GKM Grudziądz nie zalicza się do klubów uznawanych przez kibiców za legendarne. Nie sięgał po najwyższe triumfy, nie dominował rozgrywek. Nie ma w swojej gablocie ani jednego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski. Nie oznacza to jednak, że przez jego szatnię nie przewinęły się postacie historyczne. Zanim na Hallera 4 rozpoczęły się rządy Tomasza Golloba, Artioma Łaguty czy Nickiego Pedersena, największą gwiazdą w historii Gołębi pozostawał Billy Hamill. Hamill to gwiazdor Amerykański mistrz świata nie był zawodnikiem łatwym w obyciu. Wielu działaczy podchodziło do niego ze sporą rezerwą, uznając go za zadufanego gwiazdora. Z tego właśnie powodu w sezonie 1996 trafił ze Stali Gorzów do grudziądzkiego beniaminka. W barwach GKM-u spędził sześć sezonów balansując pomiędzy dwiema najwyższymi klasami rozgrywkowymi. W każdej kampanii stanowił o sile Gołębi, za każdym razem wykręcając średnią powyżej dwóch punktów na bieg. Kibice z miasta Ułanów kochają go za to po dziś dzień. GKM wciąż go kocha - Jestem z tego naprawdę dumny. Nie wiedziałem o tym. Nie nazwałbym siebie jednak żywą legendą. Nigdy w ten sposób o sobie nie myślałem. Jestem zwykłym, normalnym facetem, który miał szczęście i szybko odkrył co kocha robić. Po prostu ścigać się na żużlu. To coś z czego można być dumnym- mówi Amerykanin w wywiadzie z klubową telewizją. Hamill musiał zakończyć karierę po fatalnym wypadku w sezonie 2007. Mimo to, wspomina ją bardzo miło. - Zawsze znajdzie się coś, czego można żałować. Mimo wszystko świetnie się bawiłem, bo to był dla mnie wspaniały czas. Celebruję te wspomnienia, myśli, a szczególnie czas spędzony w Grudziądzu - mówi. Zobacz także: Ile zarabiają sędziowie żużlowi? Jedyny taki zespół. Żaden inny nie jest w tym tak dobry Mocne słowa prezesa. Mówi o idiotach!