Przypomnijmy, że Mateusz Jabłoński wraca na tor po strasznym upadku, jaki zaliczył w sierpniu 2021 podczas treningów w Toruniu. Miał wówczas bardzo poważny uraz mózgu, lekarze kazali rodzinie szykować się na najgorsze. Mateusz po długiej rehabilitacji wyszedł z tego, co można i trzeba nazywać po prostu cudem. Od razu postanowił, że wróci do żużla, choć oczywiście rodzina była niezbyt chętna na takie rozwiązanie. Dla młodego zawodnika żużel jest jednak całym życiem, mimo że mocno nadszarpnął już jego zdrowie. W poniedziałek wśród osób ze środowiska zaczęły krążyć informacje o tym, że coś z udziałem Jabłońskiego miało się stać podczas treningu w Gnieźnie. Nikt jednak nie chciał tego potwierdzić, ani zdementować. Temat był tak delikatny, że żaden dziennikarz nie zaryzykował publikacją newsa, który mógłby zarówno okazać się pionierską informacją, jak i koszmarną kompromitacją. Tym bardziej, że nikt nigdzie niczego o Jabłońskim nie mówił. Ryzyko było zbyt duże. Dziennikarz jedno, ojciec drugie Wojciech Koerber z WP napisał na Twitterze, że młody Jabłoński ma złamany kręgosłup. Pod koniec posta dodał, że konkretnie chodzi o kompresyjne złamanie kręgów piersiowych, co już nieco zmienia postać rzeczy. Kibice podzielili się na dwie grupy: tych wierzących w te doniesienia oraz tych, którzy byli zniesmaczeni szerzeniem takich informacji. Temat zdrowia syna poruszył później w magazynie PGE Ekstraligi ojciec Jabłońskiego, Mirosław. - Mateusz zaliczył upadek w poniedziałek na treningu. Było trochę strachu, bo go przytkało, jak wszystkich w takich sytuacjach. Pojawiła się krew, rozbił sobie wargę i nos - opisał. Tym samym to, co przekazał ojciec żużlowca znacząco różni się od doniesień Koerbera. Kto mówi prawdę? Trudno powiedzieć, bo z jednej strony rodzina Jabłońskiego może nie chcieć publikacji takich wiadomości, nawet jeśli sprawa jest poważniejsza. Z drugiej strony jednak, czy Mirosław Jabłoński siedziałby w studiu, gdyby coś złego się działo? To już pozostawiamy do oceny czytelników.