Niebezpieczne oblicze Wisły, Ammann unikał jej jak ognia. Ta decyzja była nieunikniona
W ten weekend Puchar Świata przenosi się do Wisły. Po skandynawskim etapie zawodnicy wystartują w dwóch konkursach indywidualnych na skoczni im. Adama Małysza. Obiekt, który w ubiegłym roku przeszedł gruntowną modernizację, wcześniej uchodził za wymagający, szczególnie przy długich skokach. Przekonał się o tym m.in. Anders Bardal, którego niefortunny skok wywołał chwile grozy na skoczni. Teraz jednak "Malinka" pozwala na znacznie więcej.

Skocznia im. Adama Małysza w Wiśle-Malince to drugi co do wielkości obiekt w Polsce. Corocznie odbywają się tu zawody Pucharu Świata, a często także rywalizacje letniego Grand Prix. W środowisku narciarskim opinie o "Malince" od zawsze były podzielone.
Głośno swoje niezadowolenie wyrażał m.in. czterokrotny mistrz olimpijski Simon Ammann, który wielokrotnie rezygnował z udziału w zawodach w Polsce. W 2023 roku podjęto decyzję o gruntownej modernizacji skoczni, która w znacznym stopniu wpłynęła na profil obiektu i charakter oddawanych na nim skoków.
- Przede wszystkim obiekt miał już kilkanaście lat, więc remont i przebudowa były konieczne - mówi w rozmowie z Interią Sport Tomasz Laszczak, dyrektor COS OPO w Szczyrku.
Skocznia narciarska w Wiśle przeszła modernizacje. Teraz można skakać dalej
Obiekt został oddany do użytku w 2024 roku, a sama modernizacja przebiegała etapami.
- W pierwszym etapie wykonaliśmy modernizację zeskoku, zmienił się profil, a także cała nawierzchnia. Ułożyliśmy nowy igelit i przeciwstok, a także stworzyliśmy nowy system naśnieżania, który przyspiesza przygotowanie obiektu. W drugim etapie wymieniliśmy starą, dwuosobową kolej krzesełkową na windę skośną, ponieważ poprzednia konstrukcja nie spełniała już wymogów bezpieczeństwa i nie mogła być dłużej użytkowana - wyjaśnia.
Wcześniejsze prace miały charakter głównie remontowy i polegały na wymianie niewielkich fragmentów poszycia skoczni. Tym razem była to gruntowna wymiana całego zeskoku
Największym wyzwaniem był czas. Skocznia w Wiśle to nie tylko kluczowy punkt na mapie Pucharu Świata, ale również baza treningowa dla polskich skoczków.
- Najtrudniejszy był pierwszy etap, czyli przebudowa zeskoku, ponieważ musieliśmy zdążyć przed Pucharem Świata. To było największe wyzwanie, ale udało się je zrealizować na czas - dodaje.
Niebezpieczne upadki na skoczni w Wiśle Malince. Konieczna była pomoc medyczna
Przed modernizacją szczególnie niebezpieczna dla zawodników była faza lądowania, o czym boleśnie przekonał się w 2015 roku Anders Bardal. Podczas kwalifikacji do konkursu Norweg oddał skok na odległość 140 m, ale nie zdołał utrzymać lądowania i niefortunnie podparł skok. Skoczek wstał o własnych siłach, lecz po chwili złapał się za rękę. Po kilku minutach stracił przytomność. Badania w szpitalu wykazały złamanie nadgarstka. Okazało się to na tyle skomplikowane, że potrzebna była operacja.
Wcześniej skoku nie utrzymał Kamil Stoch, który po wylądowaniu na 139,5 m musiał się podeprzeć, ratując się przed upadkiem.
Polscy kibice z pewnością pamiętają również próbę Piotra Żyły z 2019 roku. Podczas konkursu indywidualnego Pucharu Świata, walcząc o każdy metr, popełnił błąd przy lądowaniu. Polak stracił równowagę i upadł z dużą siłą na zeskok, zalewając się krwią - choć na szczęście zdołał wstać o własnych siłach.
Nowy profil skoczni nie został radykalnie zmieniony, ale wprowadzono poprawki, które sprawiły, że obiekt stał się nie tyle bezpieczniejszy, a też bardziej przyjazny dla zawodników. Skoczkowie już po pierwszych skokach chwalili, że skacze się i ląduje się zupełnie inaczej, a promień przejścia na przeciwstoku poprawia komfort i bezpieczeństwo skoków
Po modernizacji skoczni dotychczasowy rekord obiektu - 139 metrów Stefana Krafta - przestał obowiązywać. Podczas zawodów w ramach PolSKIego Turnieju Andreas Wellinger poszybował aż na 144,5 metra, ustanawiając nowy rekord skoczni.
- Skoki nadal mogły być długie, bo punkt konstrukcyjny i reszta parametrów skoczni się nie zmieniły. Natomiast dzięki zmianom w przejściu lądowania dłuższe skoki stały się po prostu bezpieczniejsze - tłumaczy.
Modernizacja była finansowana ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki, a jej całkowity koszt wyniósł prawie 43 000 000 zł netto. Zapewniła nie tylko wzrost bezpieczeństwa, ale również usprawniła proces przygotowania do zawodów.
- Skocznia została przygotowana zgodnie z założeniami remontu - m.in. nowy system naśnieżania o odpowiedniej wydajności sprawdził się w praktyce, dzięki czemu obiekt jest w pełni gotowy do rozgrywania zawodów - kończy dyrektor COS OPO w Szczyrku.












