Kto i po co wkłada kij w szprychy Bońkowi?
Wszyscy podnosimy larum po porażkach reprezentacji, zastanawiamy się kto i kiedy powinien zastąpić selekcjonera, głowimy się nad tym, dlaczego nikt w 36-milionowym kraju nie potrafi dokładnie podać piłki do Roberta Lewandowskiego, ale źródło problemów polskiej piłki leży gdzie indziej. Znaleźć je można było na sali podczas Walnego Zjazdu Delegatów PZPN.

Na ostatnim Walnym przepadła szansa na zmianę statutu, który miał usprawnić zarządzanie piłką, pozwolić prezesowi na samodzielny dobór współpracowników do zarządu, zmienić układ sił na sali wyborczej (np. każdy wojewódzki związek miał dostać sprawiedliwie, po cztery głosy) i od jej sterów trzymać z dala czynnych polityków. Największy spór wywołał projekt zmiany liczby mandatów i "antypolityczny" zapis.
Jerzy W. Engel i Henryk Kasperczak - w imieniu środowiska trenerów - sprzeciwili się zabieraniu Stowarzyszeniu Trenerów jednego mandatu (z trzech do dwóch). Żaden z nich nie wyjaśnił jednak, co polska piłka w praktyce zyskuje na tym, że oni mają trzy, a nie dwa głosy. Trener Engel wysunął argument, że skoro trenerów jest 30 tys. (z 15 tysiącami niezrzeszonych), to im się po prostu należy. Trener Kasperczak podkreślił, i słusznie, że trenerzy są najważniejsi, bo szkolą. Tylko co to ma wspólnego z wyborami władz PZPN-u i po co ta walka o kiełbasę wyborczą?
Jeszcze smutniejsze wnioski rodzą się po wysłuchaniu dyskusji delegatów na temat zapisu w nowym statucie, zabraniającego kandydowania do zarządu czynnym politykom. Sprawa - mogłoby się wydawać - normalna. Choćby dlatego, że zarządzanie tak dużą organizacją, jaką jest polska piłka, wymaga zaangażowania i poświęcenia bez reszty. Takiego, którego nie da się pogodzić z piastowaniem ważnej funkcji w Sejmie, Senacie czy samorządzie. W dobie profesjonalnego sportu nie ma już miejsca dla ludzi, którzy np. sprawnie kierowali pałowaniem demonstracji studentów i robotników, a to nie przeszkadzało im w staniu na czele wielosekcyjnego klubu (znamy takie przypadki). Problem w tym, że nie wszyscy to rozumieją.
Co ciekawe, jako pierwszy sprzeciw podniósł ten, który akurat będąc stroną, powinien przynajmniej wstrzymywać się od głosu - poseł rządzącego ugrupowania - Roman Kosecki. - To niezręczny zapis, bo niby nie chcemy polityki, a korzystamy z pieniędzy płynących od niej. Wszyscy na tej sali współpracują z samorządami, wojewodami, prezydentami miast - stwierdził poseł i wiceprezes PZPN.
Czyżby pan Roman nie widział, czy nie chciał widzieć, różnicy między lobbowaniem we władzach krajowych i lokalnych o dotacje na szczytne cele (np. szkolenie młodzieży), a uzależnianiem się od polityki? W jakiej sytuacji znalazłby się PZPN zarządzany np. przez posła związanego - dajmy na to z PO - po wyborach, które wygrałaby opozycja (dziś niczego wykluczyć nie można)? Czy to przypadek, że wszystkie liczące się na świecie organizacje sportowe są apolityczne?
Kosecki dostał mocne wsparcie w redaktorze seniorze, prezesie Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, Ryszardzie Niemcu. I tu mam poważny kłopot. Nie dlatego, że cenię literacką twórczość redaktora Niemca, ale z tego powodu, że dostrzegam u niego rozdwojenie jaźni.
Nie tak dawno temu szef MZPN-u napisał książkę "Na barykadach futbolowych wojen". Miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu autorskim z okazji wydania tej pozycji. Redaktor Niemiec imponował trafnością argumentów i wyliczał ile to razy, od czasów PRL-u, które doskonale pamięta, polityka wpychała swe brudne łapska do struktur piłkarskich, i jakim to PZPN wydawał się dla niej ulem pełnym miodu. Teraz, gdy ten sam Ryszard Niemiec podkreśla: "Kosecki ma rację. Powinniśmy być nadal organizację demokratyczną, otwartą na wszystkich, na wszystkie środowiska, także na polityków", już sam nie wiem, czy zmienił poglądy, czy po prostu koalicja Edward Potok - Roman Kosecki, której był mentalnym przywódcą, trwa?
Dręczy mnie też pytanie, czy wszyscy ci krytycy Bońka to są piłki wielbiciele, czy po prostu mściciele? Kosecki z Niemcem przegrali z kretesem wybory, Engel po zwycięstwie "Zibiego" stracił intratną posadę w PZPN-ie. Czy to przypadek, że wkładają kij w szprychy koła rozpędzającego się pojazdu o nazwie "polska piłka"?
To smutne, że za Bońkiem nikt nie stanął. Choć, logicznie rzec ujmując, nikt nie przedstawił merytorycznych argumentów, dla których nowy statut miałby przepaść na długo przed jego głosowaniem. Jednych martwi to, że skończyło się kolesiostwo przy rozdawaniu licencji, innym nie podoba się, że nowy prezes nie dość, że działa prężnie (w pół roku zmienił więcej niż Listkiewicz i Lato przez osiem lat), to jeszcze za darmo. A że polska piłka funkcjonująca na bazie starego statutu będzie bardziej kulawa? Kogo z delegatów to martwi? Dla wielu z nich wciąż liczy się głównie to, by trwać, a nie zmieniać.
Prezes Boniek pod koniec zjazdu zapowiedział, że sprawa statutu wróci na kolejnym zjeździe. Kilka godzin później na Twitterze zadeklarował jednak: "Za mojej kadencji statut już się na żadnym zjeździe nie pojawi, bo po co... Stary jest słaby, ale jest. Po co się kłócić ? Nie mam na to czasu".
Autor: Michał Białoński
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje