13 punktów zdobył Nicolai Klindt w memoriale Alfreda Smoczyka, w którym zajął drugą pozycję, przegrywając w wyścigu dodatkowym z Dominikiem Kuberą. Przez ostatnie lata Duńczyk był mocnym punktem wielu zespołów w Polsce, a swego czasu aspirował nawet do startów w PGE Ekstralidze. Zastanawiający pozostaje fakt, że prezesi nie dostrzegli go przed nadchodzącym sezonem. Klindt obecnie wydaje się być promocją na rynku transferowym, bo jego wymagania finansowe nie są wygórowane, a jakość, którą oferuje jest warta dużych pieniędzy. Klindt podczas zawodów w Lesznie udowodnił, że po kontuzjach nie ma już żadnego śladu, a Duńczyk jest w doskonałej formie. O jego motocykle dba nowy mechanik, były żużlowiec, Mateusz Tonder. Z kolei silniki serwisuje u Briana Kargera i - jak pokazały zawody w Lesznie - robi to doskonale. Mateusz Wróblewski, INTERIA: 13 punktów i drugie miejsce w memoriale Alfreda Smoczyka to doskonały początek sezonu. Co możesz powiedzieć o niedzielnych zawodach? Nicolai Klindt: - Jestem poirytowany brakiem zwycięstwa. Skąd tak surowa ocena startu? - Zrobiłem błąd w wyścigu dodatkowym z Dominikiem Kuberą na pierwszym łuku. Tak czy inaczej moim celem było zdobycie 10 punktów, które udało mi się zgromadzić już po czterech gonitwach. Później bawiłem się żużlem, ale wciąż pozostawałem skoncentrowany. Po czterech seriach wiedziałem, że mogę wskoczyć na podium i to się udało. Z tego jestem zadowolony. Szkoda barażu. Żużel. Nicolai Klindt szuka klubu w Polsce Twoja sytuacja w Polsce jest skomplikowana. Nie masz klubu. Mógłbyś wytłumaczyć, dlaczego zawodnik z taką przeszłością i umiejętnościami pozostaje bezrobotny? - Wydaje mi się, że dużą rolę odegrały w tym moje kontuzje z dwóch poprzednich sezonów. Nie pomogły mi też media, które zaogniały sytuację i pisały, że przez uraz mogłem wręcz umrzeć, że to wszystko było złe, wręcz krytyczne. Moja dziewczyna mówiła to samo. Fakt, to fatalna informacja, gdy łamiesz kręgi szyjne, ale nikt nie zapytał mnie jak mój kark, jak się czuję. Doszło z którymś z polskich klubów do poważnych rozmów kontraktowych? - Rozmawiałem z klubem z Łodzi. Myślałem, że dogadaliśmy się. Pozostawały tylko drobne rozbieżności dotyczące pieniędzy i innych małych rzeczy. Ktoś im jednak powiedział, że miałem kontuzję, chyba źle nastawił na mnie i czar prysł. Inni zawodnicy też przecież wracają po urazach. Wystarczyło żeby mnie przecież zawołali na testy medyczne, tak jak to robią piłkarze. Nie miałbym z tym żadnego problemu. W 2023 roku też miałem kontuzję i przed sezonem 2024 rozmawiałem z klubami, ostatecznie podpisałem kontrakt w Gdańsku, choć byłem bliski porozumienia z innym klubem, ale też usłyszeli o kontuzji z 2023 roku i sprawa ucichła, a gdy się później spotkaliśmy, powtarzali, że nie wiedzieli, czy będę gotowy do startu. W Gdańsku miałem też kilka przepraw, które wpłynęły na moją formę przed kontuzją, ale mam to już na szczęście za sobą. Brzmi jak kumulacja pecha. - Nie chcę się żalić na kluby, nie w tym rzecz, ale chcę pokazać jak kontuzje mogą wpłynąć na karierę. To prawda, że kontaktowałeś się z Rzeszowem po wypadku Taia Woffindena, proponując swoje usługi? - To żadna tajemnica. Kilka dni po tym, jak Tai złapał potworną kontuzję skontaktowaliśmy się z klubem, dając znać, że wiemy jaka jest sytuacja, nie chcemy wywierać dodatkowej presji, ale w razie czego jesteśmy gotowi z teamem podjąć rękawicę. Rzeszowianie podziękowali za kontakt, ale powiedzieli, że stawiają na Bellego, z którym mają umowę. Szanuję to. To bardzo fair podejście do sprawy. Jeśli coś by się wysypało, to pozostaniemy w kontakcie. Żużel. Nicolai Klindt liczy na telefony od prezesów Takie imprezy, jak memoriał Alfreda Smoczyka mogą zrobić ci dobrą reklamę. Spodziewasz się telefonów od prezesów po takim występie, jak w Lesznie? - To, co mogę zrobić, to skupić się na sobie i jeździć, trenować, pokazywać się z jak najlepszej strony. Mam nadzieję, że ktoś zadzwoni, ale kluby są pełne. Może w maju coś się wydarzy. Brak klubu kosztuje mnie dużo pieniędzy. Przez kontuzję nie zarabiam od czerwca zeszłego roku. Nie chcę się żalić, a tylko mówię, jak wygląda sytuacja. Swoje pieniądze przeznaczam na treningi. Kilka razy byłem się pokazać na różnych torach. Współpracuję z nowym mechanikiem, Mateuszem Tonderem, który wykonuje świetną pracę. Mam wszystko poukładane. Brian Karger robi mi silniki i one pracują doskonale. Zainwestowałem w nowy sprzęt, fizycznie jestem w świetnej formie. Żużel jednak na Polsce się nie kończy... - Dlatego podpisałem kontrakt w Plymouth. Pomyślałem, że nie chcę jeździć w Championship, ale to lepsze, niż siedzenie kanapie, a poza tym mogę trenować tam za darmo. Kalendarz też jest w porządku. W maju mamy mecze w soboty, więc mogę to łączyć z Polską. Czuję się świetnie, mam dobry team i motocykle. Mam nadzieję, że podpiszę niedługo kontrakt.