Rosjanie długo na to czekali, kolejny cios dla Ukrainy. Trener kadry nie gryzł się w język
Decyzja Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu wywołała duże poruszenie w środowisku sportowym. Orzeczenie uznało, że nałożone sankcje nie mają podstaw prawnych, w efekcie czego rosyjscy sportowcy są coraz bliżej powrotu do międzynarodowej rywalizacji, w tym w skokach narciarskich. W rozmowie z Interią Sport trener reprezentacji Ukrainy jasno wyraził swoje stanowisko: "Nie chciałbym, żeby oni w ogóle startowali w żadnych zawodach". Jak dodał, kolejne kroki będą przedmiotem rozmów z ukraińską federacją, która zdecyduje, jakie działania należy podjąć w tej sytuacji.

Natalia Kapustka, Interia Sport: W tym sezonie mieliście już mały powód do radości - Vitalii Kalinichenko, w wieku 32 lat, zdobył swoje pierwsze punkty Pucharu Świata.
Wołodymyr Boszczuk, trener reprezentacji Ukrainy: Vitalii długo czekał na te punkty, ale w końcu się udało. Wcześniej bywał bardzo blisko, jednak wykonał dużo pracy w tym i poprzednich sezonach, więc prędzej czy później musiało to nastąpić.
W ostatnich latach liderem reprezentacji Ukrainy był Jewhen Marusiak. Jak pan ocenia jego aktualną dyspozycję?
- Jest w niezłej formie, tylko ostatnio za wcześnie wybijał się na progu. Dlatego nie mógł tak odlatywać, jak rok czy dwa lata temu. Fizycznie jest naprawdę w dobrej dyspozycji, ale psychicznie może być trochę trudniej, bo zarówno na treningach, jak i na zawodach każdy skok robił za wcześnie i przez to było mu ciężej. Myślę, że kolejne starty będą już dużo lepsze.
Na jakich obiektach obecnie najczęściej trenujecie?
- Najczęściej jeździmy do Słowenii, przede wszystkim do Planicy. Zdarza się też, że skaczemy w Ljubljanie i Kranju. Od czasu do czasu przyjeżdżamy tutaj, do Wisły i Zakopanego. Kilka razy byliśmy tu już w tym roku, trenujemy też w Szczyrku, a teraz stąd jedziemy na Puchar Świata do Wisły.
Trenujecie głównie za granicą, ale też wracacie do swojego kraju?
Po każdym obozie wracamy na Ukrainę, a potem znowu wyjeżdżamy na kolejne zgrupowanie i tak cały czas. Tam, gdzie mieszkamy, jest w miarę spokojnie. Rakiety spadają, ale daleko od nas — bardziej w stronę Lwowa czy Tarnopola. W naszych górach jest, można powiedzieć, dość bezpiecznie.
Wojna na zawsze odmieniła ich losy. "Te kraje zawsze nam pomagają"
Wojna wybuchła zaledwie kilka dni po mistrzostwach Ukrainy, rozgrywanych 18-21 lutego 2022 roku. Nikt nie spodziewał się, co wydarzy się chwilę później. Pamięta pan moment, w którym dowiedział się o rosyjskim ataku?
- W tym czasie byliśmy w Szczyrku, kiedy wojna się zaczęła. Później mieliśmy spotkanie z polskim ministrem sportu. Przyjęli nas w Szczyrku, załatwili nam mieszkanie, jedzenie. Kilka dni tu byliśmy i też trenowaliśmy. Rano, kiedy w Ukrainie zaczęło się strzelanie rakietami - to było około 4-5 rano - my dowiedzieliśmy się dopiero około ósmej, kiedy poszliśmy na rozgrzewkę i chcieliśmy zrobić jeszcze jakiś trening na skoczni. Przyjechaliśmy na skocznię, zawodnicy zrobili po jednym skoku i nic nam nie wychodziło tak, jak powinno. To było psychicznie bardzo trudne i dla nas, i dla zawodników. Nie mogliśmy się skoncentrować.
W Ukrainie jedynym obiektem do skakania jest skocznia w Worochcie. Jak obecnie wygląda jej stan techniczny?
- Na najwyższym poziomie to nie jest obiekt idealny, ale trenować się da. Skocznia K-74 jest do użytku, można na niej normalnie skakać - szczególnie na początku sezonu, dla wszystkich. Da się tam ćwiczyć elementy skoku, pozycję w locie i lądowanie. Dwa lata temu była też częściowa rekonstrukcja - na K-90 i K-75 przywieźli igelit z Zakopanego, wymienili go i wygląda to teraz całkiem nieźle. W początkach sezonu, między zimą a latem, da się tam trenować i skakać.
Igelit z Zakopanego to był chyba jeden z wielu gestów, które otrzymaliście od Polaków i całego środowiska skokowego?
