Erik Gundersen to 10-krotny złoty medalista mistrzostw świata na żużlu. Duńczyk zdobywał medale w long tracku, indywidualnie w klasycznym żużlu oraz w parowych zawodach. Jego licznik sukcesów bił w najlepsze do 17 września 1989 roku, czyli finału drużynowych mistrzostw świata w Bradford. To właśnie w Bradford w jednym z wyścigów doszło do potężnego karambolu z udziałem Gundersena, Lance’a Kinga, Jimmy’ego Nilsena oraz Simona Crossa. Gundersen upadł i został uderzony tylnym kołem motocykla w głowę. Mrożące krew w żyłach wspomnienia Erik Gundersen pamięta całkiem sporo z wypadku. Jego wspomnienia wręcz mrożą krew w żyłach. Duńska gwiazda przez tydzień była w śpiączce. - Pamiętam z tego wypadku całkiem sporo. Cała nasza czwórka upadła na pierwszym łuku. Leżałem, nie mogąc oddychać. Po prostu leżałem na torze, patrząc w dół, próbując złapać oddech. Próbowałem krzyczeć, wołać o pomoc, ale tego też nie byłem w stanie zrobić. Połknąłem swój własny język - rozpoczyna Erik Gundersen w rozmowie z fimspeedway.com. - Moja głowa była całkowicie przekręcona w jedną stronę. Po nie wiem jak długim czasie stałem się nieprzytomny. Obudziłem się dopiero po tygodniu w szpitalu. Wybudził mnie dźwięk respiratora, który stał przy łóżku. Leżałem wówczas patrząc na siebie. Nie mogłem ruszać rękami, nogami i ramionami. Byłem całkowicie sparaliżowany od szyi w dół. Moja żona Helle pocieszała mnie i mówiła, że wszystko będzie dobrze i że miałem wypadek. Wtedy wszystko mi się przypomniało - kontynuował Gundersen. - Zostałem wprowadzony w stan śpiączki, aby moje ciało mogło się przystosować do sytuacji, w której się znalazłem. Nie mogłem nawet samodzielnie oddychać. Wszystkie funkcje od szyi w dół były wyłączone, zniknęły. Byłem na intensywnej terapii przez cztery tygodnie, a potem przeniesiono mnie na inny oddział. To wtedy zdałem sobie sprawę, w jak złej sytuacji naprawdę się znalazłem - opowiada duński mistrz. Był bliski śmierci Po makabrycznym wypadku Erik Gundersen był bliski śmierci. Centymetry zdecydowały o tym, że Duńczyk nadal żyje. Gdyby całkowicie złamał kręgi, umarłby. Po wypadku Gundersen całkowicie stracił mięśnie. Ważył zaledwie 45 kilogramów. - Na szczęście miałem niepełne złamanie kręgów C1 i C2, które znajdują się pod czaszką. Normalnie od tego się umiera. Gdyby to było całkowite złamanie, umarłbym. Po wypadku ważyłem 45 kg. Straciłem wszystkie mięśnie, dosłownie wszystko zniknęło. Byłem niczym skóra i kości. To był szok. Pielęgniarki, lekarze i sposób, w jaki byłem traktowany przez mieszkańców Yorkshire, był niesamowity. To był trudny czas, ale miałem dużo miłości i opieki wokół mnie - wyznaje Erik Gundersen. Pogodzony z kalectwem Gundersen od początku po wybudzeniu był świadomy sytuacji, w jakiej się znajduje. Wiedział, że będzie żył z niepełnosprawnością, choć jego sportowa dusza chciała walczyć o powrót na tor. - Byłem psychicznie przygotowany na to, że wychodząc ze szpitala będę żył z niepełnosprawnością. Miałem szczęście, że mogłem wyjść po sześciu miesiącach. Byłem jedyną osobą z takim schorzeniem, która wyszła z tej placówki w tamtym okresie. Miałem mnóstwo szczęścia. Mocno utykałem. Wlokłem za sobą prawą nogę. Próbowałem się dostosować do nowej sytuacji i zrozumieć, że czeka mnie najważniejszy wyścig życia. Miałem szczęście, że zachowałem sposób myślenia sportowca. Chciałem wygrać ten wyścig. Po kilku miesiącach w szpitalu stało się jasne, że już nigdy nie będę w stanie usiąść na motocykl żużlowy. Wszyscy dookoła mnie wiedzieli o tym od samego początku. Ja jednak miałem przekonanie, że 'o nie, jeszcze wrócę na motocykl'. Tak się jednak nie stało - mówi Erik Gundersen. Nie odwrócił się od sportu Pomimo fatalnego w skutkach wypadku, Erik Gundersen nie odwrócił się od sportu. Po zakończeniu kariery był nawet przez 10 lat selekcjonerem duńskiej reprezentacji żużlowej. - Nie czuję żadnej goryczy. Miałem szczęście. Rozglądając się wokół siebie zawsze znajdzie się ktoś, kto jest w gorszej sytuacji. Oczywiście, mam trudności z wieloma rzeczami. Nie mogę używać prawej ręki, a moja prawa noga nie jest w pełni sił. Chodzę z laską i chodzikiem. Mam wózek elektryczny, którego używam, gdy jestem poza domem. Mam te wszystkie rzeczy, ale każdego ranka patrzę w lustro i mówię sobie 'niech to będzie dobry dzień'. Staram się mieć pozytywne nastawienie. Nie mam żadnego urazu do sportu - cokolwiek się stało. Ścigałbym się od nowa. Jedyną rzeczą, której nie zrobiłbym ponownie jest wyjazd do Bradford 17 września 1989 roku. Tego dnia zostałbym w swoim łóżku! Poza tym, zrobiłbym to wszystko jeszcze raz - zakończył Erik Gundersen.