstwie zbudowania ponad trzech tysięcy Orlików, mówiłem o konieczności budowania projektów sportowych w perspektywie dwóch, trzech cyklów olimpijskich kontynuowanych przez kolejne Rządy RP bez względu na ich polityczny rodowód. I miałem wrażenie, że wszyscy uczestnicy panelu i widzowie rozumieją doskonale, że sport jest akurat tą dziedziną, która w sposób naturalny nie tylko może, ale rzeczywiście łączy Polaków. Tak było przed wojną, tak w czasie PRL-u, tak musi być teraz i w przyszłości. Takie miałem i wciąż mam przekonanie, ale zdziwiłem się nieco, kiedy w branżowym serwisie "Press Serwis", następnego dnia przeczytałem w rubryce top newsy: - "Marian Kmita, szef sportu w Polsacie, wziął udział w konwencji Prawa i Sprawiedliwości, nazwanej przez Jarosława Kaczyńskiego ulem. Widać ciągnie go do miodu." Jako wnuk i syn pszczelarzy mam spore pojęcie i o ulach, i o miodzie, i o ciężkiej pracy w pasiece, ale było mi przykro, że renomowany i prestiżowy branżowy serwis tak cynicznie zmanipulował mój udział w sportowym panelu. Ani słowa kogo reprezentowałem i o czym mówiłem, tylko analiza kogo Prezes Solorz zwolnił w przeszłości za sympatie polityczne i czy to zaszkodzi stacji telewizyjnej w okresie przedwyborczym. Powiedziałem trudno, widocznie "Press serwisowi" i jego szefostwu nie do końca zależy na rzetelności, tylko aktywnie wpisują się w trwającą kampanię wyborczą. I nawet nie było mi lżej, kiedy po kilku dniach "Gazeta Wyborcza" zdemaskowała wątpliwe morale właściciela i redaktora naczelnego magazynu "Press" i serwisu "Press serwis" - Andrzeja Skworza, bo cóż to zmienia, skoro współczesne "dziennikarstwo", w przewadze takie właśnie jest. Brudne, służalcze i cynicznie koniunkturalne. I to, niestety, na całym świecie. Nic zatem dziwnego, że relacjonujące z wypiekami na twarzy sprawę Szymona Marciniaka włoskie i francuskie dzienniki sportowe zestawiały bez wielkich oporów z nazwiskiem naszego sędziego wyraz - rasista. Jak z tego płynie nauka? Ano taka - czytajmy nie tylko ze zrozumieniem, ale i ze stosownym dystansem do przekazywanych informacji, opinii i sądów, bo prawda może być zgoła inna. I co najważniejsze - szanujmy własne gniazdo, bo jak my - Polacy nie będziemy się szanować, to czegóż oczekiwać od etranżerów?