Patryk Głowacki, interia.pl: Miniony rok zakończył się z przytupem. Jak oceniłbyś swoją grę na MŚ w szachach szybkich i błyskawicznych? Jan-Krzysztof Duda: Na początku byłem zły, bo szczęście było blisko. Podobnie miałem po ostatniej partii w szachach szybkich, którą powinienem wygrać i grać o złoto. Po ochłonięciu jestem jednak zadowolony z wyniku. Z gry mniej, bo grywałem lepiej. Byłem natomiast jedynym zawodnikiem, który w obu turniejach uplasował się w czołówce. Zgodzisz się z tezą, że podczas rapida o braku medalu zdecydowały dwie partie – z Janem Niepomniaszczijem i późniejszym mistrzem, Nodirbekiem Abdusattorovem? O wyniku decyduje postawa w całym turnieju, ale rzeczywiście ostatnia partia mogła potoczyć się lepiej. Miałem Abdusattorova „w garści”. Jednak przy szachownicy, mając sekundy na zegarze, nie wszystko jest takie proste. Końcówka była trudna i wymagała dokładnych posunięć. Tym razem rywal się obronił i zremisował. Zresztą to był jego turniej i na pewno nie zdobył mistrzostwa przypadkowo. Kilka dni później w blitzu podium już osiągnąłeś. Przed turniejem srebro brałbyś w ciemno, czy jednak jest niedosyt? Do każdych zawodów podchodzę tak samo – chce je wygrać. I tak było w Warszawie. Srebro jest świetnym wynikiem, ale zamierzam wygrywać takie zawody, bo mnie na to stać. Jest zatem niedosyt, ale też i radość, bo potwierdziłem swoją przynależność do światowej czołówki. Szkoda na pewno dogrywki, w której uciekło mistrzostwo. Maxime (Vachier-Lagrave, przyp. red.) to dużo bardziej doświadczony zawodnik, a to jego pierwszy tytuł mistrzowski. Ciężko jednak zapracował na ten sukces. Ja natomiast sprawdziłem się pod ogromną presją miejsca i kibiców. Wydaje mi się, że ten trudny egzamin i chwilę wcześniej na Mistrzostwach Europy w Katowicach zdałem. Zaryzykuję kolejne stwierdzenie – paradoksalnie to w rapidzie grałeś lepsze szachy. Zgodzisz się? To prawda. O sukcesie w sporcie decyduje jednak wiele spraw. W szachach błyskawicznych one były ze mną. Przedostatni się myliłem, moi rywale nie wytrzymywali presji i chyba też byłem lepiej przygotowany kondycyjnie do zawodów. Co do samej organizacji MŚ – Polska pokazała, że może być ważnym szachowym ośrodkiem na świecie? Nie pierwszy i nie ostatni raz. Polska słynie z organizacji wysokiej klasy turniejów. Tym razem miała tylko dwa tygodnie, aby się przygotować. Jakieś niedociągnięcia na pewno się pojawiły. Biorąc jednak pod uwagę całość – mogę tylko pogratulować. 2021 rok był dla ciebie szczególny. Wygrana w Pucharze Świata to największe osiągnięcie w karierze? Na pewno. To piekielnie trudny turniej rozgrywany najgorszym dla zawodnika systemem. Presja ciąży na każdym posunięciu. Jeden błąd może wyeliminować z rywalizacji. Szachiści nie są do tego przyzwyczajeni. Z reguły następne dni to kolejne rundy, a tu co najwyżej rewanż, który gra się pod ogromnym ciśnieniem. Na pewno jest to frajda dla kibiców, ale umysły zawodników są rozgrzane do czerwoności i o zwarcie nie jest trudno. Puchar Świata otworzył ci drogę do Turnieju Kandydatów. Prawdziwa szachowa wojna dopiero się zacznie? System kwalifikacji do meczu o mistrzostwo świata jest trudny i skomplikowany. Każdy z nas musiał przejść „ścieżkę zdrowia” i nie pomylić się ani razu. Teraz przed nami bój, z którego zwycięsko wyjdzie tylko jeden. Czy to będzie wojna? Na szachownicy na pewno tak, wyścig zbrojeń trwa. Każdy szykuje całe portfolio niespodzianek. Sztaby pracują. Kolosalne pieniądze trzeba wydać, aby dorównać do rywali. Jak trudne czekają cię przygotowania do Turnieju? W samym treningu zmieni się niewiele, będzie po prostu trochę bardziej intensywnie. Muszę zainwestować natomiast w sprzęt komputerowy. Na szczęście mam do tego odpowiednich partnerów. Generalnie nie mogę narzekać, choć jeszcze daleko mi do kwot, jakimi dysponują np. Rosjanie. Ciągle także szukam wzmocnienia mojego „parku maszyn”. A mówimy o sprzęcie kosztującym setki tysięcy złotych. Jeżeli nie miliony. Jak