- Było wsparcie zarówno z Polski, jak i ze Słowenii. Te kraje zawsze nam pomagają. Dzięki nim zrobiono tę skocznię i myślę, że da się tam trenować. Jako zawodnicy startujący w Pucharze Świata, nie mamy teraz czasu, żeby tam ćwiczyć. Kiedy wracamy na Ukrainę, jesteśmy w domu może 3-5 dni, więc wtedy już nie skaczemy, bo brakuje czasu. Ale młodzi zawodnicy, juniorzy - oni czasem tam trenują między zagranicznymi obozami.
Rozwój skoków narciarskich w Ukrainie. Tak radzą sobie w wyścigu sprzętowym
Jak wygląda sytuacja młodych zawodników w Ukrainie?
- Mamy bardzo mało juniorów, ale teraz pojawiło się naprawdę dużo dzieci chętnych do trenowania. W tym roku zainteresowanie bardzo wzrosło. Myślę, że oglądali zawody, w których Mariusiak pokazywał dobre skoki, i to też ich zachęciło. U nas, tam gdzie mieszkamy - w Wierchoinie, Worochcie jest teraz dużo dzieci, a rodzice przywożą je na treningi.
Czy dostrzega pan, że zainteresowanie skokami narciarskimi w Ukrainie rośnie wraz z waszymi występami?
- Jest dużo kibiców, którzy śledzą zimowe starty. Skąd pochodzi Mariusiak, to myślę, że 60-70% ludzi ogląda skoki. Kibicują, piszą do nas, gratulują po każdym starcie i za każdy zdobyty punkt. Ten sport u nas naprawdę idzie do góry.
Jak wyglądają dziś kwestie finansowe uprawiania skoków narciarskich w Ukrainie?
Finansowanie mamy teraz na naprawdę wysokim poziomie. Jeździmy tam, gdzie chcemy i ile potrzebujemy — nie ma z tym żadnych problemów. Ministerstwo Sportu daje pieniądze, a Federacja Narciarska Ukrainy też zawsze pomaga ze sprzętem, nartami, butami, czy kombinezonami.
Czyli w kwestii sprzętu również możecie pozwolić sobie na różne nowości?
- Tak, z tym nie ma żadnego problemu. Federacja zawsze nam pomaga we wszystkim, czego potrzebujemy. Jeśli trzeba, kupujemy nowe kombinezony, które wystarczają na cały sezon. Sprzęt, narty, buty - wszystko jest zapewnione. Naprawdę nie ma z tym żadnych kłopotów. Zarówno Federacja, jak i Ministerstwo Sportu pomagają nam jak tylko mogą. Szczerze mówiąc, jeszcze przed wojną było pod tym względem dużo gorzej niż teraz.
Rosjanie mogą wrócić na igrzyska olimpijskie. "Nikt nie chciałby, aby wystartowali'
Przez długi czas trwała dyskusja o ewentualnym powrocie Rosjan i Białorusinów do igrzysk. Teraz dowiedzieliśmy się, że Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie uznał, że zawieszenie rosyjskich sportowców nałożone przez FIS nie ma podstaw prawnych. To oznacza, że jeśli dany zawodnik spełni wszystkie wymagania, będzie mógł walczyć o udział w igrzyskach olimpijskich.
- Ja dowiedziałem się o tym chwilę przed naszą rozmową. Kolega przekazał mi, że Rosjanie będą mogli skakać na igrzyskach.
Moje zdanie jest jasne: nie chciałbym, żeby oni w ogóle wystartowali w żadnych zawodach, nie tylko w skokach, ale we wszystkich dyscyplinach zimowych i olimpijskich. Myślę, że zarówno nasi sportowcy, jak i kibice nie chcą, by żaden sportowiec z tego kraju wrócił do rywalizacji
Na razie skupiamy się na skokach, a z naszą federacją przeprowadzimy rozmowę, co dalej zrobić w tej sytuacji. Jako trener nie mogę sam podjąć decyzji, że nie wystartujemy czy że będziemy bojkotować. Jednak nikt nie chciałby, aby wystartowali.
Jakie są pana osobiste cele na ten sezon?
- Sezon rozpoczął się dla nas bardzo szczęśliwie, Vitalii zdobył pierwsze punkty. Oczywiście głównym celem są igrzyska olimpijskie. Liczymy, że uda nam się tam zaprezentować z dobrej strony i pokazać, że Ukraińcy też potrafią świetnie skakać. Jeśli chodzi o cały sezon, planujemy starty w około 95% konkursów Pucharu Świata, a także udział w mistrzostwach świata. Jednak najważniejsze są nadchodzące igrzyska. Przede wszystkim chcemy, aby nasi sportowcy podeszli do nich bez dodatkowego stresu i obciążeń. Mamy tylko dwóch zawodników z olimpijskimi licencjami, więc zrobimy wszystko, aby im się udało i żeby mogli wystąpić na igrzyskach, dając radość naszym kibicom, którzy wspierają nas z domu.












