W tym roku pech zdecydowanie nie opuszczał Nickiego Pedersena. Co prawda na polskich torach osiągał on znakomite wyniki, lecz niestety nie omijały go przykre upadki. Najpoważniejszy z nich i zarazem ostatni miał miejsce na początku czerwca. Duńczyk wrócił wtedy na tor po paskudnej kraksie w ojczyźnie i chciał poprowadzić ZOOLeszcz GKM do cennego zwycięstwa nad Fogo Unią. Grudziądzanie co prawda dopisali sobie do tabeli dwa cenne "oczka", jednak zrobili to bez pomocy lidera. Trzykrotny mistrz świata zakończył bowiem w ściganie w swoim pierwszym starcie w najgorszy z możliwych sposobów. W biegu trzecim 45-latek brał udział w fatalnie wyglądającej kraksie z Piotrem Pawlickim. Polak nieco się wówczas przeliczył i odważnie przy krawężniku zaatakował bardziej doświadczonego rywala. Skończyło się to tym, że obaj obrali kurs na dmuchaną bandę. O ile w przypadku żużlowca gości skończyło się na strachu, o tyle poważnych obrażeń nabawił się Nicki Pedersen. - Motocykl odbił się od bandy prosto we mnie. Jedna z części utknęła w lewej nodze i co gorsza noga poszła do góry i roztrzaskała miednicę. To był ekstremalny ból. Największy jaki czułem w życiu - oznajmił sam zawodnik w serialu "To jest żużel". Diagnoza brzmiała fatalnie. To mógł być jego koniec Najgorsze rzeczy działy się zdecydowanie w szpitalu, do którego reprezentant GKM-u został ekspresowo przetransportowany. - Twoje życie było zagrożone? - zapytał Pedersena dziennikarz przygotowujący materiał. - Tak, lekarze w Danii tak ocenili mój stan po obejrzeniu zdjęć. Powiedzieli, że nogę jak najszybciej trzeba usunąć z miednicy, bo w takim położeniu noga może uszkodzić nerwy, zablokować układ krwionośny, a wtedy jest martwa - odpowiedział żużlowiec. - Czułem, że jest źle. Chciałem mieć wszystko pod kontrolą, bo to było jak balansowanie między życiem a śmiercią. Włączyłem tryb przetrwania i przetrwałem, ale niestety miednica była kompletnie roztrzaskana - dodał. Dramat swojego partnera kilka tysięcy kilometrów dalej przeżyła też jego obecna partnerka, Anna Natascha Ohlin. Nie była to zresztą jedyna przykra chwila, która spotkała ją tego feralnego dnia. - Przez cały dzień miałam złe przeczucie. Byłam wtedy z córką w Hiszpanii i ktoś ukradł jej torebkę, więc pojechaliśmy na pobliski komisariat policji. Nie umiem tego wyjaśnić, ale w środku czułam ogromny niepokój. Telefon po prostu wypadł mi z rąk. Zaczęłam krzyczeć, uciekłam z tego komisariatu prosto do samochodu. Tam czekała na mnie przyjaciółka i nasze córki. Cały czas płakałam i nie mogłam się do nikogo dodzwonić - powiedziała ze łzami w oczach kobieta. Na szczęście Nicki Pedersen znów zaskoczył lekarzy oraz kibiców i szybciej niż się spodziewano wrócił do normalnego funkcjonowania. Obecnie żużlowiec nie tylko odłożył kule ortopedyczne, ale i zaczął trenować na stacjonarnym rowerze, by od kwietnia pojawić się pod taśmą. - To niebywałe - piszą w Internecie kibice i trudno im się nie dziwić. Duńczyk ma jednak do wykonania bardzo ważną misję pod tytułem "walka o play-off wraz ZOOLeszcz GKM-em". Patrząc na skład drużyny, nie jest to wcale takie niemożliwe. Czytaj także: Rzucił się na niego z pięściami. Inni bili mu brawo Witali go jak króla. Dostał telefon od mistrza świata