mniemam, nie można też zapomnieć o formie fizycznej. Zdecydowanie. Mamy do rozegrania 14 pojedynków. To będzie kosztowało organizm bardzo dużo wysiłku, a o wyniku zadecydują ostatnie rundy, kiedy będziemy „na oparach” fizycznych i psychicznych. Dlatego bardzo ważna jest też praca z psychologiem, aby stanąć na wysokości zadania. Akurat tu mam szczęście, pracując z panią dr hab. Małgorzatą Siekańską. Jakiego nastawienia mogą oczekiwać kibice podczas Turnieju Kandydatów? Przystąpisz do gry, starając się zrzucić z siebie ciężar, czy wręcz przeciwnie. Jesteś młody, ale taka szansa nie trafia się codziennie. Mimo wielu lat praktyki jestem jeszcze „na dorobku”. Liczę, że to pierwsza taka szansa, a nie jedyna. Zamierzam robić to, co do tej pory, bo to działa. Razem z trenerem – arcymistrzem Kamilem Mitoniem, mamy już wypracowany sposób treningu i będziemy go realizować, poprawiając małe elementy. O szczegółach wolę nie mówić, bo ściany mają uszy, a konkurencja nie śpi. Rywale są znani, więc każdy już pracuje. I każdy chce zaskoczyć. Kibicom mogę obiecać, że dam z siebie to, co znajdę w pokładach moich umiejętności. Największa presja podczas Turnieju zbierze się wokół Alirezy Firouzji. To dla ciebie dodatkowa motywacja, czy jednak to ty chciałbyś jechać w roli faworyta? Skupiam się na sobie i na sprawach, na które mam wpływ. Alireza na pewno martwi się o siebie, tak jak i pozostali. Faworytem nie jestem, ale nie uważam się też za outsidera. Będzie to ósemka bardzo silnych zawodników, którzy zmierzą się w intelektualnych pojedynkach na najwyższym poziomie. Tak naprawdę nie ma faworyta. Młodemu Francuzowi nie pomógł Magnus Carlsen, mówiąc, że stanie do kolejnej obrony tytułu tylko, gdy wygra Firouzja. Nie jest to ujma dla pozostałych uczestników? W pewnym sensie rozumiem Carlsena. Już mu się nudzi gra z tymi samymi zawodnikami. Szuka motywacji do kolejnego pojedynku i Alireza jest taką motywacją. Pojedynek ze mną też byłby ciekawy, bo zazwyczaj nasze partie nie należą do spokojnych. Myślisz, że Carlsen naprawdę odpuści kolejny mecz o MŚ? Myślę, że zagra niezależnie od pretendenta. Może jednak da z siebie więcej, gdy to będzie ktoś nowy. Z innego pokolenia. Kolejne wyzwanie. Polacy będą za ciebie trzymać kciuki, bo w kraju stajesz się gwiazdą. Chyba jeszcze rok temu nie spodziewałeś się aż takiej sławy? Mam za sobą kilka fal wzrostu popularności. Dziś już jestem przyzwyczajony do tego, że ludzie mnie rozpoznają i proszą o zdjęcie. To tylko pokazuje, jaką drogę przebyły szachy w ostatnich dwóch latach, nie tylko w Polsce. Co do kibiców, to jestem z nimi mocno związany. Oni mnie nie skreślają, gdy przegrywam, co potwierdzili na MŚ w blitzu. Do końca trzymali za mnie kciuki, choć spadłem na 26 miejsce i nie dawano mi szans na medal. Zawsze mówiłem, że wsparcie kibiców zwiększa moją siłę. Gdy zasiadasz do partii, czujesz, że już „nie grasz sam”, tylko śledzą cię nawet średnio zaznajomieni z szachami? Szachy wymagają skupienia i umiejętności wyizolowania się. W Warszawie dużo bardziej się stresowałem, ale gdy zawody się rozpoczęły, wyizolowałem się w „turniejowej bańce” i skupiłem tylko na moich rywalach. Każdy sportowiec musi w trakcie rywalizacji pozbyć się wszystkich elementów zbędnych i skupić tylko na zawodach. Wiem, że w tym czasie partie przyciągają nawet setki tysięcy obserwujących, komentujących grę szachistów. To ich zbójeckie prawo, którego nie zamierzam im odbierać. Zresztą czym byłby sport bez kibiców? Zanim Turniej Kandydatów, czekają cię inne wyzwania. Ograniczysz występy, czy będziesz często grał? Teraz w Holandii (pierwszy mecz Duda zagra 16 stycznia, przyp.red.) zagram w bardzo prestiżowym turnieju, gdzie zmierzę się m.in. z Magnusem Carlsenen oraz Siergiejem Karjakinem i Fabiano Caruaną - rywalami z Turnieju Kandydatów. To pewnie będzie ostatni start. Jeżeli gdzieś zagram, to raczej treningowo. Do czerwca zostało niewiele czasu i zamierzam poświęcić go w całości na przygotowania.