Krzysztof Kasprzak kończy karierę, ale nie zrywa ze sportem żużlowym. Objął opieką Philipa Hellstroema-Baengsa, zawodnika Krono-Plast Włókniarza Częstochowa. Widzi w nim ogromny potencjał i talent na miarę Darcy'ego Warda. Tak określa Krzysztofa Kasprzaka, "potrafi patrzeć szerzej na żużel" Choć na razie 40-latek krzywi się na myśl o byciu trenerem pierwszej drużyny, to nie można tego wykluczyć. Wicemistrz świata z 2014 roku zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności. Będąc trenerem lub menedżerem nie skupiasz się już tylko na sobie, lecz masz na głowie siedmiu lub nawet ośmiu zawodników. Mecz nie ma już dla ciebie pięciu wyścigów, tylko piętnaście. - Krzysztof potrafi patrzeć na żużel szerzej, niż tylko z punktu widzenia gogli. Ma gigantyczne doświadczenie, startował w wielu klubach w Polsce i za granicą. Jednak żeby być dobrym trenerem, trzeba mieć przede wszystkim szczęście. To jest zjawisko niezbadane. Jak to jest, że mamy dwóch ludzi o podobnej drodze życiowej, wykształceniu oraz wieku i jednemu się wszystko udaje, a drugiemu nic. Trzeba mieć farta - przyznaje nam Rufin Sokołowski, pierwszy prezes Kasprzaka. Macierzysty klub wyrzucił go na bruk Wychowanek Unii już dawno temu mówił, że gdy nie znajdzie klubu w PGE Ekstralidze, zakończy karierę. Mimo wszystko zgodził się odjechać swój ostatni sezon na zapleczu elity. W ostatnich latach był jednak cieniem samego siebie z czasów, kiedy zaliczał się do polskiej i światowej czołówki. - Jego karierę w pewnym sensie załamało wyrzucenie z Leszna. Wyrwano go z korzeniami, bo już później nie mógł się odnaleźć, poza kilkoma latami w Gorzowie. To już nie było to samo - podkreśla. "Kasprzak ma osobowość, wybitne osoby mają więcej wrogów" Kasprzak jest w gronie sześciu Polaków, którym udało się wywalczyć medal w cyklu Grand Prix. Można jednak odnieść wrażenie, że nie jest doceniany tak bardzo, jak reszta medalistów. Są to chociażby Maciej Janowski, Patryk Dudek i Jarosław Hampel. Być może jest to kwestia tego, że na szczycie nie utrzymał się zbyt długo. Często wybitne sezony przeplatał dużo gorszymi. Wydaje się jednak, że głównie chodzi o panującą opinię na jego temat. Teraz natomiast pokazuje się kibicom z zupełnie innej strony. - Chyba tak. Bardzo przeżywał każde zawody. Wściekał się, denerwował, rzucał wszystkim dookoła, wymachiwał, krzyczał, ale w ten sposób przejawiała się waleczność i adrenalina - tłumaczy. - Wystarczy, że w nerwach coś się powie dziennikarzowi i potem odnosi się takie, a nie inne wrażenie. Kiedy zadarłem z Tygodnikiem Żużlowym, to potem przez 10 lat nie napisali o mnie żadnego dobrego słowa. Kasprzak ma osobowość. Wybitne osoby mają więcej wrogów niż przyjaciół - kończy.